Skocz do zawartości

Rzut b3retem

  • wpisy
    23
  • komentarzy
    315
  • wyświetleń
    26608

Pierwsze wrażenia z Yaiba: Ninja Gaiden Z


b3rt

666 wyświetleń

yaiba-ninja-gaiden-z-24_94427904.jpg

Yaiba: Ninja Gaiden Z (dalej nazywane po prostu Yaiba) kupiłem głównie z trzech powodów. Po pierwsze, to chciałem dołożyć swoje pięć groszy do portfela Tecmo Koei aby pokazać że w gry na PC warto inwestować. Oczywiście zdaję sobie sprawę że pojedynczy zakup nic nie zmieni, ale z takich właśnie małych cegiełek dokładanych przez graczy można zbudować fundament pod dalsze wydawnictwa. Bo może trochę naiwnie, ale mimo wszystko nadal mam nadzieję że na Steamie ukażą się kolejne Dynasty Warriors czy Samurai Warriors (najlepiej Xtreme Legends 7/8). Drugim powodem była chęć zweryfikowania ogromnej rozbieżności w ocenach pomiędzy rynkiem wschodnim a zachodnim. Podczas gdy u nas gra dostaje raczej słabe oceny (obecna średnia na metacritic to jakieś 40-50), w Japonii recenzenci chwalą ją pod niebiosa i wystawiają ogromniaste noty (o ile się nie mylę, to Famitsu dało jej prawie max za wszystko). No i po trzecie, nie mogłem się oprzeć pokusie rozpłatania na kawałki hord zombie moim cybernetycznym ninja.

Od razu chciałbym wrzucić disclaimer: kompletnie nie miałem do czynienia z Ninja Gaiden. Ogromnym szacunkiem i sentymentem darzę wszystkie trzy części z NES'a (zwłaszcza za niejednego rozwalonego pada przez ostro podkręcony poziom trudności), przeszedłem Dragon Sword, które przy okazji uważam za jedną z najlepszych gier na NDS, ale w żadną inną część nie grałem. Obcy mi jest legendarny poziom trudności pierwszego Ninja Gaiden z Xboxa, jak również lamenty nad słabą trzecią częścią. Dlatego podchodzę do gry jak do tytułu kompletnie niezwiązanego z główną serią, co zresztą wydaje mi się być całkiem sensowne, biorąc pod uwagę że jest to spin-off który z oryginałem łączy tylko podtytuł i postać Ryu Hayabusy, który nawet nie występuje jako główny protagonista. Od razu chciałbym też zaznaczyć że tekst nie jest recenzją, nie skończyłem nawet połowy misji, więc trudno mi mówić cokolwiek o całej grze. Niemniej chciałbym się podzielić kilkoma wrażeniami, bo znów mam wrażenie że recenzenci mają ze sobą jakiś problem.

small_457665135.jpg

Być albo nie być, kupić albo nie kupić, dobra gra albo niedobra gra. Tyle pytań...

Bo co tu dużo mówić, gra jest mocna. Naprawdę szybka, wciągająca i dająca dużo frajdy. Problem w tym, że ciężko uznać Yaibę za pełnoprawny slasher. Moje odczucia podczas grania są całkowicie inne niż to co czułem przy graniu w DMC czy MGR. Jak dla mnie to bardziej hołd oddany klasycznym grom arcade z czasów automatów. Wiecie, wydawane hurtowo w latach 80-tych i 90-tych chodzone bijatyki w których poziom trudności jest miejscami wręcz absurdalny, wywindowany tak bardzo tylko po to, żeby biedny dzieciak wrzucał do skrzynki swoje ostatnie złotówki dla tej jednej kontynuacji. Odnoszę wrażenie że Yaiba o wiele więcej inspiracji czerpie właśnie z gier pokroju automatowego Punishera czy Double Dragon niż konsolowych slasherów np. Capcomu. Poziom trudności jest wysoki, ale nie jest to wyważony, wymagający pełnego skupienia system który wymusza na nas opanowanie do perfekcji poszczególnych technik. To staroszkolne zasypywanie gracza ogromnymi ilościami mięsa armatniego, konieczność ciągłego unikania i szukania okazji do szybkiej kontry i następnego unikania. Wyobraźcie sobie sytuację w której na całkiem niewielką arenę wrzuca się na was ponad trzydzieści zombiaków, z czego niektóre po prostu atakują (te są o dziwo bardzo wredne, bo przecięte w pół potrafią nadal kąsać czy rzucić się na nas i wysysać nam życie), inne strzelają elektrycznymi ładunkami, inne rzygają kwasem, jeszcze inne rzucają granatami czy wybuchają w naszej obecności (jeśli nie zdążą rzucić), a na dodatek nad nami lata helikopter, który strzela w nas rakietami. Tym jest właśnie Yaiba. O ile pierwsza misja, pełniąca rolę swego rodzaju samouczka jest całkiem znośna, o tyle każda kolejna jest momentami nieziemsko trudna i musimy się nieźle nagimnastykować żeby wyjść cało z pojedynków. Żeby nie było za łatwo, to nasz pasek życia kurczy się błyskawicznie i jedna seria z helikopterowego działka czy trzy-cztery ataki zombiaka powodują powrót do ostatniego punktu kontrolnego, a jedyną opcją odzyskania drogocennych "hapeków" jest wykonanie finishera na przeciwniku (czyli wciśnięcie lewego triggera w momencie kiedy nad przeciwnikiem pokaże się wykrzyknik, są to często ułamki sekund). Oczywiście jak każdą grę, tak i Yaibę da się rozpracować i wyrobić pewne taktyki, ale na dzień dobry nawet normalny poziom trudności potrafi doprowadzić do frustracji. Prócz pojedynków mamy jeszcze etapy zręcznościowo-platformówkowe, ale te są skrajnie proste, wystarczy skakać, biegać po ścianach i łapać się krawędzi w odpowiednich momentach. Szkoda że nie wrzucono do tego elementu stopera albo timera, jak w starym TMNT, dodałoby to kolejny element do maksowania i poprawiania wyników. No właśnie, zapomniałbym, mimo że gra jest dość krótka (bez szukania sekretów można ją ukończyć w 4 godziny!) to system ocen daje sporo elementów do wymaksowania. Na koniec misji dostajemy sporo ocen za przeróżne rzeczy (zbieranie sekretów, finishery, combosy, utrata życia itd. itp), i jak komuś zależy na szlifowaniu wyników i zbieraniu medali to będzie miał co robić. Na koniec warto wspomnieć o kamerze, bo jej praca pozostawia wiele do życzenia. Z reguły ustawia się na sztywno w jednym miejscu i często po prostu nie widać kogo atakować, co w połączeniu z wyśrubowanym poziomem trudności nieraz pośle nas do grobu.

Technicznie gra jest raczej średnia. Nie będę się czepiał grafiki, bo stylistyka jest naprawdę fajna. Oczywiście nie jest to najlepsze wykorzystanie silnika Unreal 3, ale cel-shading, komiksowa oprawa i bardzo niepoważny styl sprawia że wszelkie niedoskonałości są skutecznie przykrywane. Sama stylistyka kojarzy mi się trochę z Killer is Dead, chociaż może to złe skojarzenie. No i co najważniejsze, gra dzięki temu ma bardzo sensowne wymagania sprzętowe, i na moim coraz bardziej przestarzałym kompie utrzymuje stałe 60fps w najwyższych detalach. Za to nic dobrego nie można powiedzieć o muzyce, bo ta jest najnormalniej w świecie słaba. Od takiej gry oczekuje jakiegoś szybkiego, rockowo-elektronicznego naparzania, czegoś w stylu Celldweller czy Blue Stahli, tymczasem dostajemy mocno przeciętne, nieco dubstepowe plumkanie, które w menu irytuje, a w samej grze dość szybko się o nim zapomina. Nie mam nic do samego dubstepu*, ale soundtrack w Yaiba to stany średnie gier z lat 90-tych, ograniczonych powierzchnią 700 MB na CD.

ngze3_05.jpg

Jednak największym minusem na ten moment jest cena. Nie wiem czego się najedli ludzie z Tecmo Koei, ale życzenie sobie 60 euro za krótki, bardzo niszowy spin-off to absurd. Ta gra powinna kosztować maksymalnie 25 euro, tymczasem numerek pod obrazkiem na Steamie jest ponad dwa razy większy. Kompletnie nie jestem w stanie pojąć skąd oni wytrzasnęli taką kwotę, przecież to więcej niż jakakolwiek premiera na Steamie. Chyba tylko Call of Duty może się pochwalić podobnymi stawkami. Dla mnie wydanie takiej kasy to nie jest jakiś wielki problem, bo nie kupuję więcej niż 5-10 gier rocznie, do tego przez najbliższe pół roku planuje tylko zakup dodatku do D3 i DS2, więc mogę się szarpnąć na więcej od czasu do czasu, ale dla przeciętnego gracza to bariera nie do przebicia. No i niestety, już odbiło się to na sprzedaży, bo gra nie jest nawet w pierwszej pięćdziesiątce bestsellerów na Steamie (w momencie pisania artykułu ma 81 miejsce), co jest nie do pomyślenia dla nowej gry. Dla przypomnienia, taki MGR był w pierwszej trójce przez tydzień mimo Steamowej wyprzedaży, nawet średnio przyjęty DmC nie wypadł z pierwszej dziesiątki przez pierwsze dwa tygodnie. Więc nie jest tak że pecetowcy nie chcą slasherów. Mam tylko nadzieję że Tecmo wyciągnie z tego konkretne wnioski i wyda swoje gry taniej, a nie odbierze tego jako konieczność odcięcia się od PC.

Niemniej jednak jako całość gra trochę mnie urzekła. Nie da się ukryć że to produkcja bardzo niszowa, skierowana do konkretnej grupy graczy, ale do mnie trafiła w 100%. To trochę tak jak z Deadly Premonition, gdyby oceniać grę jako całość to oceny byłby raczej niskie, ale mimo to produkcja ma to coś, to niedefiniowalne "coś" które sprawia że grę się albo kocha, albo nienawidzi. Może stąd ta rozbieżność w ocenach, w końcu automaty i arcadowa stylistyka dalej jest modna w Japonii, a bez tego specyficznego podejścia gra jest co najwyżej średnia. Więc jeśli swoje dzieciństwo spędziłeś w zadymionych barach i klubach katując w kółko te same gry to warto zagrać, w przeciwnym wypadku niekoniecznie. Także polecam bardzo mocno się zastanowić nad zakupem.

1381432439-yaiba-ninja-gaiden-z-key-art1.jpg

*dubstep jest jak wredna przyprawa. Sam w sobie jest kompletnie nie do strawienia, jednak jako element czegoś większego potrafi doskonale doprawić smak. Uwielbiam dubstepowe wstawki w muzyce rockowej, metalowej czy hip-hopowej. Takiego I am Legion mogę słuchać na okrągło, nowemu albumowi Korna też te wstawki nadały fajnego brzmienia.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...