Nieco wrażeń po ukończeniu Lords of Shadow 2
Słowem krótkiego wstępu: ukończyłem wczoraj LoS2 i jestem bardzo zadowolony. Cała gra utwierdziła mnie w przekonaniu że kolejny raz recenzenci zawiedli moje zaufanie, stawiając zbyt niskie oceny z kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu. Ale przejdźmy do konkretów.
Warto zacząć od rzeczy najsłabszej, czyli od fabuły. Choćbym jak się starał nagiąć rzeczywistość i obniżyć swoje standardy, to fabuła i tak zawsze będzie daremna i słaba. Zapowiada się jeszcze całkiem nieźle, ale każda kolejna cut scenka sprawia że historia jest coraz gorsza. Tu już nawet nie chodzi o kompletnie naciąganą wewnętrzną walkę Draculi pomiędzy jego człowieczeństwem a rolą Pana Ciemności. Tu już nawet nie chodzi o tandetne i ckliwe dialogi z martwą żoną czy synem, wyjęte żywcem z Titanica. Chodzi o całokształt historii, o to że cały wątek główny, cała motywacja bohaterów, wszystko jest maksymalnie naciągane i kompletnie nie trzyma się kupy. O ile gdzieś do połowy jest całkiem ok, o tyle później cała układanka się rozsypuje, zwłaszcza pod koniec, jak na jaw wychodzi ?wielki spisek? głównych bohaterów, który jest kompletnie nierzeczywisty i niewiarygodny. Do tego od pokonania drugiego akolity akcja gna do przodu tak, że wszystko wydaje się jeszcze bardziej naciągane i bezsensowne. Nagle się okazuje że Brotherhood of Light jest nadal w grze, poznajemy ostatniego Belmonta, który momentalnie wybacza nam że wyżynaliśmy jego lud przez setki lat, po czym ginie absolutnie po nic. Zabijamy drugiego akolitę, z miejsca znajdujemy trzeciego, który to przyzywa Szatana na ziemię (bo wiadomo że jednemu się uda od razu, skoro trzem wcześniej się nie udało), pojawia się Alucard, który odkrywa cały misterny plan, który jest całkowicie bezsensowny, zabijamy Zobeka, zabijamy Szatana w bardzo rozczarowującej walce i koniec gry. ?Who knows what fate have for us? i creditsy. Naprawdę, podrzędny fanfic z deviantartu lepiej by wypadł w roli scenariusza niż to co zaserwowali nam pisarze z MS.
Druga sprawa, to rozczarowujące walki z bossami. Owszem, są bardzo efektowne, przeciwnicy są zaprojektowani świetnie (pod względem wizualnym), ale banalnie prości do rozklepania. Jeśli uważaliście że bossy z jedynki są pozbawione finezji, to tu macie to samo do kwadratu. Każdy, absolutnie każdy boss ma 2-3 ataki i kilka odzywek które spamuje w kółko, a naszym jedynym zadaniem jest unikanie ciosów, parowanie tych które można parować i atakowanie. Uniwersalna taktyka na każdego bossa. A, no i jeszcze małe QTE pod koniec walki. Słabizna, nie tego oczekiwałem po Castlevanii. Finałowy boss to już absolutna porażka. Nie będzie wielkim spoilerem jak napiszę że walczymy z Szatanem, ale nie dość że z samym władcą zła tak naprawdę nie przyjdzie nam walczyć osobiście, to jeszcze walka jest niewiele trudniejsza niż jakikolwiek trash mob spotykany po drodze. Spodziewałem się przynajmniej dwuetapowej, wymagającej walki, dostałem szybki, prosty pojedynek po którym pojawiła się dwuminutowa cutscenka i creditsy. Słabo, bardzo słabo.
To co moim zdaniem jeszcze nie wyszło, to nowe bronie. W pierwszym LoS mogliśmy uwolnić moc światła bądź ciemności, która to dawała dodatkowe efekty w walce (np. leczenie). Obie te moce były przynależne do głównej broni, dzięki czemu zawsze mogliśmy walczyć w jednym stylu i rozwijać jedną broń. W dwójce te esencje zastąpiono dodatkowym orężem: mieczem pustki i pięściami chaosu. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to że każda z tych broni wymaga osobnego odblokowywania umiejętności. Mimo że te ataki wykonuje się tak samo jak podstawowe ciosy z bicza, (efekt ich użycia również jest podobny), to każdy cios musimy kupować osobno. Czyli na dobrą sprawę żeby odblokować full ciosów musimy trzy razy zapłacić za to samo. Na szczęście każda broń ma jeszcze ataki niedostępne inaczej, ale ogólnie bardziej podobał mi się system esencji z pierwszej części.
Na szczęście to jedyne wyraźne wady jakie moim zdaniem posiada ta gra. Każdy kolejny element jest lepszy i usprawniony względem poprzedniczki. Przede wszystkim, gra jest dużo bardziej różnorodna gameplayowo. Z niezdecydowanego potomka God of War, Castlevania wyrosła na bardzo fajną grę action adventure, zbliżoną już bardziej do pierwszych Darksiders niż slasherów. Poprawiono pracę kamery, którą możemy teraz dowolnie obracać i ustawiać pod takim kątem jaki akurat nam odpowiada. Zamiast liniowych etapów dano nam otwarty świat, który możemy dowolnie zwiedzać i odkrywać sekretne miejsca. Nowe umiejętności dają nam możliwość dotarcia do lokacji wcześniej niedostępnych. A takich miejsc jest całkiem sporo, możemy znaleźć w nich kryształki zwiększające pasek życia i mocy, zwoje zawierające opis świata i historii miasta oraz różne dodatkowe przedmioty pomagające w walce (np. przywracające zdrowie czy chwilowo zwiększające siłę). Dużo lepiej wyważono poziom zagadek oraz proporcje pomiędzy skakaniem, walkami a łamigłówkami. Nie ma już trudnych łamigłówek nad którymi trzeba siedzieć więcej niż kilka minut, wszystko rozwiązuje się raczej w biegu. System walki został usprawniony i nie występują już problemy które miałem w jedynce (nie chce mi się jeszcze raz tych problemów opisywać, rozpisałem się kiedyś na ten temat w topicu o LoS na forum). Dodano również poziom rozwoju konkretnych broni, im więcej korzystamy z różnych ataków, tym silniejsza jest nasza broń (każdy atak ma pasek ?expa?, który wymaksowany zwiększa obrażenia danego oręża). Do tego samego skakania i wspinania się jest dużo więcej, jest więcej rozgałęzień i możliwości wyboru. Gra w końcu stała się pełnoprawną platformówką z elementami akcji, czymś od czego mogłyby się uczyć nowe odsłony Prince of Persia.
Pod względem technologicznym również jest dużo lepiej. Grafika już w pierwszym LoS była całkiem niezła, tutaj polepszono animacje postaci, dodano więcej filtrów i nieco zwiększono jakość tekstur, dzięki czemu gra wygląda o wiele lepiej. Podoba mi się zwłaszcza poprawiona jakość animacji twarzy postaci, nie jest już tak drewniana jak w jedynce. No i design niektórych postaci też jest dużo lepszy, zwłaszcza Carmilla . Pod względem dźwiękowym gra również trzyma wysoki poziom. Soundtrack jest naprawdę świetny i zagrzewa do walki, a voice acting został dobrany bardzo dobrze (chociaż czuć czasami sztuczność kwestii wypowiadanych przez Draculę). Mało tego, gra jest doskonale zoptymalizowana, i nawet mimo ustawień graficznych na full śmiga na dość średnim komputerze w stałym 60fps, czego nie miałem okazji oglądać w grach już od dawna.
Osobny akapit chciałbym poświęcić na kwestie na którą recenzenci narzekali najbardziej, czyli etapy skradankowe. Wbrew temu co ludzie piszą w recenzjach, nie jest ich dużo i nie są one irytujące. Dlatego, że to nie są typowe etapy w których musimy czaić się w cieniu, śledzić strażników i wykorzystywać odpowiedni moment do przekradania się pomiędzy zaułkami. Castlevania nie stała się nagle Splinter Cellem czy Thiefem. Etapy skradankowe są na dobrą sprawę kolejną wariacją na temat zagadek i łamigłówek w stylu ?w jakiej kolejności przejść obok strażników?. Z reguły tylko jedno rozwiązanie jest dobre, tak samo jak w innych zagadkach w tego typu grach. Mało tego, z czasem tych zagadek jest coraz mniej, góra jedna na etap (nie w każdym etapie oczywiście). Również wielce krytykowane przemienianie się w szczura z czasem zanika i służy głównie do znajdowania sekretnych miejsc i nie jest niezbędne w samej fabule. Tak naprawdę irytujący etap skradankowy jest jeden, kiedy musimy przejść przez park nie zawiadamiając bossa. Poza tym wszystko przechodzi się z przyłożenia i na pewno nie jest to powód do obniżania oceny. Podobnie zresztą z narzekaniem na monotonie otoczenia. Miasto jak miasto, trudno wymagać od współczesnej metropolii różnorodności rodem z gier fantasy (co nie zmienia faktu że opanowane przez demony miasto wygląda świetnie). Za to zamek jest rewelacyjny, ze swoimi pięknymi widokami.
Podsumowując: po raz kolejny zawiodłem się na recenzentach, którzy z całkiem obcych mi powodów wystawiali grze niskie oceny. Nie jestem w stanie zrozumieć jak taka gra może dostawać oceny pokroju 3/10 czy 4/10, w momencie w którym takie same noty otrzymują crapy pokroju Rambo: The Game. Oczywiście nie jest to objawienie, siódmy cud świata i GOTY, ale bardzo porządny action adventure z bardzo rozbudowanym modelem walki. Gdyby nie daremna fabuła to gra zasługiwałaby spokojnie na 8/10, niestety przez durną historię ocena poleciała nieco w dół. Ale nigdy nie na równi z półproduktami z kosza w supermarkecie. Osobiście polecam zapoznać się z całą sagą o rodzie Belmontów, bo zarówno LoS2 jak i LoS to gry bardzo, bardzo dobre.
11 komentarzy
Rekomendowane komentarze