Gajdzińskie Pamiętniki cz.2
O charakterze Japończyków krąży wiele opowieści. Jednak wszystkie są zgodne co do jednego - mentalność przeciętnego mieszkańca kraju kwitnącej wiśni jest zupełnie inna od naszej. Niektóre zwyczaje czy zachowania są dla nas dziwaczne, inne są miłym zaskoczeniem. Niestety zdarzają się też takie, które potrafią przeciętnemu gajdzinowi skutecznie zepsuć dzień. Jakie są więc pozytywne i negatywne cechy Japończyków?
Do You speak english?
Pierwszym co rzuca się w oczy po przyjeździe to uprzejmość oraz... niezwykła wręcz nieznajomość jakiegokolwiek języka obcego. I nie mam tu na myśli jedynie przypadkowych przychodniów - trudno wymagać perfekcyjnego angielskiego od starszej osoby, której nigdy nie był on potrzebny. Gorzej, że słaba lub zerowa znajomość języka brytów jest powszechna wśród młodzieży - także tej studenckiej, a nawet... części wykładowców.
Z drugiej strony jednak nawet jeśli nie umiesz dogadać się z Japończykiem inaczej niż na migi i za pomocą wskazywania palcem na mapie (tak było w moim przypadku), to są oni chętni spędzić nawet pół godziny tłumacząc Ci jak dojść w dane miejsce, albo nawet Cię w nie... podprowadzić. Raz nawet gdy pierwszego dnia zabłądziłem w okolicy mojego mieszkania, zaczepiwszy w godzinach wieczornych mężczyznę palącego przed domem z zamiarem zapytania o drogę (a raczej pokazania zakreślonego kółeczka z nazwą uliczki na mapie), gdy ten nie był w stanie wytłumaczyć mi jak tam dotrzeć, zabrał żonę z dziećmi i... podwiózł mnie pod same drzwi mojego dopiero co otrzymanego Apato.
Czasami jednak jest to niestety jedynie wyuczona uprzejmość. Japończycy prawie nigdy nie powiedzą Ci co naprawdę myślą na Twój temat, gdyż byłoby to sprzeczne z ich wychowaniem. Za to za Twoimi plecami lub gdy myślą, że ich nie rozumiesz obgadują Cię bez skrupułów. Co więcej nie mają też ich podejmując decyzje bez Twojego udziału, nawet gdy chcą dla Ciebie jak najlepiej. Po prostu uważają, że nie musisz o Tym wiedzieć (albo dowiesz się w swoim czasie)
Yes my senpai... i meant master!
Jednym z największych zaskoczeń jakie spotkały mnie w Japonii jest przywiązanie do hierarchii, a zwłaszcza ciągle funkcjonujący system Senpai-Kohai. Pierwszy, to w dosłownym tłumaczeniu "starszy stażem", drugi zaś "młodszy stażem/młodszy kolega". Oczywiście w dzisiejszej Japonii 2 czy 3 lata różnicy między studentami nie odgrywa wielkiej roli (aczkolwiek są tu żacy pełniący rolę tutorów/opiekunów), jednak w przypadku większej różnicy wieku lub pozycji zależności stają się aż nadto widoczne. Daleko wykraczają poza szacunek do starszego wiekiem lub pozycją jaki okazujemy w Polsce.
Wyobraźcie sobie następującą sytuację. Wychodzicie z kolokwium, gdy nagle dorywa Was Pani z dziekanatu albo wykładowca. Słyszycie, że macie dziś być jednym z reprezentantów uczelni w ambasadzie, więc za 10 min macie taksówkę, która podwiezie Was do domu żebyście przebrali się w garnitur, a następnie na dworzec (moja uczelnia znajduje się jakieś półtorej godziny pociągiem od Tokio) gdzie będzie na Was oraz na kilku innych studentów czekać pracownik uczelni z biletami, który pojedzie razem z Wami jako główny reprezentant. Odmówicie? Powiecie, że macie inne plany? Nope. Senpai prosi, kohai musi. A przynajmniej "powinien".
Żeby jednak nie było, kohai ma także pewne profity z bycia młodszym. Uczelnia i profesorowie faktycznie przejmują się studentem. Starają się Ci pomóc w kłopotach (czasami nawet aż za bardzo przekraczając nieco granicę prywatności - próbując np. kontaktować się na własną rękę z rodzicami studenta), doradzić, zapraszają na obiady za które płaci oczywiście senpai. Zdarzyło się Wam kiedyś by w przypadku choroby odwiedzał Was Profesor z uczelni? Albo, żeby rektor wysyłał studentowi kwiaty po operacji? Tu nie jest to niczym dziwnym.
Zasady są po to...
Jeśli pierwszym co nasunęło Wam się jako dokończenie cytatu jest - "...by je łamać" to gratuluję. Nie macie bowiem nic wspólnego z przeciętnym Japończykiem. Do momentu przyjazdu do kraju kwitnącej wiśni myślałem, że to Nasi zachodni sąsiedzi są służbistami. Czasami jednak mam wrażenie, że nawet niemiecki żołnierz w ojczyźnie samurajów uchodziłby za anarchistę. Zasady są po to by się ich trzymać. W przypadku wątpliwości - patrz punkt pierwszy. Nawet drobne nagięcie planu lub regulaminu jest tu niezwykle rzadkie. Często są to wręcz z punktu widzenia gaijina rzeczy nieważne, nieistotne.
Żeby zobrazować do jakich absurdów potrafi dochodzić, znów posłużę się przykładem. Organizując festiwal, studenci z wymian zajmowali się dekoracją i opieką nad salami poświęconymi ich ojczyźnie. Pomagająca nam wykładowczyni rozwiesiła 50 rysowanych plakatów A4 na uczelni, reklamujących nasza inicjatywę oraz informujących gdzie nas szukać. Całość została zerwana przez pracownika uczelni i wręczona jej przy nas, gdyż użyła... złego rodzaju taśmy do ich przyklejenia. W Polsce prawdopodobnie doszłoby do awantury, o ile w ogóle komukolwiek chciałoby się zrywać plakat z powodu użycia żółtej taśmy zamiast przezroczystej (albo na odwrót).
Tutaj, wykładowczyni grzecznie przeprosiła, wydrukowała kolejne 50 kopii i poszła rozklejać je ponownie, używszy tym razem prawidłowej taśmy.
Ścisłe podejście do regulaminu nabiera jednak nieco innego światła gdy spojrzymy na to ile Japończycy zawdzięczają zdyscyplinowaniu. Japoński styl podejmowania decyzji jest zupełnie inny od zachodniego. Każda z nich wymaga tutaj wielu konsultacji, zgody przynajmniej kilku szczebli dowodzenia, oraz dni a czasem nawet i tygodni namysłu. Nie ma tu miejsca na spontanicznie podejmowanie decyzji ważnych samodzielnie, lub po krótkiej naradzie z małym gronem pracowników. Jaki więc sens miałoby ustanawianie tak skomplikowanego systemu decyzyjnego, gdyby akceptowano stałe odstępstwa od reguł? Nie zapominajmy także, że mało jest narodów tak często narażonych na katastrofy naturalne - trzęsienia ziemi, tajfuny, tsunami. Wystarczy obejrzeć zdjęcia z ewakuacji po awarii w Fukushimie, by do irytacji tą cechą, dodać jednak podziw.
- 18
15 komentarzy
Rekomendowane komentarze