Strach przed technologią
Patrzę sobie czasami wstecz, i tak się zastanawiam, ile to już czasu człowiek siedzi w sieci. Co prawda stałego łącza dorobiłem się gdzieś w okolicach drugiej klasy technikum, ale z samym internetem do czynienia mam od dużo dłuższego okresu. Tak, mimo dość niskiego jak na standardy człowieczeństwa wieku, pamiętam doskonale łączenie się z siecią za pomocą modemów telefonicznych i liczenie nabijanych impulsów. Czasy, kiedy teledysk z pierwszej płyty Linkin Park ściągało się dwa dni, a po piracką grę łatwiej i prościej było się wybrać 20 kilometrów na bazar (rowerem, bo szkoda na bilet ), niż kusić się na wielotygodniowie ściąganie nowości. Swoją drogą, wtedy dużo bardziej doceniało się np. CDA, bo były pełniaki i nawet się człowiek nie zastanawiał czy fajne czy nie, tylko się grało. W Croca, w Earth 2xxx, w Dark Vengeance (które do teraz jest jedną z moich ulubionych gier ever) czy nawet w demówki, które potrafiły chociaż na tą godzinę nakarmić żołądek wyposzczonego gracza. Wspominamy ze znajomymi te czasy tak, jak nasi dziadkowie wspominają kolejki za komuny: niby nędza, ale jakoś tak fajnie było. Czas jednak nie bierze jeńców i cały czas gna przed siebie. Szerokopasmowy internet stał się standardem, dostęp do niego jest o wiele prostszy niż kiedyś (chociaż w Polsce dalej jesteśmy 100 lat za murzynami afroamerykanami zamieszkującymi pierwotne dla swej odmiany tereny), nowe technologie i pomysły zachęcają ludzi do korzystania ze swoich dobrodziejstw itd. I mimo że sam wywodzę się z czasów kiedy nikt takich pojęć jak np. serwis społecznościowy nie rozumiał, to chętnie przyglądam się nowościom rynkowym. Z jednej strony się przyglądam, z drugiej jednak obserwuję dość liczną grupkę ludzi (bardzo liczną, śmiem twierdzić) którzy z automatu negują wszystko co jest na topie. Narzekają i bojkotują wszystko co się da, czy to w świecie komputerów, czy techniki jako-takiej (chociażby niechęć do czytników e-booków, jak mi starczy czasu i chęci to też o tym wspomnę w tym wpisie, jak nie to może kiedy indziej). Cóż, trzeba im przyznać trochę racji, jednak czy technika sama w sobie może być złem? Czy może po prostu ludzie muszą nauczyć się mądrze z niej korzystać i zlikwidować pewne mentalne bariery które hamują ich przed sprawdzeniem tego czy owego. Popatrzmy więc na przynajmniej część najbardziej hejtowanych (obserwacja tylko i wyłącznie własna) podmiotów ostatnich miesięcy, a na pierwszy ogień idzie wróg publiczny nr 1, czyli:
Jako reprezentant wszystkich portali społecznościowych. Bo któż z nas nie zna facebooka. Albo chociaż nie słyszał o złu wylewającym się z tego portalu. Teoretycznie wylęgarnia wszelakich pokemonów, blachar i wszelkiego innego zła, w praktyce serwis, który daje nam możliwość stworzenia własnej, internetowej wizytówki. Mniej więcej, bo jego możliwości są znacznie większe. Jednak mimo to w sieci ciągle można znaleźć narzekania na szpiegowskie zapędy fejsa, który monitoruje wszystko: od naszego statusu związku, przez adres, a na ulubionych zespołach czy filmach kończąc.
Ale tak szczerze, czy to wina fejsa że ludzie chwalą się na nim wszystkim czym można się pochwalić? Czy winą portalu społecznościowego jest to, że ludzie są skłonni nawet meldować się z telefonów komórkowych, wskazując dokładnie co i gdzie robią. Nie, i jeszcze raz nie. Sam portal daje możliwości, ale to czy je wykorzystamy zależy tylko i wyłącznie od nas. Nikt nie każe ci wrzucać setek zdjęć dziennie: ze swoim psem, kotem, córką, kochankiem czy świnką morską. Nikt nie każe ci podawać swojego numeru telefonu, alternatywnych maili, miejsca zamieszkania i zatrudnienia czy (prawdziwej) daty urodzin. Owszem, możesz. Ale po co? Więc jeśli tego nie wrzucasz, to po co facebook?
Chociażby dlatego, że jest to doskonałe (i często najszybsze) źródło newsów w internecie. Fanpage błyskawicznie informują o wszystkich nowościach i zapowiedziach swoich ulubieńców, dodatkowo wrzucając przeróżne ciekawostki, niepublikowane gdzie indziej zdjęcia czy fan-arty i wiele więcej. Chociażby materiały na swoje avatary od dawna zbieram tylko z fejsa, bo gdzie indziej musiałbym się naszukać tyle że głowa mała. Z takimi fanpage'ami często wiążą się dość konkretne społeczności fanów, i jak ktoś nie jest społecznym odszczepieńcem to można spotkać (nawet na żywo, jeśli ma się na to ochotę) bardzo sympatycznych ludzi. W ogóle fejs, dzięki wbudowanemu komunikatorowi (działającemu również na smarfonach, jako część całego Facebooka, albo osobna aplikacja) bardzo ułatwia kontakt z innymi ludźmi. Dzięki niemu mogę bez problemu porozumiewać się ze znajomymi ze Szwecji czy z Anglii, bez konieczności posiadania miliona alternatywnych, lokalnych komunikatorów (chociaż teraz się to zmienia dzięki coraz większej popularności Skype'a). Mało tego, na Facebooku udało mi się ponownie nawiązać kontakty z przyjaciółmi z czasów podstawówki czy nawet przedszkola. Z ludźmi rozsianymi teraz po całej Polsce, z którymi pewnie nie zobaczyłbym się do końca życia, a z którymi mogłem pogadać i powspominać stare czasy.
Reasumując, uważam że samo zjawisko portalu społecznościowego nie jest złe. Problem jest w ludziach, którzy nie do końca potrafią korzystać z głową z tego co takie portale oferują i ulegają pokusie używania wszystkich opcji, bez świadomości tego jakie informacje przekazują publicznie. Na szczęście można zauważyć coraz większe opanowanie, przynajmniej po stronie moich znajomych
Wracając jednak do tematu gier, to drugą najbardziej znienawidzoną przez rzesze graczy technologią jest:
I tym razem Steam sam w sobie, nie jako reprezenant ogólnie przyjętych zabezpieczeń z przypisywaniem gier do konta. A dlaczego nie? Bo taki Origin czy Uplay, w przeciwieństwie do Steama wymaga przypisywania gier do konta, nie oferując nic w zamian. No, prawie nic, bo ściąganie gier bez konieczności posiadania oryginalnego nośnika jest czymś doskonałym, a pomysł z wykorzystywaniem punktów za Achievementy do wykupywania ekskluzywnych materiałów z gier (tapety, fan-kity) czy nawet małych DLC (tak jest w Uplay) uważam za coś świetnego. Mimo wszystko, Steam oferuje dużo, dużo więcej, i ciągle rozwija nowe pomysły.
Przede wszystkim, wygodą samą w sobie jest możliwość legalnego pobierania gier z internetu. Nie muszę już chomikować sterty pudełek na półkach, zajmujących tylko niepotrzebnie miejsce (zostawię, bo może za 5 lat będę w to miał ochotę zagrać). Nie muszę się martwić że nośnik z czasem ulegnie zniekształceniu i nie będzie się dało uruchomić gier (co z tego że mam oryginalne FF7 czy Baldur's Gate, skoro płyty za nic nie chcą działać, mimo że porysowane nie są). Nic z tych rzeczy, teraz wybieram sobie tytuł z listy, ?doubleclick? i jazda, obserwuję jak się pięknie gra pobiera. Do tego dochodzi Steam Cloud, czyli przechowywanie save'ów w chmurze. Save'ów, które swoją drogą automatycznie się synchronizują z każdym komputerem na którym loguje się dane konto Steam, i na którym zainstalowana jest gra. Nie straszne mi już niespodziewane formaty, nie muszę kombinować z przenoszeniem postaci na pendrive'ach czy przesyłaniu ich mailem kiedy gram np. w Torchlight 2 równolegle na dwóch komputerach. Ostatnio wróciłem do Saint's Row 3 po kilkumiesięcznej przerwie i bęc, zacząłem od miejsca w którym ostatnio skończyłem. Dla mnie rewelacja.
Rzeczy które obecnie oferuje system od Valve jest za dużo, żeby opisywać jest osobno: Greenlight, pozwalający zaistnieć grom wyprodukowanym przez mniejsze studia (o ile gracze wesprą je swoimi głosami), Workshop pozwala łatwo i przyjemnie przeglądać i instalować mody do przeróżnych gier. Sam dzięki temu sprawdzałem masę modów do Civ5, Skyrima czy Torchlighta bez konieczności przeglądania stron o modyfikacjach, szukania działających wersji itd. Znajduje to co chcę, zaklikuje i się samo ściąga, w wersji dostosowanej do zainstalowanej wersji gry. Jest jeszcze wewnętrzny komunikator, zarówno pisemny jak i głosowy, integracja gier ze steamem, dzięki czemu do wielu produkcji mam jedno konto i jedne statystki, robienie i wrzucanie screenów na swoj profil i wiele więcej. Wersja Linuxowa, dzięki czemu pingwinowcy mogą grać w wiele fajnych gier bez potrzeby kombinowania z emulatorami, środowiskami itd. (chociaż z drugiej strony, linuxowcy to lubią ) Rozumiem że część z tych rzeczy może niektórych nie interesować, jednak dla osoby takiej jak ja, korzystającej do tej pory z przeróżnych teamspeaków, Xfire'ów, raptorów i innych cudów, umieszczenie takich opcji w jednym miejscu jest czymś doskonałym.
Celowo osobny akapit poświęcę IMO najlepszemu pomysłowi Valve, czyli Marketplace i Steam Trading Cards. Ale nie dlatego że mogę sobie kupować karty i tworzyć jakieś lanserskie odznaki. Z powodów całkiem odwrotnych: że mogę zbierać karty i sprzedawać je na steamie. Że przy odrobinie szczęścia mogę zarabiać na graniu, bo zawsze znajdą się ludzie którzy te karty czy przedmioty kupią. Co by dużo mówić, letnią wyprzedaż praktycznie w 100% zasponsorował mi steam, bo na kartach uzbierałem ponad 20 euro. Teraz też mam w portfeliku ponad dyszkę z kart i przedmiotów z Doty 2, może nie uda się uzbierać na całą Castlevanie, ale przynajmniej połowę już mam
Czemu więc Steam jest tak bardzo znienawidzony? Przede wszystkim przez swoją politykę, która nie pozwala sprzedawać gier już raz przypisanych do konta. Jeśli lubisz odsprzedawać gry po jednokrotnym przejściu, to steam bardzo ci to utrudni, bo jedyną opcją jest tworzenie osobnego konta dla każdej gry i sprzedawanie razem z kontem, a nie muszę pisać że wartość takiej gry jest dużo mniejsza. Mi to osobiście nie przeszkadza, bo gier nie sprzedaje, ale rozumiem ludzi którym to się nie podoba. Poza tym w kraju takim jak Polska (czyli nie oszukujmy się, trochę zacofanym technologicznie) problemem może być konieczność aktualizacji, które same się ściągają, czy się to komuś podoba, czy nie. Dla kogoś z limitem poboru danych czy słabym internetem to może być katorga.
Jednak pytanie, czy w takim razie hejt na Steama jest uzasadniony? Czy to wina Valve że w Polsce dalej pociska się limitowany internet za kosmiczne pieniądze (podczas gdy taka Szwecja ma szerokopasmowy internet wliczony w abonament radiowo-telewizyjny). Czy to ich wina że w Polsce na jedną grę w premierowej edycje często trzeba przeznaczyć całą ?dniówkę? z pracy?? Albo nawet dwie? Czy naprawdę złem jest to że nie dostosowują cen gier do mniej rozwiniętych państw takich jak Polska. Chociaż Rosja dzięki swojemu systemowi antypirackiemu ma swoje własne, niższe ceny, ale z tego co mi wiadomo to Rosja wyszła z taką inicjatywą do Valve, nie na odwrót. Może gdyby komuś się chciało za to zabrać, to u nas też by się coś takiego udało zorganizować? Nie wiem. Ale wiem że może Steam czasami świruje i czasami potrafi trochę przymulić, to opcje które oferuje sprawiają że jest to doskonały system dystrybucji i obsługi gier.
Cóż, chyba czas kończyć. Co prawda miałem jeszcze parę rzeczy do opisania, ale chyba nie ma sensu. Raz że nie ma sensu rozpisywać się osobno o Originie, Uplay czy Battle.net (taki był zamiar), czy alternatywach Facebooka, bo większość zarzutów w sumie się pokrywa. Dwa, już teraz wpis rozrósł się do ogromnych rozmiarów, więc nie będę na siłę przeciągał kolejnymi rzeczami. A miałem napisać jeszcze o e-bookach, o Oculus Rifcie, częściowo o smartfonach (bo jak czytam że telefon ma być do dzwonienia to mnie boli ) itd. ale chyba zostawię to na osobny wpis. Bo trochę tego za dużo jest, a im dłuższy tekst, tym mniej osób go ogarnie. Reasumując jednak myśl przewodnią, nie uważam że wszystko co nowe jest złe. Trzeba tylko przyjąć wiadomości że ze wszystkiego trzeba umieć korzystać i zastanowić się nad tym co się robi.
19 komentarzy
Rekomendowane komentarze