Po tysiąckroć Pustce w czarne zajrzeć oczy...
Właśnie ukończyłem grę. Pierwszy raz na łamach tego bloga chwalę się ukończeniem jakiejkolwiek produkcji.
Pustka była silna w moim świecie, gdy ja jako niedoświadczony przeklęty musiałem wziąć w dłoń zakurzonego pada i wytłuc nim swoją drogę przez zło, na której końcu obiecano mi odkupienie. Nie umiałem obchodzić się jeszcze z tym szarym kawałkiem plastiku, który miał być mi bratem i wrogiem jednocześnie, więc, gdy tylko otrzymałem możliwość wyjścia ze swojej celi zaczęło się piekło. Przeznaczenie rzucało mnie w różne miejsca i kazało radzić sobie ze wszystkim, czego się najbardziej obawiałem. Doświadczyłem śmierci tysiąc razy, nim ostrze mojego miecza zakończyło żywot Władcy Popiołów, niegdyś wielkiego dzierżyciela pierwszego płomienia. Ahh, tak, mój miecz. Przednia stal, wiele razy jej świst ratował mi życie i opryskiwał moje ciało czarną krwią przeklętych. Idealnie współgrał z tarczą, która, była lekka jak powiew wiatru między źdźbłami trawy, a jednocześnie wytrzymała niczym magiczny tytanit, z którego ją wykuto. Skórzana zbroja zdjęta ze znalezionego po drodze wyschniętego ciała skrytobójcy, który nie zdążył poznać szaleństwa, ale poczuł siłę tych, których ono dopadło, leżała na mnie idealnie.
Często zaskakiwałem wrogów zręcznością i siłą, jak rzymskie pilum, raz rzucony potrafiłem przebić pancerz i roznieść przeciwnika, jednak z taką samą łatwością łamałem się pod ciosami miecza. Klątwa, mimo tego, że wpędzała mnie w szaleństwo uczyniła mnie niezwyciężonym. Śmierć, która po przyjściu kończyła wszystko, dla mnie była tylko uciążliwym towarzyszem na drodze do odkupienia. Dziwiła mnie czasem zajadłość moich przeklętych przeciwników, którzy niczym szaleńcy, za każdym razem gdy przychodziłem atakowali mnie z taką samą pasją i skupieniem. Anor Londo jest najlepszym przykładem na taką zajadłość, a dokładniej wielki łowczy królewski, ciskający piorunami Orstein i niezwykle okrutny kat obdarzony magiczną siłą, która uczyniła go olbrzymem Smough.
Najbardziej zasmucający i przerażający widok, a zarazem przeciwnik, którego musiałem pokonać bez draśnięcia to upadły rycerz Arthorias, który poświęcając się pustce ocalił swojego przyjaciela wilka Sifa, który po dzień końca strzegł jego grobu. Strzegł go nie po to, żeby zabijać dla przyjemności każdego, kto go odwiedzi, ale by uchronić wybrańca przed poznaniem sekretu poruszania się w pustce. Wiedział, że jeśli wybraniec skończył by tak jak Arthorias, nikt nie miałby siły go powstrzymać i władze nad Lordran ostatecznie objęłyby klątwa i szaleństo.
Poznałem niezliczone historie bohaterów, którzy przede mną (Kirk, Havel), lub razem ze mną (Solaire, Kapłanka z dwoma rycerzami), próbowali odwrócić bieg historii przywrócić ogień do Lordran. Jednak polegli, pogrążyli się w szaleństwie. Ja byłem z nich najwytrwalszy i gdyby było trzeba przeżyłbym kolejne tysiąc pocałunków śmierci, aby zrobić to czego inni nie mogli, aby pokonać swoją słabość i przywrócić światło do doliny mroku.
PRAISE THE SUN \o/
4 komentarze
Rekomendowane komentarze