Skocz do zawartości

Świt Zagłady

  • wpisy
    17
  • komentarzy
    82
  • wyświetleń
    11807

Opowiadanie: "Baśń o trzech braciach" - Część II


Sycho14

660 wyświetleń

Siema!

Pewnie mało kto pamięta, ale bardzo, bardzo dawno temu, podrzuciłem na bloga, takie tam opowiadanie, które miało mięć kontynuację. W tym czasie ludzie się zmienili, ludzie odeszli, ludzie zostali, ludzie dorośli i na forum są inni ludzie, ale jak obiecałem, tak powracam z drugą częścią.

Opowiadanie jest w klimatach cyberpunkowych, nawiązuje do poprzedniej części (tutaj zareklamuję CZĘŚĆ PIERWSZĄ: http://forum.cdaction.pl/index.php?app=blog&module=display&section=blog&blogid=2952&showentry=40583), więc polecam najpierw zapoznać się z nią. Wszyscy inni, którzy prequel pamiętają mogą zasiąść wygodnie i rozkoszować się średniej jakości, dziełem. Zapraszam!

David powoli otworzył zaspane oczy. Rozejrzał się po sypialni. Mama zawsze powtarzała, że zostanie kawalerem do końca życia, teraz, w jego 36 urodziny, ta wizja wydaje się jeszcze bardziej prawdopodobna. Ruszył w przechadzkę po mieszkaniu w poszukiwaniu swoich ubrań. Lokum nie różniło się zbytnio od innych w tym przedziale cenowym, typowe gołe ściany pomalowane zieloną farbą, mała sypialnia z jednym łóżkiem, kuchnia wyłożona szarymi kafelkami, przedpokój łączący wszystkie pomieszczenia i łazienka, właściwie, to wnyka w ścianie z sedesem? Cóż, zawsze był skąpcem. Po kilku minutach udało mu się znaleźć stare jeansy, czarną bluzę z kapturem, kilkudniowe skarpetki i szare adidasy. Wszedł do kuchni opłukać twarz wodą z kranu. Szybkim ruchem zaczesał czarne, kilkucentymetrowe włosy do tyłu i usiadł na metalowym łóżku w sypialni. ?Najważniejsze to nie działać pochopnie? zaczął sobie powtarzać. Problem w tym, że trudno nie działać pochopnie, gdy jego młodszy braciszek siedzi w pieprzonej komorze i gada do ścian! Wiedział, że Frank musiał przy tym być! Jak on mógł dopuścić do czegoś takiego? Pieprzona korporacyjna żmija! Powoli wstał, złapał za słuchawkę i identyfikator, po czym wyszedł. Czas wziąść się do roboty!

Ruszył przez brudne uliczki San Francisco. GreenWorld Inc. ? kiedyś obiecywali nowy, lepszy świat, teraz siedzą w swoich fotelach wysoko nad nim i śmieją się z tego co pozostawili z tej pięknej metropolii. Miasto było pełne bezdomnych. Pałętali się po ulicach, prosili o kredyty, co odważniejsi byli nawet w stanie spojrzeć Davidowi w oczy? Bloki były szare i poobdzierane. Tynk odpadał, okna były pozabijane deskami, a wokół roztaczały się ogrodzone bramką kępy ziemi, pozostałości po pięknych trawnikach. Mężczyzna wydał komendę ?temperatura!?. Po chwili słuchawka odpowiedziała mu 45OC. Przez chwilę poczuł satysfakcję, że te grube ryby na górze muszą się teraz nieźle smalić. Zanim się obejrzał dotarł do ?Bram Edenu? windy zabierającej mieszkańców San Francisco ze schowanej w cieniu ruiny do Nowego San Francisco, pięknej metropolii leżącej na dachach upadającego miasta. Brama nie była zbyt wielka. To była zwykła perłowo-niebieska winda, kontrastująca ze smutnym, szarym otoczeniem. David przyłożył identyfikator do czytnika po prawej stronie wejścia do windy. Pierwszą zasadą dostania się do Nowego San Francisco było posiadanie identyfikatora, śmieci nie mogą podróżować między miastami, a jeżeli nie masz karty potwierdzającej twoją przynależność do społeczeństwa jesteś zwykłym śmieciem nie godnym nazywania człowiekiem. David jadąc windą w górę zastanawiał się nad paradoksem całej sytuacji. Androidy mają prawo przebywać wśród chmur, ale człowiek, który nie urodził się w odpowiedniej rodzinie, nie ma prawa być człowiekiem?

Po dotarciu na miejsce stanął przed Nowym San Francisco. Miasto było piękne! Budynki miały kształt stożków, w większości pokrytych szybami, które uzupełniały przestrzeń między metalowymi fundamentami. Budynki stały na wysokich metalowych kolumnach, które wznosiły się ze starych, zniszczonych, betonowych bloków na kilkadziesiąt metrów wzwyż. Poszczególne stożki były jednolicie niebieskie, ale różniły się wielkością. Każdy budynek miał swoje podwórko w postaci płyty, która łączyła podstawę miasta zbudowaną z kolumn, oraz budynek. Wszystkie okręgi były połączone przebiegającą między nimi siecią autostrad, po których śmigały różne pojazdy, których jasne barwy odbijały światło słońca, będącego niebezpiecznie blisko. David wyruszył z windy w stronę jasno-zielonej taksówki. Samochód, jak przystało na standardy 23 wieku był całkowicie wyprofilowany. Wyglądał, jak oliwkowa kapsuła, lekko unosząca się nad ziemią. Drzwi uniosły się ku górze, a David wszedł do pojazdu i wpisał numer budynku do którego się wybrał: 255.

Podróż trwała ponad 2 godziny. Taksówka sprytnie manewrowała po sieci autostrad, które wspólnie się łączyły, dzieliły, przeplatały, niczym pajęczyna. Samochód zatrzymał się przed wysokim, stożkowatym budynku, który na tle innych wyglądał dużo bardziej bogato. Stalowe podstawy były zdobione kamieniami szlachetnymi. Dysk, na którym stał budynek był w większości wypełniony wodą, która otaczała mieszkanie niczym fosa. Jedyna cecha wspólna z pozostałymi budowlami, to szyby, które skrywały mieszkającego tam człowieka. David przyłożył identyfikator, do skanera w taksówce, koszt podróży wyniósł go 200 kredytów, trzy obiady w Starym San Francisco.Wyszedł z pojazdu i ruszył w kierunku stożkowej budowli. Przeszedł przez metalowy most, stylizowany na wczesny 22 wiek, wiek prostoty i podszedł do złotych drzwi, czekając, aż ktoś mu otworzy.

Cały proces identyfikacji trwał trzy sekundy. Drzwi powoli uchyliły się do wewnątrz. Pierwszą rzecz, którą zobaczył David była skórzana sofa. Oprócz niej w głównym holu znajdował się projektor SH-500, jeden z najnowszych, pasujące do sofy, brązowe fotele, wielki szklany żyrandol, w kształcie jajka, oraz fauna w rogu pomieszczenia. Podłogę zdobiła turkusowa wygładzina, ściany były w większości pokryte szkłem weneckim, pokazującym co dzieje się na zewnątrz, ale nie wewnątrz. Sufit był w kolorze ścian, czyli niebieski.

- Proszę się rozgościć panie Tears! ? odezwał się starszy mężczyzna schodzący po metalowych schodach.

Ben usiadł na skórzanej sofie. Mężczyzna miał na oko 80 lat, twarz miał pomarszczoną, wyraźnie doświadczoną przez życie, głowę pokrywały srebrne implanty włosów, które spiął w koński ogon. Mężczyzna szedł powoli, prawie nie odrywając od ziemi metalowych nóg. Ubrany był w rubinowy szlafrok, spod którego wystawały metalowe wszczepy, zamiast kończyn. Staruszek powoli usiadł na fotelu.

- Więc potrzebuje pan najemników, tak? ? spytał mężczyzna.

- Tak, potrzebuję armii najemników. ? odpowiedział David.

- Przecież to jest oczywiste. Nikt mnie już nie odwiedza bezinteresownie. Widzi pan? Tak kończą królowie podziemia. Samotni. Andrew Stevens potężny producent androidów, dziś dogorywający staruszek. Smutne? Wracając do tematu, czyli plotki nie były tylko plotkami, rzeczywiście planuje pan odbić brata?

- Dobrze pan wie, panie Stevens, że nie jestem w stanie pozwolić mu gnić w pustce? Nasz ojciec zwykł powtarzać ?Tears to przede wszystkim rodzina??

- Pański brat chyba myśli inaczej?

- Frank? To nie mój brat, on już udowodnił, że nie jest Tearsem. To zwykła zabawka GreenWorld Inc.

- Rodzina. Cóż za względne pojęcie. Jesteś z nami, jesteś rodziną, nie jesteś z nami, już nie jesteś rodziną? Moją rodziną są maszyny. One mnie nie zostawią, są na dobre i na złe, nie chcą moich pieniędzy. To jest prawdziwa rodzina.

- Cóż mamy trochę inny światopogląd, więc jak z tą pańską ?rodziną?? Jest na sprzedaż.

- Ależ oczywiście, oni tylko po to są, by służyć ludziom. Wie pan, co to bóg?

- Nie?

- Kiedyś ludzie czcili stworzycieli świata, nazywali ich bogami. Było ich wielu, każdy miał swoje własne świątynie, święta, wyznawców i tak dalej?

- Co to ma do tematu? ? spytał David.

- To, że teraz my jesteśmy bogami. Wie pan co to ewolucja. Nigdy się pan nie zastanawiał, dlaczego maszyny nam służą? Skrypty, tak, ale czy tylko? Ja wierzę, że bogowie, to była pradawna potężna rasa. Stworzyli ludzi, by im służyli, a w zamian, długo, długo po ich przeminięciu dostaliśmy nagrodę w postaci wolności. Teraz przyszła kolei na nas. Stworzyliśmy maszyny, które nam służą, ale nastanie czas, że przeminiemy, a to właśnie nasze dzieci, kiedyś dostaną tą samą nagrodę. Wolność. Potem stworzą nową rasę, która będzie wykonywała ich polecenia, aż w końcu przeminął i ta rasa, stworzy nową rasę do usługiwania. Tak wygląda pierścień egzystencji, musimy swoje wysłużyć, by być wolni. Więc panie Tears, widzi pan różnicę, między moją rodziną, a pańską? Moja rodzina jest wieczna, a twoja przeminie, jak tylko przestanie pan być potrzebny swoim bliskim?

- Nie! Rodzina, to osoby, które są ważne dla nas, a my jesteśmy ważni dla nich. Wolę cieszyć się przez krótki czas z posiadania bliskich mi osób, niż cierpieć przez całe życie, bo nigdy takich nie miałem. Przykro mi, ale postanowiłem uratować mojego brata i nic już nie zmieni mojej decyzji!

- Proszę bardzo, ale kiedyś zrozumie pan o czym mówię. Więc ile moich dzieci pan potrzebuje?

- Myślę, że 100 mi wystarczy, ale proszę o najnowsze modele.

- Więc, mam dla pana RGK-199 najnowocześniejsze modele na rynku, androidy posiadają zaawansowany czas reakcji w postaci 0,001 milisekundy, jeden jest w stanie pozbyć się 10 policyjnych modeli, zanim przeciwnik wyciągnie broń. Pasuje?

- Myślę, że tak ? David wyciągnął identyfikator i przyłożył go do terminalu,który był wbudowany w blat stołu, 1 000 000 kredytów popłynęło bezpośrednio na konto Andrew Stevensa.

- Na kiedy potrzebuje pan najemników?

- Proszę przygotować je na pojutrze, będę czekał przy wejściu do Under City ? powiedział David, po czym podał rękę i wyszedł.

Wsiadając do taksówki i wybierając kolejny cel podróży David rozmyślał nad wydatkiem. Pomyśleć, że on ?największy skąpiec w biznesie? będzie w stanie wydać, ot tak, milion kredytów? Dla swojego młodszego braciszka jest w stanie zrobić jeszcze więcej!

Pojazd pędził po pajęczynie dróg mijając inne, różnokolorowe, modele. Z lotu ptaka miasto musiało wyglądać naprawdę cudownie, nowoczesne budowle, a wokół nich zaplątane autostrady po których mijały się pojazdy w kolorach tęczy, a wszystko to nad Starym San Francisco, gdzie ludzie tęsknią za odrobiną słońca? Typowe, ludzie zawsze stawiają siebie na pierwszym miejscu, zapominając o tym, że ktoś może z ich powodu cierpieć. Rozważania przerwała zatrzymująca się taksówka. David wyszedł z pojazdu i staną przed kolejnym stożkowym budynkiem. Ten dla odmiany od rezydencji Stevensa był niski, otoczony pustą, metalową płytą. Ściany budowli były dużo starsze niż w reszcie budowli dookoła, szkło powoli nadpękało, a metalowy szkielet powoli pochłaniała rdza. Mężczyzna wcisnął srebrny przycisk, przymocowany do metalowych drzwi. Po chwili się uchyliły, zapraszając do środka. David staną w ogromnym pomieszczeniu. W środku budowla różniła się od poprzedniej tylko szczegółami. Lustro weneckie nadal pokrywało większość ścian, z tą różnicą, że w nieketórych miejscach puste szyby zostały ozdobione czarno-białymi obrazami. Na malowidłach widniały różne stworzenia z końcówki XXI wieku, większość już dawno wymarłych. David rozpoznał lwy, żółwie, konie, króliki, nosorożce i orły. Zwierzęta powoli mierzyły gościa wzrokiem. Podłoga była pusta, mieniła się srebrnym kolorem stali. Mebli w pokoju nie było zbyt wiele, pięć metalowych krzeseł, stół, projektor i mały, metalowy bar przy ścianie. Do pokoju wszedł niski mężczyzna, ubrany w czerwoną koszulkę, brązowe spodenki i czarne klapki na nogach. Włosy miał zielone, sięgające barków. Mężczyzna był wieku około 25 lat, skórę miał gładką, wyraz na jego twarzy był poważny, miał świński nos, małe oczy, żółte od narkotyków spoglądały na Davida.

- Śmiało! Siadaj! ? mężczyzna wskazał na metalowe krzesła przy stole.

Tears usiadł przy stole, a na przeciw niego gospodarz.

- No, kto by się spodziewał, że wielki łowca głów ?Czarny kieł? odwiedzi Nowe San Francisco! Nie boisz się, że ktoś cie tu znajdzie?

- Nie bardzo. Korporacyjne maszyny nie są zbyt inteligentne, już miały tyle okazji by mnie dorwać, dlaczego miałyby wykorzystać tą?

- Bo zaostrzyły czujność. Mówi się, że całe GreenWorld jest na nogach, po tym, jak twój brat, prawie dorwał się do ich skarbów. Wiedzą, że po niego przyjdziesz?

- Ale nie wiedzą kiedy.

- Więc kiedy?

- Podczas transportu. Za dwa dni wywożą go z Under City do głównego posterunku. Jest jeden moment, w którym nie mogą mnie dostrzec, oraz będą mieli osłabioną czujność?

- Tunel.

- Tak jest. W tunelu nie będą mieli czasu, by dosłać posiłki i odpowiednio zareagować, potrzebuję tylko odpowiedniego pojazdu?

- Mojego Kreta. Zanim przejdziemy do interesów, może się czegoś napijesz?

- Whisky.

Mężczyzna klasnął. Po chwili pojawił się przy nich android. Maszyna była ubrana w białą tunikę, oraz białe buty. Skórę miał bardzo gładką, krótkie czarne włosy i oczywiście te wiecznie otwarte oczy?

- Coś panu podać, panie Ribbon?

- Tak, dwa razy whisky.

Maszyna podeszła do baru i nalała dwie szklanki. Następnie postawiła je na stole i stanęła za właścicielem. Carlos Ribbon, wziął łyka, po czym z obrzydzeniem wypluł trunek.

- Ona jest bez lodu durna maszyno! ? Rzucił w niewolnika szklanką ? Nic nie warty złom, powinienem cię wyrzucić! ? mężczyzna spojrzał na Davida ? Po co produkować niewolników, skoro oni nic nie potrafią zrobić dobrze?

- Ciekawe, godzinę temu słyszałem teorię, że maszyny to następny krok w ewolucji ? uśmiechnął się David.

- Ewolucji? Te śmiecie nigdy nas nie zastąpią, one nadają się tylko do usługiwania. ? Ribbon spojrzał na androida ? Idź do kuchni i przynieś nóż.

Maszyna bez słowa ruszyła, by po chwili wrócić, z nożem.

- Przynajmniej tyle potrafisz, teraz proszę, utnij sobie rękę.

Maszyna spojrzała na właściciela:

- Bez ręki nie będę mógł panu dobrze służyć.

-Tnij!

Android włączył nóż. Ostrza zaczęły powoli wibrować, po czym maszyna przyłożyła je do dłoni, powoli naciskając. Zaczęło się od sztucznej skóry, która rozdarła się szybko, potem zaczęły pękać przewody, aż na koniec z wielkim trudem maszyna przetnęła metalową kość. Ribbon uśmiechnął się pod nosem.

- Teraz drugą.

Niestety nie mogę spełnić tego rozkazu, nie jestem w stanie uciąć sobie ręki, nie posiadając jednej. ? odpowiedziała maszyna ze stoickim spokojem.

- Tnij jesteś przecież następnym krokiem w ewolucji! ? śmiał się gospodarz.

David słuchał całej rozmowy pijąc whisky i wpatrując się w obrazy. Nagle poczuł, że ktoś przy nim stoi. Odwrócił wzrok, a przed nim stał android z wyciągniętą dłonią. Maszyna wystawiła nóż w jego kierunku, a wielkie puste oczy sprawiały wrażenie, jakby prosiły go o pomoc.

- Może już wystarczy tego pastwienia się Carlos? Przejdźmy do interesów.

- Skoro tego chcesz. ? spojrzał w kierunku niewolnika ? Idź się wyłącz, jutro lecisz na złom.

Maszyna wyszła z pokoju, a Ribbon odwrócił twarz do Davida.

- No to czego ci potrzeba?

- Jak wspominałeś, twojego kreta. Zaatakuję ich w tunelu, gdy Winda będzie go wieźć na powierzchnię.

- Ciekawie, myślę, że mogę ci pomóc, tylko pozostaje jedno, najważniejsze pytanie, ile?

- 50 000 kredytów, pasuje?

- 80 000!

- 65 000.

- Dobra. Gdzie i kiedy?

- Pojutrze, przy wejściu do tunelu, jutro ci wpłacę pieniądze.

- Okej, wierze ci. To do zobaczenia pojutrze?

- Na to wygląda. ? powiedział David, po czym wstał, podał rękę i wyszedł. Stojąc przed blokiem, spojrzał jeszcze raz znad metalowej płyty spoglądając w dół. Patrząc na pustkowia, które pozostały po cudownej planecie wyszeptał: ?Jeszcze dwa dni Ben, wytrzymaj!?

Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo ładnie. Wiał lekki wiatr, a temperatura była w miarę wysoka, pomimo metalowych płyt odcinających stare San Francisco od słońca. Mężczyzna wyciągnął z garażu swojego starego ścigacza. Maszyna miała opływowy kształt, niczym rekin, koloru była niebieskiego i stała na dwóch zmodyfikowanych oponach, które nadawały jej przyczepności w terenie. Odpalając maszynę David wrzucił na plecy wszystkie swoje graty i ruszył przez brudne miasto. Szybko mijał zabrudzone ulice i zniszczone bloki, a po kilku minutach opuścił miasto. Stare budowle zmieniły się w puste i opuszczone pustkowia. Mężczyzna pędził przez pustynie rozmyślając o swoim celu. Zadanie było w miarę proste, wszystko co musiał zrobić, to przeprowadzić akcję w miarę szybko, a wtedy miną godziny, nim ?zieloni? zauważą co się właśnie stało. Rozmyślenia przerwał widok celu podróży. Właz do tunelu był stalowy i miał na oko kilometr średnicy. Wokół niego ustawiły się już maszyny bojowe dostarczone przez ludzi Stevensa. Wszystkie były w standardowym czerwonym kolorze. Miały posturę szczupłego mężczyzny, obudowa była jednolita, choć w kilku miejscach było widać kable łączące kończyny z tułowiem. Zamiast twarzy maszyny miały puste maski, z żółtym okiem ? celownikiem laserowym. Obok maszyn stał Kret. Długa na 50 metrów ciężarówka z gigantycznym wiertłem z przodu. Maszyna była koloru zielonego i składała się z dwóch części: przedniej - kwadratowej, do której przymocowane było wiertło i w środku pracował silnik, oraz tylnej ? ogromnej komory, która niegdyś służyła do przewożenia surowców w Under City. David postawił swój motor przy włazie. Podszedł do Carlosa i podał mu rękę.

- Widzę, że się przygotowałeś! Ciekawe tylko, czy mój kret zmieści tyle złomu?

- Musi!

- Rozejrzałem się trochę, gdy cię nie było i proponuję zacząć kopanie tam ?wskazał na lej oddalony o pół kilometra od nich ? powiedz mi tylko, o której mam być w środku.

- Jeżeli ich plan się nie zmieni winda rusza o 13, więc pół godziny później powinni być w połowie drogi.

- Okej, 13.30 mam być w środku? Da się. Twój plan jest szalony, ale nie takie rzeczy robiłem!

- Wiem, dlatego przyszedłem do ciebie?

Po tej rozmowie Carlos ruszył do Kreta, co oznaczało, że czas ruszać. David pokazał ręką androidom, by ruszyły do środka i 100 maszyn dumnie weszło do tylnej części pojazdu. On w tym czasie zajął miejsce w kabinie, obok Carlosa. Od środka Kret wydawał się jeszcze większy. W środku oprócz siedzenia kierowcy i gigantycznej przedniej szyby mieściły się jeszcze dwa fotele i kanapa. Tears rzucił swój plecak na środek i zaczął się przygotowywać.

Najważniejszy był srebrny jetpack, który założył na plecy. Następnie ubrał srebrne buty z przyssawkami i oczywiście maska dostarczająca tlen. Po przygotowaniu wyglądał jak jakaś maszyna, wielki wydech na plecach, masywne buty na nogach i srebrna maska zasłaniająca nos i usta. Wziął w dłoń wyrzutnię rakiet i przymocował do pasa strzelbę. Plan był prosty, wpaść do środka, zabrać Bena i wypaść, musi się udać. Po chwili rozmyślania usłyszał krzyk kierowcy stwierdzający, że za kilka sekund będą w środku. Moment i ogromna maszyna wyleciała z ziemi wprost do gigantycznej przestrzeni. Tunel był gigantyczną próżnią. Przemieszczanie się w nim polegało na windzie, która była czymś w rodzaju rakiety. Podzielona na cztery podłużne segmenty, metalowa, u góry i dołu miała gigantyczne silniki służące do startowania i kilka malutkich, które nadawały jej prędkości, pomimo braku grawitacji.

W tym momencie Kret wbił się w windę i cała scenografia zamarła w pustce. Gigantyczne wiertło zatrzymało się w metalowym kadłubie drugiego segmentu, transportowiec ruszył powoli w stronę ściany tunelu w całości podatny na najmniejsze uderzenie. Tylna część Kreta się otworzyła i androidy ruszyły do szturmu. David wyskoczył przez boczne drzwi i ruszył tuż za nimi. Strzelił w trzeci segment windy z wyrzutni, tworząc gigantyczną wyrwę, która zaczęła wypuszczać sztuczny tlen. Wszyscy wpadli do środka, gdzie czekała na nich armia niebieskich policyjnych maszyn. Strzelanina nie była zbyt długa, udowadniała różnicę między RGK-199, a standardowymi maszynami GreenWorld. Segment w środku wyglądał, jak odwrócone mieszkanie. Mężczyzna wpadł przez boczną ścianę, podczas, gdy na prawo miał srebrny sufit, a na lewo podłogę. Szybko jednak przestrzeń wypełniła się częściami maszyn unoszącymi się bezwładnie w próżni. Ruszył w kierunku przejścia, strzelając do policji ze strzelby. Kilkanaście sekund i już był przed drzwiami. Szybkim strzałem z wyrzutni wyważył ogromne, stalowe drzwi i wpadł do środka. Ostatni segment miał tylko dwóch strażników, którzy padli po chwili. Oprócz nich w środku znajdowały się komunikatory, jakaś szafka i najważniejsze, czarny, okrągły kokon, w którym siedział jego brat. Ruszył w kierunku konsoli umieszczonej na kokonie.

Lewą ręką wpisywał komendę otwierającą kokon, podczas, gdy prawą wyciągnął maskę produkującą tlen. Odbił się nogami od ściany pomieszczenia i ruszył w kierunku otwierających się drzwi. W środku spał jego młodszy brat. Był spokojny, oczy miał zamknięte, ubrany w pomarańczowy kombinezon skazańca, choć nadal wyglądał młodo, zmienił się od ich ostatniego spotkania. Miał więcej zmarszczek, co upodabniało go do Franka. Szybkim ruchem przyłożył maskę, zakrywając usta i nos Bena, po czym gwałtownym ruchem oderwał go od maszyny. Podobno, nie wolno tak wybudzać ?graczy?, ale nie miał innego wyjścia. Baza pewnie już wie, o napadzie. Lewą ręką złapał młodszego brata w tali i ruszył w kierunku Kreta. Podróż między kawałkami metalu, dryfującymi w próżni trwała chwilę, nim zdążył się rozejrzeć już był w środku.

-Jedziemy! ? krzyknął do Carlosa.

Wspólnik szybkim ruchem przycisnął pedał gazu i maszyna nabrała jeszcze większych obrotów. Gigantyczne wiertło osiągnęło maksymalną prędkość, przebijając się przez metalowy segment windy. Po minucie kręcenia się w miejscu, druga ściana wagonu puściła i Kret złapał kawałek ziemi. Po tym reszta była formalnością i ruszyli w kierunku powierzchni.

To by było na tyle, cześć trzecia pewnie kiedyś powstanie, ale nie oczekiwałbym jej za szybko :P Słowem zakończenia poproszę tylko o komentarze, pamiętajcie: Jakakolwiek krytyka jest lepsza niż żadna. Komentujcie!

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...