Wojna nie jest dla bohaterów
(Wpis zawiera treści nieodpowiednie dla młodszych oraz spojlery)
The horror? the horror?
Tylko te słowa, wypowiedziane przez umierającego Kurtza przychodzą mi na myśl po ukończeniu Spec Ops: The Line. Ale może zacznijmy od początku - Spec Ops: The Line jest grą akcji z perspektywy trzeciej osoby, dziejąca się w zasypanym przez piaski Dubaj. Jako Walker, członek oddziału Delta mamy za zadanie zbadać sygnał alarmowy wysłany przez zbuntowany oddział nazywany trzydziestką trójką, który chciał ochronić pozostałych w mieście ludzi. Nie powiem, gra zapowiadała sie bardzo ciekawie. Grę zaczynamy od ucieczki helikopterem, w czasie którego dochodzi do zderzenia z wrogą maszyną. Tu nastepuje jeden z ostatnio lubianych chwytów - cofnięcie do przeszłości, by ukazać nam co się wydarzyło wcześniej. I tu zaczyna się to co najlepsze(?) w tej grze.
Już od początku zauważyłem, iż coś tu jest nie tak. Uzbrojeni mieszkańcy atakujący trzydziestkę trójkę, do tego biorących od razu na cel także nas. Ale dlaczego? Razem z oddziałem brniemy dalej, próbujac dowiedzieć ile się da o sytuacji. Dowiadujemy się także o CIA, które ma własne plany co do miasta oraz iż to oni uzbroili mieszkańców. W końcu gdy spotykamy członka ze zdezerterowanego oddziału okazuje się, iż nasza sytuacja znalazła się totalnie w ciemnej d****. Bez żadnych oporów otwierają do nas ogień. Odpowiadam tym samym. Coraz bardziej się gubię.
Po wielu przygodach pomaga nam agent Gould, z CIA. Niestety w nieodległej przyszłości on sam ginie, a fabuła prowadzi nas dalej. Zaczyna się piekło. Prawdziwe piekło.
Walker decyduję się na szturm poprzez bazę pełną nieprzyjaciół. Na jego (nie)szczęście obok znajduję się moździerz. Z radością ostrzeliwuje wrogów pociskami zawierającymi biały fosfor. Gdy w końcu wszyscy padli i ujrzałem pobojowisko, moja radość przeminęła. Ujrzałem przed sobą prawie dosłownie spaloną ziemię. Te wszystkie ciała, całe czarne i wypalone. Po raz pierwszy od kiedy gram w gry poczułem się jak prawdziwy s*******. Dopiero przy tej grze zacząłem naprawdę dostrzegać i rozumieć okropieństwa wojny. Jakby tego było mało, ostatni żywy żołnierz spytał się "Dlaczego?". Zrozumiałem go gdy gra po chwili ukazała mi me prawdziwe dzieło. Ciała cywili całkowicie spalonych. Jednak najbardziej w pamięci utknął mi jeden obraz.
Jeszcze nigdy się tak nie czułem. Strzelał do mnóstwa osób w grach, czy to zołnierze, czy zwykli przechodnie, mimo to dopiero to jakos mnie dotkneło. A dalej mogło być już tylko gorzej.
Niedługo znów musiałem podjąć wybór. A właściwie zostałem do niego zmuszony przez Konrada, dowodzącego trzydziestką trójką. Mogłem zabić czlowieka który kradł wodę, lub żołnierza który próbując go pojmać, zabił mu całą rodzinę. NIe mogłem podjąć takiej decyzji. Postanowiłem pozbyć się snajperów celujących w obu ludzi. I tu naszło mnie kolejne przemyślenie - lepiej poświęcić jednego, czy zabić 4 by uratować dwoje? Jak zobaczyłem - kolejna złą decyzja.
Gra dało mi teraz trochę odpocząć. By znów ukazać mi, jak zła jest wojna. Pokmogłem agentowi Riggsowi odbić wodę, mysląc że chcę za jej pomoca pomóc ludziom. O ja ponownie naiwny. Przez me działania, ludzie ostatecznie zostali pozbawieni wody. Idąc ranny pośród nich ponownie czułem się źle. Pomogłem złu. Ponownie. Dlatego wystarczyła tylko chwila bym podjął decyzję o skróceniu życiu Riggsa poprzez strzał w głowę. Gdybym tego nie zrobił, on by spłonął. Ale nawet taka gnida zasługiwała na coś lepszego.
Pomimo przeciwności losu dotarłem w końcu za sprawą fabuły do swego celu - wieży radiowej, skąd nadawał były dziennikarz. Po krótkiej chwili rozmowy, mój towarszysz bezceremonialnie zastrzelił go jak zwykłego psa. I dlaczego? Po co?
Wracamy teraz do początku. Po rozbiciu helikoptera naszym oczom ukazuje się widok niczym z koszmarnego snu. Nasz bohater zaczyna doświadczać coraz mocniejszych wyrzutów sumienia, a my widząc to również. W końcu to my nim kierowaliśmy, my jesteśmy też za to odpowiedzialni. Nagle w radiu slyszymy głos Lugo, który uciekł do strefy dla ofiar. Szybko razem z Adamsem docieramy na miejsce. Kolejny widok budzi tym razem we mnie wściekłość. Ocaleli ludzie powiesili Lugo na latarni. Reanimacja nic nie daje. Adams prosi o pozwolenie na otwarcie ognia do cywili. Próby zwykłego przejścia między ludźmi nic nie daję. I tu po raz kolejny zobaczyłem co wojna robi z człowiekiem. Wkurzony i zadowolony patrzałem jak ludzie najbliżej mnie padają od kul. Nawet nie pomyślałem, że mogłem strzelić w niebio by ich odstraszyć. Chciałem patrzeć jak umierają.
Wyrzuty sumienia bohatera, ukazują mu po raz kolejny świat w płomieniach, palących sie ludzi. Adams ostatecznie poświęca się byśmy mogli dorwać Konrada. Nadszedł czas na rozliczenie. Tylko dla kogo?
Trzydziestka trójka poddaje się. Wjeżdzam windą do apartamentu. Konrad stoi przy obrazie. Własnie go skończył.
Mówi cały czas. Mówi by pójść za nim na balkon. Nadszedł ten moment. I nagle wszystko o czym wiem staję się nie jasne. W fotelu siedzi trup Konrada, jednocześnie on stoi obok mnie. Czy to jest naprawdę on czy nie?
W końcu zaczynam rozumieć. Nie było Konrada. Nie musiałem podejmować wyboru kogo zabić - to był tylko wytwór wyobraźni. Chcąc być bohaterem dopuściłem się do wielu rzeczy. Dla bycia cholernym bohaterem. Nastepuje ostateczny wybór. Widmo Konrada celuje we mnie. Nie zamierzam go zabić. Nie jest prawdziwy. Jednak strzał pada. A nasz bohater leży martwy z pistoletem w dłoni. Nie wytrzymał.
I tak oto ukończyłem grę. Dla ciekawości sprawdziłem pozostałe zakończenia. Żadne nie jest wbrew pozorom wesołe. Nawet te, gdzie przeżyliśmy. Celowo też nie wspominałem zbyt dużo o Lugo i Adamsie. Byli źli, za zmuszanie ich przez Walkera do dalszej drogi, do popełnionych morderstw, a jednocześnie chcieli się zemścic na Konradzie za całe zło które ujrzeli. A ja? Zrozumiałem naprawdę wiele. Znalazłem się w jądrze ciemności.
2 Comments
Recommended Comments