Skocz do zawartości

Skull @nd Bones

  • wpisy
    61
  • komentarzy
    543
  • wyświetleń
    108878

[FREEWARE] Hydorah


LaserGhost

1180 wyświetleń

S3czxUU.png

Scrollowane strzelanki zdarzają się obecnie na PC z częstotliwością równą nadawaniu dobrych filmów przez Polsat. Czasy kiedy na PC się grało w Stargunnera, Tyriana, Delviona, opisanego wyżej Solarisa dawno minęły, i tylko czasem jakiś zapaleniec lub ich grupa wyda produkcję tego typu, o większej (Tumiki Fighters, Satazius, Sine Mora) lub mniejszej jakości. Ale co jakiś czas, od wielkiego dzwonu, zdarza się produkcja znikąd, która powala na kolana i zdumiewa swą jakością. Hydorah jest taką właśnie grą, w której zakocha się każdy fan gatunku.

Fabuła... jest. Hordy Meroptian prowadzą galaktyczną wojnę z rasą ludzką. Zakończyć może to tylko jeden człowiek - pilot, w którego wciela się gracz. I na tym kończą się fabularne sentymenty, ale osoby uparte (i spostrzegawcze) coś mogą więcej wyłapać - ale o sekretach tej gry później.

Pragnę napisać to od razu, żeby nie było potem płaczu: Hydorah jest, biorąc pod uwagę obecne standardy, grą potwornie trudną. Co prawda, początkowe etapy w miarę spokojnie wprowadzają w arkana kosmicznej walki, ale już trzeci etap, Cyclades, może sprawić, że niejeden z Was ucieknie od tej gry z podkulonym ogonem. Konieczność uważnego manewrowania pomiędzy skałami i wrogimi pociskami, zbieranie niezbędnych power-up' ów oraz potrzeba posiadania sześciu palców może wydać się konieczna, żeby móc precyzyjnie sterować naszym krewniakiem Vic Vipera. Just sayin'.

Odwołanie się do serii Gradius ma swoje odbicie w grze - początkowy poziom oraz niektóre późniejsze etapy przypominają jak żyw hitową serię Konami. Nasz stateczek wybucha po pojedynczym oberwaniu wrogim pociskiem lub zderzeniem z skałami/latającymi wyspami/innymi śmieciami, chyba że znajdzie tarczę która pozwala przeżyć taki wypadek. Ale i tak trzeba mieć cały czas baczenie na różne przeszkody, konstrukcje naziemne, działka czy choćby zabłąkane pociski. System broni naszego statku i power-up'ów wymaga oddzielnego wyjaśnienia.

Przed rozpoczęciem każdej misji trafiamy do "garażu", gdzie możemy wybrać arsenał na następne zadanie. Wyboru należy dokonać w trzech kategoriach: broń podstawowa (rozmaite działka i lasery), broń pomocnicza (różne rodzaje automatycznych bomb) i specjalna: potężne rakiety, bombę czyszczącą ekran z wszelkich nieprzyjaznych elementów etc. Nie muszę dodawać, że sporo czasu się tam spędzi, próbując dobrać bronie do każdego etapu, na zasadzie "hm, to może tym razem taki konfig poskutkuje?". W samej grze zbieramy zielone i czerwone pigułki, które wzmacniają odpowiednio broń podstawową i pomocniczą, turbo (przyspieszenie naszego statku) oraz amunicję do broni specjalnej (niestety, najwyżej 3 takie można zebrać). Po pokonaniu każdego bossa zyskujemy nową broń w garażu.

Co nieco o etapach. Najchętniej zamknąłbym ten akapit w jednym słowie - CUDO - ale to może się okazać niewystarczające. Latamy po kosmosie, odwiedzając m.in. planetę zamieszkałą przez robactwo, opanowaną przez dziką roślinność (uwaga na inaczej rosnące za każdym razem pnącza!), zwiedzamy podziemne, walczymy z wielką armadą obcej floty w gigantycznej bitwie z innymi pilotami. Ciągle jesteśmy atakowani przez rozmaite kreatury i maszyny, a w niewielu spokojniejszych chwilach podziwiamy wspaniałe, maniakalnie dopieszczona tła i środowiska. Na pustynnej planecie zrywa się wiatr, który wytrąca z lotu wrogie pojazdy i ciska nimi w naszym kierunku. Wyskakujące z wody pojazdy rozpryskują ciecz wokół siebie, gigantyczne czaszki przebijają się przez sufit i spadają na ziemię, potężne statki zostają w ciągu chwili zniszczone promieniem lasera i płonąc, dryfują w naszym kierunku... Tego trzeba doznać. Gameplay przypomina swą precyzją wspomnianego Gradiusa, szybkim tempem Thunder Force, a szaleństwem akcji Stargunnera.

Ciekawe jest, że Locomalito zdecydował się nie zasypywać gracza miliardem pocisków (jak w każdym chyba shmupie wyprodukowanym w ostatnich 5 latach), zamiast tego przeciwnicy strzelają mało, ale bardzo precyzyjnie, na tyle że trzeba szybko reagować albo eliminacją zagrożenia, albo błyskawicznym manewrem wymijającym. W ogóle ta gra nie wybacza pomyłek, i należy do tego rodzaju rozrywek, które wymagają wkucia na pamięć wszystkich elementów i ich bezbłędnego powtórzenia. Co prawda czytałem gdzieś, że bossowie po przegranej gracza stają się trochę mniej agresywni, ale nie bierzcie tego jako pewnik. Można też przyjąć podejście detektywistyczno-eksploratorskie i szukać ukrytych po poziomach dodatkowych żyć.

Hydorah obfituje w niespodzianki. Niektóre rzeczy na etapach odbywają się losowo, mamy dwa zakończenia oraz 6 sekretów do zebrania, które po skompletowaniu ujawniają... coś ekstra. Do tego można w kilku miejscach wybrać drogę, jaką potoczy się etap, a po czwartym etapie wybiera się jedną ze ścieżek fabularnych (rzecz jasna, żeby zaliczyć grę na 100% trzeba poznać obydwie).

A teraz, uwaga, najbardziej kontrowersyjny element gry. Można w grze zrobić save między etapami, ale... tylko 5 razy. Przy 16 levelach może to stanowić problem - i dla niewyrobionych stanowi - ale proszę zwrócić uwagę, że w tzw. old days o save nikt nie słyszał, a hasła były niezbyt często spotykanym rarytasem. Zresztą, w pierwszej wersji gry można było zrobić to tylko 3 (słownie: trzy) razy. Zatem, albo przełkniecie to i opanujecie wymagania tej gry odnośnie sprawności manualnej, albo możecie nie grać wcale. Wasza strata. Zresztą, dodatkowe życia można przy uważnej grze łatwo zdobyć - niszcząc duże ilości wrogów, zbierając jak najwięcej power-up'ów i rozglądając się za kapsułami z bonusami.

Muszę jeszcze napisać o muzyce, choćby dlatego że zdecydowana większość objętości tej gry (w megabajtach to właśnie ona). Gryzor87 przygotował soundtrack składający się z 49 kawałków, z czego każdy jest idealnie czasowo dopasowany do każdego etapu - żadnego loopowania, flow rośnie wraz z rozwojem akcji. Stylistyka muzyczna raz jest stricte elektroniczna, gdy lecimy przez zimny kosmos, gdzie indziej znowu rockowa, dopasowana do rytmu rozstrzeliwanych statków, by w podniosłych chwilach symfonicznie akompaniować dramatowi sytuacji. Rozmach całości powala i bardzo łatwo plasuje się w czołówce OST z gier "indie". Cały soundtrack jest w folderze z grą, więc nie ma najmniejszych przeciwwskazań by wrzucić OST sobie na mp3ójkę, natomiast zbierający soundtracki w formacie FLAC mogą ten pobrać z tej strony, gdzie jest też album z remixami - miłe!

Powinienem teraz pomarudzić trochę. Napisać o wściekłym poziomie trudności. Wspomnieć o ograniczonych save'ach. Napomknąć o stosunkowo dużym pliku do pobrania. Ale to by było bez sensu - Locomalito zdecydował żeby gra była trudna, jak jej przodkowie, i żeby wymagała od gracza mistrzowskich szlifów w locie. Ta gra jest dla ludzi którzy pamiętają i tęsknią za X-Out, SideLine, Katakis, Enforcer i setkami innych, i patrzą z zazdrością na posiadaczy Xbox Live Arcade, PSN czy Virtual Console, którzy mają nieograniczony dostęp tak do klasyków, jak i nowych "shmupów".

Hydorah bierze co najlepsze ze starych strzelanin, ale również i żąda, by tylko najlepsi w pełni ją poznają. Jesteś ciekaw?

8 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Gratuluję dobrej pamięci <3

Bez przesady, to nie było tak dawno temu. Trochę się zawiodłem, bo jak już robimy recykling wpisów, to bywały lepsze gry do tej okazji.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...