Miażdżyłem orków butami, ku chwale Imperatora! (czyli co przeżywałem w ? Warhammer 40k: Space Marine?)
Warhammer 40.000: Space Marine
Ostatnia czaszka ukryta pod zieloną skórą pękła z trzaskiem, gdy nadepnąłem na nią z mocą. Pobojowisko było prawdziwie zachwycające. Nasz oddział ultramarines stawił tu czoło minimum dwóm kohortom zielonych. Nie mieliśmy drednotów, a ciężkie boltery leżały bezczynnie na pobliskich gruzach z pustymi magazynkami. Walczyliśmy więc wręcz, co mnie osobiście bardzo ucieszyło. Starłem juchę z mojego młota bojowego i z lewego naramiennika.
- Hej! Ty! ? usłyszałem. Mój kumpel z oddziału dawał mi znaki, by do niego podejść.
- Cóż słychać, Kraktusie? ? zapytałem, gdy wreszcie do niego dotarłem ? Walka zaiste przyjemna, czyż nie?
Twarz starszego wojownika patrzyła na mnie swym irytującym wzrokiem.
- Ty mi tu nie mydl oczu, na imperatora! ? warknął ze złością ? Gdzie nasze wsparcie? Machanie tym mieczem jest już nieco męczące.
Wskazałem palcem w niebo. ? Akurat na czas ? stwierdziłem, opierając się o rękojeść młota. Z góry zlatywał potężny statek kosmiczny, chyba nawet samego dowodzenia.
- Czy to?? ? mruknął i umilkł Kraktus, patrząc na symbole na lewej burcie. Poklepałem go po metalowych plecach.
- Tak jest druhu, to chłopaki z oddziału Relic. Lepiej zgotujmy im powitanie.
Kilka godzin później siedziałem w opuszczonym bunkrze, kopiąc dla zabawy odciętą głowę orka. Kraktus patrzył na mnie podejrzliwie.
- Mówili, że ich zespół zmienił dowodzenie, trochę szkoda, co nie? ? powiedział od niechcenia. Czekał na moją reakcję.
- Mi to mówisz?! Zawsze zapewniali mi wspaniałe obowiązki. Pamiętasz operację pod kryptonimem ?Dawn of War?? Usadowili mnie na miejscu dowódcy strategicznego i miałem okazję dowodzić wieloma naszymi jednostkami. Dzięki symulacji mogłem też poznać strategie i technologie naszych wrogów ? Orków, Eldarów, Nekronów, Tao, Chaosu, a nawet poczciwych Imperialnych. To była zabawa! Gigantyczne wojny, ciekawa przygoda i ogólna krwista rzeź. Chłopaki z oddziału Relic chyba się zorientowali, że najbardziej podobało mi się przyglądanie moim wojskom z bliska, gdy krwawo rozprawiały się z siłami wroga. To była prawdziwa poezja. Cieszyłem się z tej misji (ku chwale Imperatora oczywiście)...
- No ale potem była druga część tej operacji ? wtrącił mój towarzysz, wyrywając mnie z transu. Zdenerwowałem się.
- Tak, lecz to nie było to samo, zupełnie inne doświadczenie. Zresztą ? nieważne. Nie tak dawno temu dali mi inną misję, kryptonim ?Space Marine?. Mówili, że to zupełnie nowa jakość. Chciałem się przekonać, więc?
Zapadał zmrok, a moja opowieść wciąż się toczyła. Kraktus patrzył na mnie z osłupieniem, dziwiąc się mej historii. A tak brzmiała:
? Założyłem błękitny pancerz wspomagany Ultramarines i przybrałem imię Titusa. Razem z dwoma kompanami ? starszym Sedinusem, prawdziwym kumplem, i młodszym, nieopierzonym jak-mu-tam-było ? przedostaliśmy się na jedną z planet naszego układu. Ta akurat planeta była ważna, bo zawierała gigantyczne faktorie, a w nich prototypy nowej broni, w tym gigantycznego Drednota, którego korpus nikł w chmurach. Nie wiem jakim cudem, ale zieloni przedostali się tam i zalali miasta swymi hordami. Nie mogliśmy dać im naszej technologii, więc wkroczyliśmy. Teraz osobiście trzymałem broń w łapie, a dowodzenie należało do kogoś innego. Nowa perspektywa, rozumiesz.
No ale dostaliśmy się na planetę ? i co? Ano gruzy, niemal wszędzie. Miasta zniszczone, imperialni mordowani, cywile martwi, zieloni wszędzie. Nic tylko łapać za broń. Walka była zrobiona niesamowicie. Na początku miałem tylko bolter i nóż, ale z czasem dostałem prawdziwy miecz łańcuchowy, topór elektryczny i święcony młot. Strzelać mogłem z ciężkiego boltera, dwóch rodzajów snajperek, wyrzutni granatów, karabinu plazmowego i kilku innych broni, nie chcę cię zanudzać. Osobiście uwielbiłem sobie młot, choć znalazłem go dopiero w połowie zabawy. Szkopuł z młotem polegał na tym, że zabierał zbyt wiele miejsca i nie mogłem z niczego strzelać, co było dość kłopotliwe. Zwłaszcza, gdy na arenę walk wkroczył Chaos?
Tak jest, herezja, dobrze słyszysz. No, ale nie narzekałem ? to zawsze więcej różnorodności w walce. Mogłem do wrogiej hordy strzelać, ale prawdziwą przyjemność dawała mi walka twarzą w pysk. Broń biała prawdziwie zmiatała wrogów z drogi, tnąc i miażdżąc. Mogłem kleić kilka różnych ataków w proste kombosy, używając też ogłuszenia. Proste potraktowania przeciwnika ?z bara? dawało mi możliwość brutalnego go wykończenia, co odnawiało mi utracone siły. W tych momentach czas jakby zwalniał, pozwalając mi delektować się pobliską rzezią. Jeśli więc chodzi o zabawę ? niezwykle sycąca. Najlepsze były fragmenty, gdy znajdywałem plecak odrzutowy i mogłem dzięki niemu siać śmierć z przestworzy, lądując z impetem na głowach przeciwników.
Niestety brutalność i surowość krwistej rozgrywki nie przesłoniła mi błędów. Ciała wrogów ulegały zaskakująco szybkiemu rozkładowi, przez co nie mogłem nacieszyć oczu pobojowiskiem. Najgorsze ze wszystkiego było? podróżowanie. Poszczególne poziomy są długie, miejscami monumentalne, lecz jednocześnie niezwykle surowe i puste. Wygląda to tak, że przez 10 minut szedłem korytarzem gruzów, by potem przez 5 minut siekać i ciąć. Tak wygląda niemal cała przygoda. Poza kilkoma ostatnimi poziomami, na których dołączyłem do naszych sił Krwawych Kruków i siałem wraz z nimi pożogę na ogromnym moście. Wtedy czułem się jak prawdziwy wojak, nawet bardziej niż czuję się nim teraz.
Żałuję, że to mówię, ale przygoda na tej mechanicznej planecie nie była też jakoś szczególnie interesująca. Moi kompani byli strasznie nudni, mało wygadani i płascy. Główny przeciwnik ? fanatyczny i przewidywalny. Kobitka ? miałka. Nie miałem radości z konwersacji czy śledzenia historii tego miejsca ? jedynie z bezustannej rzezi, do której dążyłem ślamazarnie, bo te nasze pancerze nie są najlepsze na sprint. Za to wbudowana w hełm muzyka mi się podobała, dając mi siłę dzięki imperatorskim chorałom. Podobały mi się też niektóre budynki, widziane po drodze do celu. Tu i tam leżały też serwoczaszki z nagranymi rozmowami żołnierzy, ale nie było to nic ciekawego. Ale te miażdżenie wrogów? nawet pomimo tego, że możemy to robić jedynie przez 6-8 godzin.
Gdy już skończyłem swoją robotę na planecie, dowódcy z Relica znów mnie zaskoczyli. Okazało się, że nie ja jeden brałem udział w tej misji i tysiące innych Space Marine miało tą przyjemność. Abyśmy mogli się podzielić wrażeniami dowodzenie dało nam dostęp do aren, gdzie razem z innymi mogliśmy prać się po pyskach, zyskując nowe profity i wyposażenie. Rozrywka miodna, mówię ci. Zwłaszcza, że udostępniono tu możliwość skopiowania wyposażenia przeciwnika który nas załatwił, co znacząco usprawniało zabawę początkującemu jak ja. Można też brać udział w odpieraniu kolejnych fal nadchodzących przeciwników. Oj tak, ubawiłem się po pachy.
Kraktus nadal wyglądał na zaskoczonego, gdy już skończyłem mówić.
- Zaskoczyłeś mnie Titusie ? stwierdził, podnosząc brew ? nie wiedziałem, że masz aż taką przeszłość.
- Ha, widzisz już, dlaczego wolę walkę wręcz ? z uśmiechem pogładziłem rękojeść młota.
- A więc czego oni od nas teraz chcieli? ? zapytał mój kompan, odnosząc się do niedawnej wizyty kompanii Relica.
- Tylko powiedzieć to, co już wspomniałeś, że zmieniają dowództwo i nie wiadomo, czy kiedykolwiek powtórzą misję ?Space Marine?. Ponoć nie było zbyt wielkiego odzewu na ten plan, a szkoda, bo miażdżyć czaszki lubię.
Nieodległy ryk orków przyszedł do nas z wiatrem. Wstałem i otrzepałem zbroję.
- To jak? Idziemy?
Mój kompan pokiwał głową.
- Ku chwale Imperatora. ? mruknął od niechcenia.
Kopnięciem wyważyłem drzwi, a potem zniknąłem w zielono-czerwonym wirze wybuchów, ciosów, kwików i ryknięć, delektując się każdą sekundą.
Imperialne Fakty
- ?Warhammer 40k: Space Marine? to dzieło strategicznego giganta firmy ?Relic?, odpowiedzialnej z genialne ?Warhammer 40k: Dawn of War? z 2004 roku.
- Tym razem osobiście bierzemy broń i mordujemy wraże oddziały. Walka jest dynamiczna i wymaga myślenia, gdyż w czasie wykańczania przeciwników nie jesteśmy nieśmiertelni. Łatwo tu zginąć (testowałem grę na poziomie trudnym), ale jedynie będąc głupim.
- Fabuła nie wzbudza jakichś wybitnych emocji, można ją uznać za prostą zapchajdziurę.
- Lokacje są monumentalne, ale też puste i brzydkie. Widać, że silnik nie wyrabiał takiego otoczenia, więc twórcy skazali nas na ciągłe łażenie po pustych korytarzach i czekanie w windach, zanim na naszej trasie załadują się przeciwnicy i wybuchy. Sama grafika się broni.
- Gra single jest krótka ? ukończyłem ją w 6h z rozczarowaniem, gdyż ostateczna walka to ciąg prostackich QTE.
- Za to multiplayer jest rozbudowany. Mamy bardzo wiele trybów masowej rozwałki drużynowej, a do tego oddzielny tryb areny z odpieraniem coraz silniejszych fal. Do zdobycia wiele poziomów, upiększeń pancerza i nowych broni, umiejętności.
- Gra doczekała się licznych mini-DLC, zawierających głównie upiększacze do Multiplayera. Jeden większy dodatek (koszt - 7 euro) dodaje tryb co-op dla czterech osób.
- Muzyka mile łechce nasze imperialne ego, pozwalając się wczuć w świat.
- Warto grać w nią przerwami, bo inaczej szybko się nudzi.
OCENA: 7+
Zalety:
- widowiskowa i krwawa walka;
-daje mnóstwo satysfakcji;
- grafika;
- efekty wybuchowe;
- masy wrogów do zmiażdżenia;
- czuć ciężar Space Marine;
- muzyka;
- rozbudowany tryb wieloosobowy (uczęszczany)
Wady:
- Kiepska fabuła,
- płaskie postacie,
- krótka,
- poruszamy się po korytarzach,
- szarość i mrok,
- tragicznie nudne walki z bossami (zaledwie dwóch),
- męczy przy dłuższych podejściach,
- Za mało krwawych kruków.
- Singiel na raz
Zwiastun
24 komentarzy
Rekomendowane komentarze