Powrót z kina ? Lego: Przygoda
Lego: Przygoda/ Lego: The Movie
Reżyseria: Phil Lord, Christopher Miller
Występują: Emmet (Chris Bratt), Lord Buisness (Will Farrel), Lucy (Elizabeth Banks), Batman (Will Arnet), Cop (Liam Neeson), Vitruvius (Morgan Freeman)
Na filmy dla dzieci chodzę w dwóch przypadkach: gdy mam sentyment (Toy Story), albo w obsadzie są głosowe perełki. ?Lego: The Movie? został mym wyborem w leniwą niedzielę głównie ze względu na drugi przypadek ? w końcu zawsze miło sobie posłuchać Freemana, Neesona i Farrela. Niestety ta recenzja może rozpaść się równi łatwo, jak nieumiejętnie zbudowana wieża z klocków lego, gdyż trafiłem na holenderski dubbing!
Absolutnie bez napisów! Nawet sobie nie wyobrażacie, moi drodzy czytelnicy, jak niżej podpisany był zdezorientowany, gdy w uszy pchała mi się plugawa mowa holenderska, brzmiąca zupełnie jakby pijany niemiec próbował mówić po angielsku z francuskim akcentem, charcząc przy tym i plując. Na całe szczęście ?Lego: Przygoda? należy do tego typu filmów, w których doprawdy nie trzeba rozumieć dialogów, by dobrze się bawić, a to za sprawą niesamowitej i przejmującej nowej technologii, wprawiającej poczciwe lego w ruch. Na początku miałem trochę obaw, gdyż za ekipa stojąca za tym filmem wcześniej stworzyła ?Klopsiki i inne zjawiska pogodowe?, który to dla mnie był filmem co najwyżej przeciętnym. Z drugiej jednak strony ? pomysł na ożywienie Lego skutkuje umieszczeniem filmu na równi tematycznej wraz z ?Toy Story? i ?Ralphem Demolką?. Czy i tym razem udało się ożywić dziecięce zabawy?
Szczęśliwie dla mnie ? i owszem, bowiem jako brzdąc bawiłem się klockami Lego, które w czasach PRL-u były zabawką dzieci przywódców partii i wysoko postawionych osobistości. Ja zaś, dorastający na świeżo wyzwolonej Polszczy dostałem podstawowy zestaw klockowy i hajda! Bawimy się! W architektów, generałów i farmerów (zdradzę wam sekret: jeżeli do zwykłego białego klocka doczepicie żółtego pół-klocka, to wyjdzie wam doskonałe klockowate jako!). Wspaniałe czasy, ale potem dostałem komputer i zabawa się skończyła. Teraz rzadko które dziecko bawi się lego, chyba że rodzice mają zamiar siłą/sprytem wpoić brzdącowi kreatywność, albo po prostu nie ma komputera/konsoli. I tu pojawia się pierwsza zaleta recenzowanego filmu: jest bardzo inteligentny, na dziecięcy sposób oczywiście. Polega to na tym, iż w bardzo przystępny sposób zachęca dziecięcą gawiedź do powrotu na dywanowe zabawy z klockami. W jaki sposób? Głównie poprzez sprytną, nieco sztampową, ale jednak sprytną fabułę.
Otóż głównym bohaterem jest Emmet ? zwykły ludzik Lego w mieście pełnym podobnych mu ludzików lego. Miasto to jest spełnionym snem każdego utopijnego marzyciela ? wszyscy są uśmiechnięci, szczęśliwi i nawet ciężka fizyczna praca toczy się w takt wesoło przygrywającej muzyczki, przy czym położenie pierwszego klocka (cha, cha) zawsze skutkuje wybuchem ogólnoświatowej radości. Jak to możliwe? Dzięki instrukcji ? każdy mieszkaniec posiada instrukcję do ?Szczęśliwego Życia? i razem z nią żyje. Wstaje rano, ćwiczy, kupuje kawę, ogląda głupi sitcom (?Kochanie, gdzie moje spodnie??), pracuje i cieszy się rodziną. Tak samo żyje Emmet, poza tym ostatnim punktem. Na początku poznajemy jego dzień i szybko okazuje się, że jest on bardzo samotnym niezgułą, maskującym swoje troski naklejonym uśmiechem i głupim entuzjazmem. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy zostaje WYBRAŃCEM.
I tu zaczyna się sztampa ? wiele, wiele klockowych lat temu wszystkie klocki z różnych światów (piracki, fantasy, star wars itd.) żyły razem, tworząc niespotykane połączenia i przeżywając wielobarwne przygody. Wszyscy oni posiadali dar kreatywności, czyli po prostu potrafili z udostępnionych części utworzyć coś spektakularnego. Kreatywność jednak nie wszystkim pasowała, a najbardziej drażniła złowrogiego Lorda Biznesa, który dzięki tajemniczej mocy opanował i podzielił Lego-świat na oddzielne sektory, odpowiednie do klimatów. Następnie zamknął granice, uniemożliwiając mieszanie się światów, dodatkowo rozsyłając instrukcje, by wszyscy żyli zgodnie ze swoim papierowym przeznaczeniem, bez krztyny kreacji i wyobraźni. Dał im głupie sitcomy i ogłupiające pop-hity, by ludziki nie przemęczyły sobie plastikowych czerepów zbytnim myśleniem. Na jego nieszczęście znaleźli się buntownicy i to oni właśnie przechwytują Emmeta z ciupy, do której trafił po zostanie WYBRAŃCEM, przechodząc po drodze bardzo zabawne przesłuchanie w wykonaniu dobrego/złego gliny (na całe szczęście znalazł się holender, zdolny w całkiem niezłym stylu imitować Liama Neesona). Następnie Emmet jest wiedziony do tajemnej kryjówki i tam właśnie się okaże, czy będzie on zdolny poprowadzić zjednoczoną klocko-armię przeciwko demonicznemu Lordowi Biznesowi, jego armii szkieletów/robotów i tajemniczej operacji TACO. Historia wymyślona przez 12-latka.
Nie jestem pewien, czy powinienem narzekać na fabułę, bo przecież faktycznie to jest wymysł dziecka, ale jest tak bardzo przewidywalna, że aż boli. Nasz bohater to niedołęga, zakochuje się w Lucy (tak sprawnej kreatywnie i doświadczonej, że aż nie sposób tego zrozumieć), lecz na jego drodze do miłości stoi sam BATMAN, który w filmie bardziej przypomina późno-millerowskiego bat-dupka (do tego lubiącego dubstep!) niźli nolanowskiego ważniaka, no ale to szczegół. Mamy tu całe spectrum różnorakich postaci, od całkiem zmyślonych (Unikitty, Stalobrody) po rozpoznawalne osobistości popkultury (Superman, Zielona Latarnia, Gandalf, Han Solo, Abraham Lincoln?), co oczywiście jest doskonałym podkładem pod setki różnorakich odnośników, docinek, żartów i śmiesznych sytuacji, z czego osobiście cieszyć się mogłem jedynie żartem sytuacyjnym, bo słów nie rozumiałem ni w ząb. Spodobało mi się to, że dosyć wiernie oddano rzeczywiste charaktery wspomnianych postaci ? i tak Latarnia jest powalającym głupkiem, a Superman pompatycznym głąbem ? miły smaczek.
Największą zaletą ?Lego: Przygody? jednak pozostaje doskonała, dopieszczona w każdym calu technika. Starcia w filmie łączą w sobie ograniczenia ruchowe klocków z diabelną dynamiką i pracą kamery, co wspólnie tworzy efektowny taniec klockowej śmierci lub po prostu deformacji. Efekty są ładnie uproszczone względem klocków (np. klockowe płomienie), a do tego nawet faktura poszczególnych elementów jest tak dokładna, że można dostrzec malutkie ryski od używania! To dopiero jest dbałość o szczegóły. Trochę boli kilkanaście sekwencji stworzonych ?wyłącznie pod 3D?, ale na szczęście są one mało nachalne i nie przeszkadzają tak bardzo. Doskonale pracuje kamera, montaż i synchronizacja z muzyką także zasługują na największe pochwały. Dużym plusem jest też sama fabuła, która nawet jeżeli sztampowa, to ma w sobie to ważne przesłanie o roli kreatywności w naszym życiu. Jednocześnie pokazuje także zalety działania zgodnie z planem, co czyni historię tak jakby skłóconą, bo w sumie nie wiemy, po której stronie stoimy. Jedyne co rzuciło mi się w oczy, to prawdopodobność, iż któryś z reżyserów cierpi na tzw. ?daddy issues? ? czyli miał po prostu kłopot z rodzicami, bo zarówno ?Lego: Przygoda?, jak i ?Klopsiki[?]? koncentrują swą fabułę na relacji syn-ojciec. Oczywiście dowieść tego nie mogę, ale mogliby się postarać o jakiś inny powód.
?Lego: Przygoda? okazał się być bardzo przyjemnym filmem, nawet jeżeli absolutnie nie zdołałem zrozumieć ani jednego słowa. Jest efektowny, zabawny i daje duże pole do popisu polskiemu dubbingowi (pamiętając doskonały dubbing ?Shreka?), co z chęcią chciałbym zobaczyć. Polecam wybrać się do kina ? bardzo relaksujący seans. Ja tymczasem wracam do mojej farmy, bo zaraz mają przyjechać czerwone klocki mięso, brrrrruuum, wrrrrfffhfhfhrhrhhw,iiiiiiiiiiiiii!
Bonus - na końcu Morgan Freeman mówi jak Batman
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze