Don Jon- recenzja tu Dominik
Wierzę w Don Jona. Wierzę we włoskiego pochodzenia Amerykanina, którego życie kręci się wokół panienek, kumpli, rodziny, kościoła, siłowni i, przede wszystkim, pornografii. Wierzę, że ta ostatnia wpłynęła na jego postrzeganie seksu i związków jako takich. Wierzę w problem, bo pornografia zawładnęła światem i umysłami maluczkich. I nie mów, że jesteś święty, bo nie jesteś. Każdy ma w sobie cząstkę Don Jona.
Jednocześnie, spodziewałem się nieuchronnego. Że oto zmienią mu się priorytety, odstawi pornole i nauczy się czerpać satysfakcję z miłości. Wiecie, że najpierw śmieje się z facetów, którzy pieprzenie nazywają kochaniem, a potem pokornieje i sam to tak nazywa.. Jakby mało było na świecie wrażliwców.
Kreacja do skomplikowanych nie należała, ot, podrywaczek z ciągotami do wirtualnych cycków. Zupełnie niekojarzący się z aparycją aktora. Mimo to, był wiarygodny. Przypakował, mówił włoskim akcentem. Wypadł w porządku, zresztą trudno, żeby było inaczej, bo to jeden ze zdolniejszych i sympatyczniejszych aktorów młodego pokolenia, a i film reżyserował.
Pełnometrażowy debiut nie odbiega atmosferą od filmów, z których najbardziej znam Gordona-Levitta. Jest to dramat obyczajowy w lekkim tonie. Wiadomo, czego się spodziewać, ale można się zawieść, że wszystko zmierzało ku tak przewidywalnemu finałowi.
Scarlett Johansson, w roli pisanej spacjalnie pod nią, gra, jak zwykle, kobietę ekstremalnie pociągającą. Co tu mówić o grze, sama aktorka taka jest i do tego nie musi praktykować jakiejkolwiek zawodowej gimnastyki. Jedyne, co przeczy mojemu wyobrażeniu wobec pięknej gwiazdy, to wulgarność estetyczna i, hmmm, prostota. Dziewczyna, którą wyróżnia jedynie uroda. Ale to ma urok, wypadła wiarygodnie.
Dla przeciwwagi, Julianne More wcieliła się w postać bezpośredniej, lekko natrętnej znajomej bohatera. Wydawała się wciśnięta na siłę, a okazała się jednym z głównych bohaterów.
Z drugiego planu, wyróżnia się świetna kreacja włoskiej rodziny Don Jona. Koledzy popisali się trochę mniej, bo sprawiali wrażenie istniejących tylko po to, żeby bohater miał komu przybić piątkę. Jak to koledzy, przewrotnie to ma sens.
Czy młody reżyser zabłysnął? Niestety, miałem słuszność, bo finał był skopany. Mimo to, bawiłem się nieźle. Jeśli przyjdzie mi odbywać maraton filmów z Josephem Gordonem-Levittem, na pewno o Don Jonie nie zapomnę.
Tekst pochodzi z bloga tu Dominik którego fanpage znajdziecie tutaj.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.