O sobie, czyli wspomnienia młodego pryka:
Mam znajomego, który z upływem czasu coraz bardziej przypomina postać z anegdot o graczach (a teraz został bohaterem mojej anegdoty). Gdy z kimś rozmawia rzuca tekstami w stylu: "szkoda, że przed egzamem z KPKu nie można zasejwować"; minione czasy wspomina słowami: "pamiętasz jak przed maturą graliśmy w kafejce w Ejdża Dwójkę?"; a dziewczynę czaruje na: "niebo piękne jak w Morrowindzie". Nawet meczu nie da się z nim oglądać, bo go komentuje w stylu: "Grosicki? Miałem go w Wiśle, w eFeMie, sprzedałem go do FC Porto", lub "powinni zagrać 442, ja tak grałem w eFeMa i Lechią mistrza wywalczyłem" (pisownia jak w oryginale).
Ja nie zdążyłem jeszcze zastąpić swojego życia wirtualnym, ale jestem na dobrej drodze ku temu. Przed trwałą ucieczką od real-life chronią mnie sieci obowiązków i zależności, w jakie wplątałem się w życiu: druga połówka (i nie chodzi tu o popularne, w pewnych kręgach, wartości liczone w litrach), uniwerek który muszę skończyć dwa razy, jakieś samorządy, koła naukowe, pisarstwo i inne rzeczy, którymi człowiek zajmuje się, żeby odpocząć od grania. A grałem na sprzętach różnorakich.
Zacząłem od kalkulatora, który był świetną rozrywką, ale z czasem dodawanie i mnożenie zaczęło mnie nudzić. Potem był Commodore 64, nieśmiertelna machina z grami nagrywanymi na kasety. Pamiętam jak z bratem ustawialiśmy śrubokrętem głowicę (były specjalne aplikacje do tego!), a na czas wczytywania wychodziliśmy z pokoju. Skarbem były cartridge z grami takimi jak Flimbo Quest, bo zawsze "wchodziły". Z drugiej strony jaką radość miał człowiek jak mu się wczytała taka "Giana Sister" (taki klon Mario). Po Comm'ku była Amiga 600 i legendarne Franko, czy Sensible World of Soccer. Ależ to był hicior, jak się tworzyło ligę z kolegami i po powrocie z prawdziwego boiska przenosiło się na te wirtualne. Był też w mym życiu romans z automatami, stojącymi... w warzywniaku koło szkoły, a także delikatny flirt z Pegasusem i Contrą, którą przechodziliśmy po setkach prób w środku nocy, "na jednym życiu". Mijały wieki, a Polska rosła w siłę i ludziom żyło się dostatniej, toteż nabyłem wreszcie piecka - z procem AthlonXP 1800 i kartą grafiki Radeon9600, który służy mi do dziś jako maszyna do pisania (fakt, że nieporęczna z deka). Jakiż zachwyt budził on wtedy. Koledzy mieli może lepsze sprzęty, ale zasyfione wirusami o dziwo sprawowały się gorzej niż mój. Czas jednak leciał nieubłaganie i:
Mą aktualną platformą do marnowania życia na pierdoły jest maszynka o parametrach:
C2D6300@2.8ghz,
2Gb Ramu,
GeForce 8800GT
Planuję wymianę na coś nowego w najbliższym półroczu, ale póki co sprzęt nadal spokojnie nadaje się do grania w rozdzielczości 1280x1024.
I to tyle w ramach wstępu. "Zapis choroby" tworzę dla siebie, z nudów, a nie dla sławy czy chwały (gdybym tego pragnął, to bym na Onecie stworzył blog walczący z Kościołem Katolickim, albo pisał tam o seksie. I ateizm i opisywanie swego życia seksualnego są bowiem bardzo modne w naszym pięknym kraju.) Jak ktoś z kolejnych wpisów uszczknie coś dla siebie, to punkt dla niego.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.