[Minirecenzja] Call of Duty: Ghosts, czyli jak grałem w film akcji
Długo czekałem na kolejną porcję akcji, którą od lat prezentuje mi Activision w Call of Duty. Były części lepsze i gorsze, ja jednak najbardziej upodobałem sobie produkcje tworzone przez Infinity Ward. Z tym większą radochą oczekiwałem ich nowego dzieła, czyli Ghosts. Nowe w tym przypadku nie znaczy lepsze. Ale czy się zawiodłem? Absolutnie nie.
Swą obecność na rynku Call of Duty: Ghosts zaznaczyło drobną aferą. Szkoda, że produkcja już na starcie niemiło zaskoczyła wielu fanów dziwnie zawyżonymi względem rzeczywistych potrzeb wymaganiami sprzętowymi. Twórcy zażądali posiadania lepszej konfiguracji niż nawet Battlefield 4, który technicznie i graficznie wygląda o wiele lepiej. Później jeszcze groźby korporacji wobec osób, które postanowiły same uporać się z ograniczeniami gry ? konkretniej nieprzypadającym wielu graczom kątem widzenia. Od tych kwestii staram się jednak dystansować, gdyż sam z niczym problemu nie miałem.
Opowieść czas zacząć
Tytułowe ?Duchy? to elitarna jednostka najlepszych żołnierzy, którzy dzięki umiejętnościom i niezwykłej wytrwałości na polu bitwy stali się postrachem wszystkich przeciwników ? łał. Historia przypomina raczej bajkową legendę, ale szybko się okazuje, że duchy istnieją. I faktycznie wiedzą co robią.
Jeśli chodzi o główny wątek fabularny, to oczywiście kolejny raz walczymy w obronie Stanów Zjednoczonych. Wszystko zaczyna się, gdy Federacja, czyli państwo powstałe ze zjednoczenia krajów Ameryki Południowej (nareszcie nie Rosja i Chiny) zrywa porozumienie z USA i wykorzystuje przeciw nim prototypową broń kosmiczną zwaną ODINem. Grad pocisków spada na większe miasta Stanów, w tym na San Diego ? rodzinne miasto naszego głównego bohatera Logana Walkera. Mieszkał on tam z bratem Davidem i ojcem Eliasem, emerytowanym kapitanem U.S. Army. Po latach bracia, już jako żołnierze, bronią swojego kraju przed ciągłymi atakami ze strony Federacji. Towarzyszy im pies Riley (prawdopodobnie nawiązanie do nazwiska Simona ?Ghosta? Rileya z Modern Warfare 2). Swoją drogą o ile miło mieć w oddziale zwierzaka, to trochę przereklamowano ten element w trailerach i opisach ? psina towarzyszy nam tylko w garstce misji, choć powraca w multiplayerze.
Jak nie trudno się domyślić, bohaterowie w trakcie swojej przygody w końcu natrafiają na oddział ?Duchów? i razem z nimi próbują ratować świat przed potęgą wrogiego kraju i jednym nieprzyjemnym, zdradzieckim typkiem?
Jak wyglądam?
Graficznie ? bez większych zmian. Przestarzały silnik chyba został już napakowany do granic możliwości. Nie mniej jednak efekty specjalne, które od zawsze były domeną CoDów dopieściły moją żądzę wrażeń. Jak zwykle masa wybuchów, efektowne sekwencje ucieczek, pościgów i inne niesamowite elementy znane z hollywoodzkich superprodukcji. Twórcy wysilili się też z ukazaniem walki w warunkach do tej pory w grach akcji rzadko występujących. Wymiana ognia w przestrzeni kosmicznej, strzelanie do przeciwników pod wodą. To wszystko oddano bardzo realistycznie. Aż chciałoby się w takich lokacjach pograć na multiku.
?Skandaliczny? recykling
Uwadze fanów (i nie tylko) nie uszło na pozór chamskie wykorzystanie animacji z poprzednich części. W prologu gry widać postacie poruszające się w identyczny sposób jak Price i Nikolai w ostatniej misji MW2, pomagając w ucieczce naszemu bohaterowi. Jednych to śmieszyło, innych oburzyło. W końcu dostajemy to samo, co dobrych kilka lat temu. Nie chcę bronić twórców, bo sam lekko się skrzywiłem widząc ten fragment, ale nie sposób nie wspomnieć, że takie praktyki w grach czy filmach są normalne, tylko może nieco subtelniej wprowadzane. I ostatecznie nie widzę problemu w tym, że na kilkugodzinną kampanię przypadło kilkadziesiąt sekund czegoś, co twórcy wykorzystali wcześniej ? tym bardziej, że to ich animacja, a nie element ?pożyczony? od konkurencji.
A jeśli mowa o czasie?
Kampania w Ghosts, mimo że zawiera aż 18 misji, jest do przejścia w kilka godzin. Jest dłuższa od Single Playera w Battlefieldzie 4, ale i tak spodziewałem się czegoś więcej. No cóż ? w końcu dostajemy multiplayer i tryb Extinction. Jako raczej nie-fan trybów online i wszelkich MMO troszkę martwię się o serię Call of Duty. Battlefield od samego początku opierał się na trybie wieloosobowym i tego się trzyma, bo na to głównie czekają fani. W przypadku CoDa serca wielu graczy podbiła jednak ciekawa kampania, jeszcze z realiów II Wojny Światowej. Liczę więc na to, że studia odpowiedzialne za gry z tej serii nie odpuszczą tworzenia świetnych opowieści i nie zatracą w walce z BF-em o najbardziej grywanego FPSa w sieci.
(fot. własne)
3 komentarze
Rekomendowane komentarze