Skocz do zawartości

Hobbicia Stopa

  • wpisy
    286
  • komentarzy
    1807
  • wyświetleń
    445963

Filmowe Wspomnienia #32: Chleb z Dżemem


otton

933 wyświetleń

7107063.3.jpg?l=1355974203000

Dziś odmiana od amerykańskiego naparzania się po mordach. A za tydzień kolejna amerykańszczyzna... ale taka lepsza

:)

Utwór Dżemu zatytułowany ?Skazany na Bluesa? opowiada tak naprawdę nie o Ryszardzie Riedlu, a o innym, słynnym muzyku tamtych czasów ? Ryszardzie Skibińskim. Po śmierci tego drugiego piosenka była z nim powszechnie kojarzona, ale z biegiem czasu, gdy umarł sam Riedel, nagle zmienił się główny bohater całości. Po wydaniu filmu o tym samym tytule wszyscy przyzwyczaili się do takiego stanu rzeczy i o Skibińskim średnio się już pamięta. Podobnie jak zmiana głównego bohatera piosenki, film narodził również kilka mitów, bowiem był rozpatrywany jako biografia. Tak naprawdę jednak bez przeczytania takowej lepiej specjalnie w wydarzenia na ekranie nie wierzyć.

Tekst powstał przede wszystkim jako wyjaśnienie kilku faktów dla tych, którzy obejrzeli ?Skazanego na Bluesa?, ale nie mają dość zaparcia, by przeczytać biografię. Oczywiście sam fakt, że komuś się będzie miło czytać też jest ważny, ale bardziej ucieszy mnie, jeżeli dodatkowo uda się kogoś wesprzeć w seansie. Film pozornie ma w sobie mało skomplikowania, ale im głębiej w las, tym częściej wychodzi na jaw, że wydarzenia na ekranie częściej coś symbolizują, niż odnoszą się do prawdziwej historii. ?Skazany na Bluesa? to produkcja, przy której wzięto kilku faktycznie istniejących bohaterów, a następnie postanowiono wykorzystać ich w filmie ku przestrodze. Nie uprzedzajmy jednak faktów, w roli źródła historycznego posłuży ?Ballada o Dziwnym Zespole?, wypaśna biografia zespołu.

57902.1.jpg

?Tajemnicza? grupa ludzi

Należy zacząć przede wszystkim od krótkiej refleksji, jaka naszła mnie po lekturze. Historia Dżemu w wersji Skradzińskiego nie jest zbyt filmowa, podobnie zresztą jak inne, gorsze jakościowo pozycje tego typu. Brak tu choćby czegoś na modłę przerobionego trochę na powieść opisu śmierci Cobaina z ?Pod Ciężarem Nieba?. Przede wszystkim widać też kolejną rzecz ? to nie historia człowieka, a zespołu, natomiast ?główny? bohater umiera już w połowie. Pierwsza połowa to opisy trudnych początków kariery, pierwszych sukcesów aż po ogólnokrajową sławę. Nie znajdziemy tu historii Riedela szlajającego się po niebezpiecznych okolicach, gdzie handlują makiem. To wszystko jest gdzieś na uboczu, w zasadzie wiemy tylko tyle, że coś tam sobie zażywał i często nie przychodził na próby. Film poszedł trochę w drugą stronę.

Zespół przede wszystkim nie sprzedał swojej prywatności, więc w paru miejscach twórcy musieli pofantazjować, całość miała być przede wszystkim antynarkotykowym manifestem ze sławami świata muzyki w tle. W filmie wzięli udział autentyczni członkowie zespołu, jedynie główny nieobecny został zamieniony na Tomasza Kota (jak dla mnie rola życia tego pana). Również aktualny wokalista Dżemu załapał się na rólkę ? zagrał Indianera, można nawet nazwać go najważniejszym bohaterem całego filmu. Brzmi to trochę dziwnie, jeżeli uwzględnimy, że ? prawdziwy Riedel nigdy nie spotkał na swojej drodze kogoś takiego. Twórcy wykreowali nową postać, która zastąpiła tę stronę życia bohatera, której w biografii nie znajdziemy.

Kto to był Indianer?

Indianer jest tak naprawdę bardziej symbolem, niż jednostką. To uogólniony obraz najbliższych wokaliście ludzi, łączący w sobie cechy kilku innych osób. Jednocześnie jest również przedstawiony, jako ktoś, kto skłonił głównego bohatera, by sięgnąć po narkotyki. Tak naprawdę wyglądało to trochę inaczej ? za pierwszym razem chciał spróbować, jednocześnie Dżem miał w tamtym okresie ostro biorącego perkusistę i obaj się wzajemnie nakręcali. Przy tym wszystkim perkusista był tak dobry, że chciano go zatrzymać jak najdłużej, a Ridel silnej woli raczej nie miał i jednak wyleciał trochę za późno. Ciekawostka ? w odróżnieniu od Ryśka przeżył, opamiętał się i dalej gra w zespole, a w wolnych chwilach działa w organizacji przeciw narkomani. Poza ?przyczyną? nałogu głównego bohatera, Indianer jest także kimś więcej. To swego rodzaju lustrzane odbicie bohatera ? jego filozofii życiowej. Widać to szczególnie w drugiej części filmu, gdy

dodany przez twórców bohater umiera. W późniejszych scenach przewija się jeszcze kilka razy jako duch, żyje dalej, jakby nie umarł. Jest jednak moment niezgody między nimi: podczas jednej ze scen Riedel oskarża go o wciągnięcie w nałóg. [KONIEC SPOILERA]

Również w kwestii motywu przewodniego trochę pofantazjowano dodając dramatyczne sceny, podkreślające wagę problemu. W biografii cytowane są wypowiedzi członków zespołu, którzy twierdzili, że nie wiedzieli wiele o zgubnym nałogu. Filmowe wersje również zdają się początkowo tego nie zauważać, aczkolwiek trudno to stwierdzić ? motyw nieco spłycono i dopiero później włączono w sprawę innych muzyków. Najważniejsze jest jednak oddziaływanie na widza ? znajdzie się tu kilka scen bardziej oczywistych, jak wyprawa na dworzec, ale to wcale nie ona jest kwintesencją całego filmu. O wiele mocniej kopie po emocjach fragment, gdy podczas zabawy w polowanie z synem główny bohater nagle zaczyna odczuwać efekty zbyt długiego odstawienia środków.

58259.1.jpg

Biografia czy hołd?

Trudno jest nazwać ?Skazanego na bluesa? filmem biograficznym. Tak naprawdę jedynie wykorzystano prawdziwych bohaterów oraz zarysy autentycznej historii, by stworzyć obraz z dość oczywistym przesłaniem. Wszystko powyższe to jednak nie zarzuty, tak długiej historii nie da się w końcu przedstawić w półtoragodzinnym filmie. Chwała twórcom, że nie próbowali tego robić, skupiając się na jednym, konkretnym motywie. Jakby nie patrzeć, wiele filmów się przez zbyt rozciągnięty wątek nie udało, nie wyobrażam sobie w takiej formie choćby ?Hitchcocka?. Dżemu jest tu o wiele więcej w materiałach archiwalnych oraz towarzyszących obrazowi utworach zaczerpniętych wprost z dyskografii zespołu. Do musicalu oczywiście jeszcze bardzo długa droga, ale na kategorię film muzyczny całkowicie wystarczy.

Skazany na Bluesa jest produkcją dość trudną do ocenienia. W skali źródło historyczne wypada dość słabo, podobno także uczyniono głównego bohatera mroczniejszym, niż był w rzeczywistości. To jednak zależy od gustu, nie można jednak produkcji odmówić pewnego, mądrego przesłania przedstawionego w dość subtelny sposób. Mimo, że nie dowiemy się stąd dużo o zespole, zobrazowano tu pewną, ciekawą chorobę polski ludowej ? główny bohater był znanym na całą Polskę artystą, a mieszkał w małym mieszkaniu, w bloku z wielkiej płyty i wszyscy fani wiedzieli gdzie. W dzisiejszych czasach taki stan rzeczy wygląda dziwnie, dawniej raczej nie zaskakiwał. Ponad jest w tym filmie coś, co sprawiło, że obejrzałem go już osiem razy i nie mogę się doczekać kolejnego seansu na TVP Kultura (jeszcze poczekam trochę, bo ostatnio było tydzień temu). Tym, którzy nie widzieli również wypatrywać polecam, krótko mówiąc warto.

PS. Jakby była gdzieś literówka w nazwisku Riedela ? Wordowi coś się bardzo to słowo nie podobało i ciągle kasował pierwsze ?e?.

PSS. Hitman: Rozgrzeszenie? a za dwa tygodnie Arkham Origins :)

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...