Skocz do zawartości

Dziura w ścianie

  • wpisy
    74
  • komentarzy
    377
  • wyświetleń
    45417

Packey


Kordgorn

414 wyświetleń

Popełniajmy błędy całe swoje marne życie.

Siedzenie w głębokim, miękkim fotelu, było z całą pewnością najlepszą czynnością, za jaką się dzisiaj wziąłem. To był mój czas. Cathey wraz z dzieckiem wyjechała do Elizabeth, a mi pozostało się lenić do momentu aż wrócą, co zresztą miało nastąpić późnym wieczorem. Moja wspaniała żona nie mówiła nic o tym, że zabiera ze sobą naszego pieska, rocznego yorka, którego nazywaliśmy Packey. Wywnioskowałem jednak, że musiała go ze sobą wziąć na wycieczkę, bo nie odpowiadał na moje wołanie. Szczególnie, że Elizabeth była właścicielką kilku czworonożnych zwierzaków z którymi Packey pewnie mógłby się pobawić.

Pamiętam jednak, że byłem o coś upomniany, czymś miałem się zająć. Może chodziło o załatanie dziury pod zlewem, który nieustannie kapał, co od jakiegoś czasu bardzo denerwowało panią domu. Doszedłem jednak do wniosku, że absolutnie nie chce mi się grzebać w zapleśniałych rurach i nadgnitym drewnie, więc szybko zaprzestałem rozważać jakąkolwiek możliwość ruszenia się z siedziska. I, jak matkę kocham, nie wstałbym, gdyby nie nagłe szuranie gdzieś w przedpokoju. Podniosłem się więc ospale i dosłownie poczłapałem aby sprawdzić co wywołuje tak nieprzyjemne dźwięki. Niestety, z wielkim rozczarowaniem, zorientowałem się, że dobiegają one zza ściany. Szczury? To bardzo możliwe, nasze mieszkanie było dość stare. Pochodziło z okresu przed 1800. roku, i jak wytłumaczył nam najemca, pomiędzy ścianami w tego typu budowlach były prowadzone często drobne kanały, gdzie dziś mogło znajdować się robactwo i inne paskudy. A szczury są dość popularnym zjawiskiem, tak więc nie byłbym ani trochę zdziwiony, gdyby okazało się, że uwiły sobie tam jakieś ponure gniazdo i zaczęły się mnożyć w szalonym tempie.

Wciąż niedawało mi spokoju to, że byłem o coś upomniany. Czym do licha miałem się zająć? Drzemki zawsze powodowały, że traciłem kawałek pamięci i czasami zapominałem o jakichś prostych rzeczach, których miałem się podjąć. Cathey zawsze mi wtedy mówiła, że to wina mojego chorobliwego lenistwa i robię to specjalnie.

Pomyślałem sobie, że może chodziło jednak o psa? Gdyby ta mała poczwara jakimś cudem się tam dostała, to przysięgam, że jeszcze dziś otrzymałbym papier rozwodowy. Zawołałem kilka razy go po imieniu, jednak nie odpowiedziało mi ani głośniejsze szuranie, ani szczekanie. Packey miał zakładany specjalny kaganiec na noc, żeby swoim durnym ujadaniem nie obudził Johna, więc tak czy inaczej nie zawyłby ani nie zaszczekał.

Wiedziałem, że kanały pomiędzy ścianami miały dwa możliwe ujścia ? coś w rodzaju otworu wentylacyjnego w piwnicy, oraz kominek, który był sprytnie połączony z nimi tak, aby powietrze lepiej krążyło i nasycało ogień w nim. Z racji, że skrobanie ustało, a ja nie miałem najmniejszej ochoty wchodzić do zimnej piwnicy, postanowiłem jednak wrócić z powrotem w ramiona miękkiego fotela, to jednak gdy tylko obróciłem się plecamy do ściany zza której dochodził nieprzyjemny dźwięk, znów usłyszałem zgrzytanie. Brzmiało to dokładnie tak, jak gdyby małe psie łapki próbowały przedrzeć się przez warstwę cegieł, naruszyć konstrukcję i wyskrobać sobie drogę na zewnątrz.

Nie pozostało mi nic innego, jak rozpocząć poszukiwania. Najpierw zacząłem od kominka w salonie. Był to stary, obłożony kaflami piec, zamontowany na podłodze tak, że psina rzeczywiście mogła do niego bez problemu wbiec. Dodatkowo, na metalowej poręczy nad nim były zawieszone kolorowe koraliki, które mogłyby przykuć uwagę Packey'a. Może próbował się nimi pobawić, postawił kilka kroków więcej i wpadł do środka tuneliku?

Szybko okazało się, że pokaźna ilość sadzy i ogólnie brudu, zniechęciła mnie do grzebania w tym rejonie mieszkania. Poza tym, szczelina była zbyt mała abym się przez nią przecisnął, a wolałem nie ryzykować wkładania tam samej głowy. Miałbym nielada problem, gdyby w nim utknęła i zostałbym narażony na obgryzienie twarzy przez szczury albo jakieś ochydne robactwo, które z całą pewnością tam tkwiło.

Została mi do sprawdzenia jeszcze piwnica. Na samą myśl o tym ochydnym pomieszczeniu zrobiło mi się zimno. Najemca opowiadał nam, że kiedyś doszło tutaj do rodzinnego morderstwa. Ponoć pijany mężczyzna zabił własną żonę, wbijając jej kilkakrotnie szewskie nożyce w plecy. Na myśl o tym incydencie na mojej skórze wystąpiła gęsia skórka. Nie powiem, bałem się tego miejsca. Ogólnie nie lubiłem piwnic, a w szczególności mojej własnej. Wszędobylskie pająki, larwy i pajęczyny skutecznie odstraszały mnie od takich miejsc. No i jeszcze to chore morderstwo, którego te ściany były świadkiem. Nie zdziwiłbym się, gdybym po dokładniejszych oględzinach tego miejsca odkrył na niektórych wystających cegłach stare, zaschnięte ślady krwi.

Odnalazłem po omacku wylot w ścianie, uchyliłem metalową kratkę i zawołałem psa. Nie było jednak ani szurania, ani jęków, więc stwierdziłem, że może już zdechł, jeśli tam w ogóle utknął. W końcu jeśli wskoczył przez kominek, to spadł dobre dwa metry i musiał nieźle się poobijać. Zawołałem jeszcze parę razy i nasłuchiwałem przez kilkanaście minut, jednak nic się nie wydarzyło.

Wróciłem do salonu i postanowiłem zdrzemnąć się na chwilę, aby przemyśleć całą sytuację i wymyślić jakąś obronną wymówkę, która usprawiedliwiłaby mój brak odpowiedzialności za czworonoga. Prawdopodobnie będziemy musieli przekuć się przez ścianę w przedpokoju aby wydobyć jego truchło, żeby nie zaczęły nam się wylęgać jakieś larwy z gnijącego obrzydlistwa.

Po chwili dalszych rozmyślań objął mnie błogi sen. Śniło mi się, że byłem razem z Cathey, Johnem i Packeyem w bawialni. Moja żona kołysała dziecko, a Packey leżał sobie na miękkim dywanie w różnokolorowe wzorki i zazdrosnym wzrokiem obserwował drobne koraliki, wiszące nad dziecięcą kołyską. John co jakiś czas wyciągał w ich kierunku swoje małe piąsteczki i łapał za ozdóbki, co spotykało się z głośnymi i groźnymi szczęknięciami psa. York szczekał coraz głośniej i na moich oczach zaczął bardzo szybko rosnąć. Stawał się większy i większy, i wydzierał paszczę jeszcze mocniej. W pewnym momencie przerósł jakąkolwiek znaną mi psią rasę. Wyglądał potwornie, niczym ogar którego jedynym zadaniem jest mordowanie małych, bezbronnych istot. Jego oczy przeszywały drobne koraliki na wskroś, którymi bawił się John. Nagle skoczył w jego kierunku, i właśnie wtedy zerwałem się z fotela, słysząc dzwonek do drzwi. Dzięki bogu! W idealnym momencie wróciła moja kochana Cathey i John. Szybko przeszedłem przez przedpokój, korytarz i dotarłem do drzwi frontowych. Byłem szczęśliwy, bo zakończony makabrycznie przed chwilą sen, nieźle mną wstrząsnął i potrzebowałem zobaczyć bliskich.

Skrzypiące, masywne drzwi wejściowe ospale otwarły się, wpuszczając do środka zimne powietrze. W progu staneła moja wspaniała żona, młoda kobieta, zawsze pewna siebie, dbająca o wszystkich dobra duszyczka. Na ramieniu trzymała małego, skurczonego od zimna psa. Po chwili zapytała mnie czy z naszym synkiem wszystko w porządku i poprosiła abym go do nas przyprowadził, bo ciocia Elizabeth dała mu jakieś nowe ubranka.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...