Saya no Uta, czyli co widzą moje piękne oczy?! (+18)
Notka dla ewentualnych czytelników: ta recenzja nie jest taka jak wszystkie, tak samo jak Saya no Uta jest tworem innym niż wszystkie. Dlatego przed czytaniem najlepiej wyłączcie Facebooka, Twittera, zakneblujcie psa/żonę/dzieci, odetnijcie kabel od telefonu, przygaście światła w pokoju i dajcie się zanurzyć w świecie japońskich maszkaronów. Albo puśćcie sobie to:
Efekt jednakowy.
Za każdym razem, kiedy pada wyrażenie ?visual novel?, większość osób ma przed oczami wyobrażenie utopijnego świata, pełnego dziewczyn z oczami jak spodki, gotowych spełnić wszystkie dzikie fantazje gracza. Dobrze, że pośród japońskiej braci znaleźli się też ci, którzy wydali na rynek zachodni ?Saya no Uta?.
Szukając informacji na temat tworu ekipy Nitroplus, najczęściej trafia się na taki oto wyświechtany opis:
?Fuminori Sakisaka doznaje wypadku samochodowego który zabija jego rodziców, a jego zostawia poważnie rannego. Kiedy zostaje na nim przeprowadzona eksperymentalna operacja mózgu, jego postrzeganie świata zmienia się: wszystko co widzi staje się krwią i wnętrznościami, ludzie wydają się potworami, a jedzenie które wygląda dla wszystkich normalnie, smakuje obrzydliwie.
Podczas gdy rozważa samobójstwo w szpitalu, Fuminori spotyka piękną dziewczynę pośród ścian pokrytych mięsem. Przedstawia się mu jako Saya i widać po niej, że szuka swojego ojca. Fuminori nie chce zostać oddzielony od Sayi, i prosi aby z nim zamieszkała. Saya się zgadza?.
Tak to wygląda na papierze. Jakkolwiek by sobie tego człowiek nie wyobraził, na pewno będzie dalekie od tego, co czeka go po kliknięciu START.
Już od pierwszych sekund wszystkie zmysły gracza atakowane są obrzydliwościami, które mogli wymyślić tylko Japończycy: głosy potworów, które kiedyś były dla głównego bohatera ludźmi są kakofonią skrzeków, od których uszy bolą. Ściany i wszystko inne pokrywa biologiczna tkanka żywo przypominająca miejscówki z Prey?a.
Sama fabuła jest wypełniona wszelkiego rodzaju ohydnościami, morderstwami, horrorem i mocną erotyką, czyli tym, co japońskie tygryski lubią najbardziej. Jednak tygryski z reszty świata reagują na takie rzeczy troszkę inaczej?
Muszę pochwalić ekipę Nitroplus za jedną rzecz: niczemu co do tej pory napotkałem, nie udało się stworzyć tak sugestywnej atmosfery szaleństwa, połączonej z zachwytem. Udało im się zrobić coś, co wygrało w moim osobistym plebiscycie na ?najbardziej popieprzoną grę wszechczasów?.
Wszystkie detale oddane zostały z przerażającą pieczołowitością, a tła przepełniają widza nie tylko zszokowaniem, ale i niepokojem wywołanym ilością szczegółów na każdym przedmiocie. Szkoda tylko, że miejscówki, choć wykonano je misternie, przez swój trójwymiar wyglądają nadzwyczaj? sztucznie. Poza tym zdarza im się żreć się z sylwetkami postaci na jednym ekranie. Ale że występuje to najwyżej dwa razy, mogę przymknąć na to oko.
O takich momentach mowa, kiedy mówię o gryzieniu.
Oko mogę przymykać, ale podczas czytania uszy miałem jak najbardziej otwarte. Soundtrack stanowi doskonałe dopełnienie szalonego i krwawego kolażu. Wiele utworów jest po prostu złożeniem dowolnych dźwięków, tworzących istną kakofonię przez którą na początku ciężko skupić się na tekście. Normalniejsze utwory słyszymy dopiero wtedy, gdy Saya znajduje się w pobliżu, albo obserwujemy otoczenie oczami innej osoby.
W takich momentach muzycy również nie zbijali bąków. Muzyka jest przyjemna dla ucha kiedy zajdzie taka potrzeba, ale potrafi też nieco niepokojącą scenę w istny horror. Idealna ścieżka dźwiękowa, którą na pewno będę przytaczał w kolejnych recenzjach(o ile w ogóle powstaną).
Można dużo pisać o muzyce czy grafice, ale najważniejsza jest fabuła, bez której Pieśń Sayi byłaby tylko marnym skokiem na kasę przez przemoc i seks, które jak wiadomo przyciągają najskuteczniej tych, którzy nie wyrobili jeszcze dowodu osobistego.
Krótko ujmując: jest to najbardziej porąbana, chora, i degustująca historia jaką w życiu widziałem, słyszałem, czytałem i czułem. Przełamuje wiele tabu(kanibalizm? Phi!), przedstawia sceny dzieciobójstwa, morderstw, gwałtów i niewolnictwa, a wszystko to w otoczeniu ścian pokrytych wszelkim obrzydlistwem, które wypełznąć mogło chyba tylko spod akademickiego łóżka. Brzmi to jak marzenie sadysty-masochisty, który czerpie przyjemność z ludzkich horrorów, ale sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. To wszystko nie jest powalone tylko po to, żeby być powalone. Po pewnym czasie można poczuć w tym obłędzie jakiś cel, znaczenie tego wszystkiego. Jaki cel? Na to trzeba sobie odpowiedzieć samemu.
Warty uwagi jest fakt, że podczas rozgrywki** naprawdę zżywamy się z bohaterem, który z czasem okazuje się być antybohaterem. Pomimo tego, że popełnia on straszne rzeczy dla utrzymania stabilności swojego chorego świata, nie czułem żadnych negatywnych uczuć w stosunku do Fuminoriego. Może taki był zamiar. Może z czasem całkowita niepoczytalność tej gry zaczęła zbierać swoje żniwo także i u mnie. Pewnie obie możliwości są poprawne.
Mówię poważnie. Wiele już widziałem w elektronicznej rozrywce: rzeźnie, jatki, gwałty, strzelaniny, tortury i ogólnie pojęte akty bestialstwa. Gdzieś po około trzech godzinach czytania zorientowałem się, że jest druga w nocy, a ja siedzę przed laptopem z rozdziawioną gębą i łzami cieknącymi mi po policzkach. To zdecydowanie nie jest gra dla każdego.
Paradoksalnie, Saya no Uta często polecana jest dla stawiających pierwsze kroki w powieściach wizualnych, ponieważ cała interaktywność zawiera się w dwóch wyborach, a całość zamyka się w pięciu godzinach, a nie w pięćdziesięciu. W psychice zostaje jednak na sporo dłużej.
Jak wiadomo, w dobrym horrorze najbardziej straszy to, czego nie widać. Tutaj sprawdza się to znakomicie. Wystarczy parę razy wyobrazić sobie jak przedstawiałyby się rzeczy po ?tej drugiej stronie medalu?, aby makabryczność wzrosła do tego poziomu, na jaki sam pozwolisz.
Ogólnie mówiąc, nie żałuję, że zagrałem w Saya no Uta. Pięć godzin spędzonych na przeklikiwaniu dialogów minęły mi zaskakująco?
Ciężki moment w karierze recenzenta: za każdym razem, kiedy gra dostarcza mi niezapomnianych wrażeń na najwyższym poziomie, uznaję ją za wybitną. Niezależnie od tego, czy są to wrażenia estetyczne(El Shaddai: Ascension of the Metatron), wzruszające(Podróż, To the Moon), straszne(Amnesia: The Dark Descent), zmuszające do przemyśleń(The Walking Dead), zmieniające gust muzyczny(DMC: Devil May Cry, Brütal Legend), czy po prostu sprawiające, że podskakuję na krańcu fotela, ciesząc się jak dziecko, że dane mi jest doświadczać danej generacji sprzętu(God of War III, Borderlands 2). Do szalonego dziecka Nitro+ mogę przypiąć łatkę ?zatracające?, albo po prostacku:
Jeśli ktoś szuka mocnych wrażeń, albo uważa że nic nie jest w stanie go zaskoczyć, zapraszam do czytania.
Chciałbym wystawić tej grze jakąś konkretną ocenę, ale ze względu na osobiste preferencje większość cech wymienionych poniżej można by równie dobrze uznać za pozytywną jak i negatywną. Dlatego wszystkie plusy i minusy będą sądzone moim osobistym odczuciem, a ocenę niech każdy sobie sam wystawi.
Plusy:
+ Szalony, zakręcony klimat
+Doskonałe, odpychające lokacje
+ Nietuzinkowa, wciągająca historia
+ Co najmniej dobre wątki poboczne
+ Potrafi sponiewierać gracza
+ Nie za długa
+ Świetna, klimatyczna muzyka
Minusy:
- Mało ciekawe postacie drugoplanowe(z wyjątkiem jednej***)
- Niektóre lokacje wyglądają sztucznie
*Można tego nienawidzić, ale jakiekolwiek wprowadzenie interaktywności zmusza mnie do nazwania tego ?grą?. Nawet jeżeli ogranicza się do jednego czy dwóch wyborów.
** SPOILER ALERT!!!
Spoiler podany poniżej.
Niebieskowłosa doktorka
SPOILER ALERT OVER!!!
7 komentarzy
Rekomendowane komentarze