Światło.
Oślepiające, białe promienie przypominające te słoneczne były pierwszym, co Fjori zobaczyła. Sam patrzenie w nie sprawiało jej ból. Jednak ledwo co stworzona walkiria jeszcze nie wiedziała, że może zamknąć oczy, osłonić się dłońmi i skrzydłami czy w ogóle poruszyć. Dopiero kolejne sekundy jej egzystencji zaczęły dostarczać ogromu informacji. Zaraz po zmyśle wzroku zaczęły działać pozostałe. Do nozdrzy dochodził przyjemny zapach przypominający ten wydzielany przez ciepłe mleko z miodem. Nagie ramiona zaczęły wyczuwać ciepło jej własnych, przyjemnych w dotyku skrzydeł. A uszy - słyszeć.
- Wygląda na delikatną - oznajmił głos. Ilość informacji jakie on niósł była oszałamiająca. Było ich tak wiele, że Fjori nie mogła przetrawić większości z nich. Donośny, jednak nie głośny. Nieco zachrypnięty, jednak wciąż miły dla ucha. Niecierpiący sprzeciwu, lecz przyjazny. Wymieniać tak dałoby się naprawdę długo, lecz już teraz można było się domyślić - i słusznie - że należał do kogoś niezwykłego. Postacią, która jako pierwsza pojawiła się w życiorysie Fjori, był sam Sverd, jej stworzyciel.
- Przypomina piórko - oznajmił drugi głos, równie niezwykły co ten poprzedni. Ten przywodził jednak na myśl dobrotliwego ojca, zawsze sprawiedliwego, który nie wie, co to pomyłka, a jego słowa z góry wydają się prawdziwe. Ten, któremu Fjori zawdzięczała swe imię, zwał się Domare. On także miał spory wkład w stworzeniu walkirii.
Światło powoli słabło, jednak kobieta wciąż nie była w stanie niczego dostrzec. Jedynie zarysy dwóch sylwetek od których biła majestatyczność, szlachetność i siła. Poruszyła lekko ręką, co było pierwszym działaniem w jej życiu. Umysł zaczął poznawać podległe mu ciało, zasady jego funkcjonowania i sposoby działania. Wciąż oszołomiona gigantyczną ilością bodźców zewnętrznych, jedynie poruszyła lekko skrzydłami oraz palcami stóp.
- Jam jest Sverd, twój stworzyciel, pan twego losu, któremu winnaś być dozgonnie wdzięczna za stworzenie. Jam jest wierzyciel twego długu, który odpracować możesz jedynie poprzez wykonywanie swych obowiązków. Jam jest światło w twym życiu, które oświetli twoją drogę i wyznaczy twój cel. Jam jest bogiem wojny, patronem odważnych oraz wojowników, a ty jesteś moją posłanką, mieczem dzierżonym w mej dłoni, przedłużeniem mej woli. Jesteś walkirią, istotą mi podległą, toteż rozkazuję ci ? powstań!
Głos działał na Fjori niemalże hipnotyzująco. Chociaż jeszcze przed chwilą nie byłaby w stanie poruszyć się o więcej niż kilka centymetrów, teraz jakaś zewnętrzna siła pomogła jej nie tylko wstać, ale i utrzymać się w pionie.
- Zwać się będziesz Fjori, a twym zadaniem będzie chronić sprawiedliwość i nieść dobro na świecie, do którego cię wyślę. Za pomocą ostrza, które ci wręczę, będziesz rozsławiać me imię. Będziesz światłem w ciemności świata, które swymi promieniami wypali wszelkie zło. Będziesz moją wysłanniczką, boską wolą w świecie żywych. Będziesz działać zgodnie z mym planem, bądź zostaniesz wymazana z tego świata. Służ mi więc wiernie i z poświęceniem, przyjmij ten miecz, który będzie twym pierwszym narzędziem oraz znakiem twej przysięgi wobec mnie.
Światło osłabło na tyle, że walkiria zaczęła widzieć szczegóły. Przed nią stał sam Sverd, zajmując praktycznie całe pole widzenia. Jego majestatyczność nie pozwalała jej oderwać od niego wzroku. Bóstwo wpłynęło na nią tak, że nie potrafiła wydusić z siebie nawet najmniejszego słowa. Drżącą ręką sięgnęła po długi miecz i zacisnęła prawą dłoń wokół rękojeści. Gigantyczna ilość informacji, które dotarły do jej mózgu, pozbawiły ją przytomności. Czerń zabierała jej pole widzenia, kiedy Fjori podświadomie dowiadywała się jak walczyć, latać czy wypełniać swe obowiązki.
Gdy odzyskała świadomość, bała się otworzyć oczy. Nie wiedziała, co dostrzeże po wykonaniu tej czynności, więc wolała skupić się na innych zmysłach. Wszędzie czuła przyjemne łaskotanie. Drugim miłym uczuciem było ciepło, które czuła na twarzy. Do nozdrzy dochodził miły zapach kwiatów oraz żywicy, a dookoła dało się usłyszeć jedynie ćwierkotanie ptaków. W końcu postanowiła otworzyć oczy, jednak szybko tego pożałowała. Promienie słoneczne sprawiły, że musiała je zmrużyć. Z lekkim grymasem na twarzy odwróciła głowę w bok, gdzie powitała ją kwiecista łąka oraz miecz leżący niedaleko niej.
Nie przejęła się tym jednak specjalnie. Przeniosła wzrok na siebie, a dokładnie rzecz biorąc, w kierunku stóp. Były tam, gdzie powinny. Przez kilka następnych sekund walkiria podziwiała nagie ciało, które widziała pierwszy raz. Z początku nie mogła uwierzyć, że to ona. Przyszło jej na myśl, żeby poruszyć nieco prawą stópką. Otworzyła szerzej oczy z wrażenia, kiedy rzeczywiście to zrobiła. Kilka następnych minut walkiria spędziła na badaniu swojego ciała. To ruszyła jednym palcem, to całą dłonią, to dotknęła swego skrzydła, brzucha czy innej części ciała.
Z jej ust wydostał się cichy odgłos zdumienia. Wciąż ciężko było jej uwierzyć, że jej ciało jest jakąś z nią powiązane, że reaguje nawet na jej najmniejszą myśl. Była pod wielkim wrażeniem kunsztu Sverda, który był w stanie stworzyć coś tak niezwykłego.
Powoli podniosła się do siadu, opierając dłońmi o ziemię. W tej całkiem wygodnej pozycji rozejrzała się. Była na kwiecistej polanie pośrodku lasu, oświetlana przez znajdujące się wysoko na niebie słońce. Chociaż Fjori ledwo była w stanie patrzeć, nawet zmrużonymi oczyma, na żółtą kulę na niebie, to już nabrała ochoty, by ku niej polecieć. Niewiele więcej myśląc, chwyciła miecz i wyprostowała się. Wpierw lekko zatrzepotała skrzydłami, wyczuwając opór jaki stawiają powietrzu. Następnie jej wzrok, żądny podbicia nieba, skierował się ku górze. Chociaż nigdy nie wzniosła się ponad ziemię, już teraz wiedziała co powinna zrobić. Zaczęła machać skrzydłami i nim zauważyła, co się dzieje, już leciała.
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który jednak nawet w małej części nie odzwierciedlał radości, jaka ją opanowała. Miała wrażenie, jakby całe ciało, nawet jego najmniejszy kawałek, cieszył się lotem i dostarczał z tego powodu niewyobrażalną przyjemność. Fjori przez to szybko zapomniała o celu dolecenia do słońca. Zamiast tego po prostu kontynuowała zabawę, którą szybko zaczęła uatrakcyjniać. Zaczęło się od gwałtownych zmian jego kierunku, przeszło przez pikowanie i wznoszenie się prawie pod kątem prostym, a zakończyło na rozmaitych akrobacjach. Lot był dla niej czymś naturalnym, tak jak śmiech, który wydostawał się z jej ust w jego trakcie, tak samo wszelkie akrobacje, jakie wykonywała. Przychodziło jej to z samej siebie, jakby taką ją stworzyli ? co zapewne było prawdą.
Przez te kilka godzin które spędziła w powietrzu, zdołała się przemieścić o kilka kilometrów, a nieliczni ludzie, którzy ją dojrzeli, do ostatnich swych godzin wspominali ?niezwykle dużego ptaka o skrzydłach białych niczym śnieg?.
6 Comments
Recommended Comments