Skocz do zawartości

ABCD

  • wpisy
    12
  • komentarzy
    80
  • wyświetleń
    15250

"I arcybiskup wali więcej niż tysiąc razy" (i eMJ też) - recenzja Warbanda.


eMJ

931 wyświetleń

Ze wszystkich gier to właśnie M&B:Warband miał największy wkład w psucie mojego wzroku. Poza Mass Effectem, oczywiście.

Roland wali krzepko i Oliwier takoż

Nie zwracając uwagi na poprzednika, czyli mającego ciekawą historię M&Ba, przejdę do rozpisywania się nad wadami Warbanda, i tym co do niego przyciąga, ale jest na tyle słabe, że nie godzi się nazywać tego zaletami. Zacznijmy od tej mniej urodziwej strony. Grafika jest paskudna... chwila moment. Panie i panowie, wierzę że nie zdążyłem przedstawić wam należycie omawianego tytułu. Gra, za sprawą stworzonego od podstaw awatara, przenosi nas, graczy, w czasy rycerstwa, chłopów, królów i feudalizmu ogólnie. Wydarzenia w których bierzemy udział rozgrywają się w Calradii, którą najprościej byłoby opisać jako mniej ciekawą wersję naszego średniowiecza. Pięć królestw, pięciu władców, dziesiątki wasali i setki rycerzy. Po stworzeniu postaci trafiamy na mapę świata, na której stoją małe figurki przedstawiające zamki, miasta i wioski, każde ze swoją dziwną nazwą. Armie, reprezentowane przez postać jednego żołnierzyka spacerują po mapie w czasie rzeczywistym (jednocześnie). Po wylądowaniu w tym świecie będziemy odwiedzać wspomniane wioski i miasta, werbować żołnierzy, wykonywać misje dla możnowładców i ostatecznie zdobywać złoto i renomę. Głównie poprzez zbrojne konfrontacje z przeciwnikiem, bo, choć można utrzymywać się z handlu, to po pierwsze w grze o rycerzach jest to wielkie cudowanie, a po drugie tak czy inaczej w końcu ktoś nas zaatakuje. Wtedy przeniesiemy się na mapę bitewną, zupełnie jak w Total War, a wszyscy żołnierze którzy dotychczas istnieli tylko jako zapiski przy figurkach symbolizujących armie zmaterializują się nagle po obydwu stronach. W przeciwieństwie do bitew w grach od CA, tutaj obejmiemy kontrolę nad swoim bohaterem, aby oprócz wydawania rozkazów podkomendnym móc ścinać łby osobiście. Po tym jak zetniemy odpowiednią ilość łbów król pozwoli nam zostać wasalem i przydzieli wioskę. Wtedy otwiera się przed nami świat wielkiej polityki, co w praktyce oznacza tyle, że można wydawać rozkazy innym wasalom i dostawać kolejne lenna. Celem gry jest oczywiście opanowanie całej mapy w szeregach jednej z frakcji, albo na własny rachunek (zakładając nowe królestwo). Nawet do opisu tych wszystkich ficzerów wkrada się pewna monotonność. W grze jest jeszcze gorzej. Osiągnięcie wszystkiego o czym napisałem powyżej jest zajęciem nie na dni, nie na tygodnie, ale na całe wakacje. Nie ma żadnej fabuły, jest tylko zdobywanie bogactwa i zamków. Rekrutowanie i szkolenie żołnierzy. Żmudne jeżdżenie po mapie. Wszystkich miłośników mocnych wrażeń zapraszamy gdzieś indziej ? taki napis powinien pojawiać się po odpaleniu gry, albo jeszcze lepiej ? na pudełku. To gra dla fanów, nerdów i koneserów. Ludzi z wielką wyobraźnią, którzy do tych wszystkich wręcz mechanicznych czynności dopowiedzą sobie emocjonującą historię. Historię o miłości, zdradzie, wielkich bitwach, bohaterskich szarżach i tworzeniu imperiów. Ale dosyć już wstępu.

Żart Skyrimski, odc. 261

Wspominałem coś o tym, że gra jest brzydka. To prawda, mimo tego, że od naszego ostatniego spotkania trochę wyładniała, wciąż wygląda jak zakrzywiona, przeżarta przez ospę starucha o topornej urodzie. Możemy albo od tej gry odejść, albo potraktować grafikę marginalnie, licząc na to że ruchome obrazki będą jedynie katalizatorem, który wywoła w naszych umysłach projekcje wielkich, krwawych bitew. I muszę przyznać, że to działa. Oba sposoby.

Dodam tylko że żołnierze są brzydcy, broń jest brzydka, a miasta to jakiś żart i są jeszcze mniejsze niż w Skyrimie, ale przynajmniej próbują udawać miejsca w których żyje więcej niż stu ludzi. Pozytywnym zaskoczeniem jest kilka zamków, naprawdę okazałych. Ale nie myślcie sobie że chociaż ten element stoi na równym poziomie. Większość fortów jest mała i brzydka. Tyle.

Waść machasz jak cepem

Nie grafiką Warband stoi, jest jeszcze rozgrywka! Bitwy zrealizowano bardzo dobrze. Mamy cztery rodzaje ataków, aktywowane poprzez kliknięcie LPM i przesunięcie myszki w stronę, z której chcemy wyprowadzić cios (backhand, forehand, z góry i pchnięcie). Jazda konna jest lekka i przyjemna, no i daje postaci dużo więcej możliwości niż samotnemu piechurowi. Kawaleria jest siłą, i za to należy się wielka pochwała. Aha, są jeszcze cztery rodzaje bloków (nie tłumaczę dlaczego) i obrona tarczą. Starcia są satysfakcjonujące, ale fajny i dający dużą kontrolę system walki słono opłacił swą prostotę topornością, wynikającą z założeń. Nie ma tutaj skomplikowanych ruchów, finty, parady, i wszystkich innych manewrów z prozy Sapkowskiego. Dlatego, choćbyśmy mieli najwyższe statystyki i najlepsze umiejętności, nie pokonamy sześciu napierających jednocześnie piechurów, bo nam rąk nie starczy. Nie osiągniemy też niestety uczucia niesamowitości, jakie towarzyszyłoby podczas eleganckiego wywijania mieczem w stylu pełnych gracji, wspaniałych pojedynków Jedi z trailerów The Old Republic. Z drugiej strony tego nie uświadczymy w żadnej grze, a w tej walka wręcz została zrobiona nieszablonowo i całkiem nieźle, ale koniecznie trzeba dodać jej efekciarstwa i głębi. Wierzę że w następnej części marzenia o pojedynkach Jedi zostaną spełnione.

Ewolucja wojownika

Jakość potencjalnego ekwipunku, z jakiego będziemy korzystać (najczęściej zabijać) stoi na wysokim poziomie. Jest dużo rodzajów pancerzy, zbroi, hełmów, i ostatecznie broni. Każde żelastwo opisuje szereg parametrów decydujących o zadawanych obrażeniach i szybkości. Wspominałem o rozwoju postaci? Mamy cztery wartości główne (w tym Siłę, co powinno rozwiać wszelkie wątpliwości odnośnie ich przeznaczenia), sporo umiejętności w rodzaju Perswazji czy Strzelania-z-łuku i punkty określające sprawność postaci w używaniu określonego rodzaju broni, np. broni jednoręcznej. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na własną wizję postaci, jako że niezależnie od podjętego wyboru staniemy się dowódcą wojsk a nie, chociażby, złodziejem, czy arystokratą posługującym się siłą perswazji i pełną sakiewką.

Jak zostałem waszym władcą

Przejdźmy esencji M&Ba, czyli rozgrywki na mapie świata, gdzie spędzimy najwięcej czasu. Poruszanie się po niej jest żmudne, ale wielkie armie mają to do siebie, że są powolne. Nawet prowadząc zaprawionych w boju kawalerzystów będziemy wyprzedzani przez nieuzbrojonych kmiotków. Taki los. Wspinanie się po drabinie społecznej (jeden z celów gry) jest satysfakcjonujące, ale trwa za długo. W czasie potrzebnym na osiągnięcie szlachectwa można by skończyć niejedną kampanię w ?kalodudi?. Tę grę wygrywa się powoli, i należy albo to zaakceptować, albo zakończyć znajomość. Niestety czas jej poświęcony zwykle nie jest proporcjonalny do frajdy jaką zapewnia. Z przykrością stwierdzam że nie musiało tak być. Gdyby wprowadzono sensowną kampanię z wyborami moralnymi albo chociaż jakieś zadania poboczne i zdarzenia losowe które ubarwiłyby czas normalnie spędzony na nudnym podróżowaniu z miejsca na miejsce... Z resztą, Calradia jest idealnym miejscem do przeżycia wielu ciekawych, zapadających w pamięć historii. Niestety, twórcy postawili na brak tych elementów. Ogólnie cała gra wygląda tak, jakby jej autorzy bali się, że nie zdołają jej ukończyć i dlatego skupili się jedynie na głównych mechanizmach, kompletnie nie dbając o szczegóły. Szkoda, bo gdyby dopieścili to wszystko, Warband byłby hitem, nie żartuję. Na przykład gdyby rozgrywka zmieniała się wraz z wejściem na, przykładowo, śnieżne tereny. Pokryte lekką warstwą śniegu elementy interfejsu, marudzący żołnierze w czapkach-uszatkach... Podobnie można by uczynić na pustyni. Brak wspomnianej dbałości o szczegóły i jakiejkolwiek szczypty artyzmu, humoru, czegoś co nadałoby lekkości sprawia że Warband pozostaje tytułem dla grupy wybrańców, którzy zdecydują się nie patrzeć na wady i dopowiedzieć sobie resztę.

Wciąga, i więcej nie trzeba

W skali ekszynowej wystawiłbym Warbandowi nie więcej niż 8/10, za co inne ?ósemki? mogłyby się na mnie ciężko pogniewać. Zrobiłbym tak dlatego, że żaden z elementów gry nie zasługuje na tak wysoką notę, może jedynie uzbrojenie i sprzęt. Wszędzie zabrakło finalnego szlifu, dbałości o detale i generalnie ? polotu. Mimo tego gra przyciąga i z racji braku czegoś lepszego wciąż pogrywam w nią z niekłamaną przyjemnością. Jeśli nie straszy was grafika, lubicie walne bitwy i macie bogatą wyobraźnię (a przy tym nie szkoda wam czasu), to dajcie szansę M&B. Odwdzięczy się tak, że śmiało wystawicie mu ?dziesiątkę?.

4 komentarze


Rekomendowane komentarze

nie pokonamy sześciu

napierających jednocześnie piechurów, bo nam

rąk nie starczy.

Więc ja jestem jakimś mutatnem, kiedy podczas choćby obrony zamku brałem na klatę tych 6 wojowników

Link do komentarza

Cytuj

nie pokonamy sześciu

napierających jednocześnie piechurów, bo nam

rąk nie starczy.

Więc ja jestem jakimś mutatnem, kiedy podczas choćby obrony zamku brałem na klatę tych 6 wojowników

Z moich doświadczeń wyniki coś zupełnie innego. Pisząc ten tekst miałem w pamięci sytuację, kiedy moja postać była atakowana przez sześciu oponentów w polu, i jedyne co mogłem zrobić z moim bastardowym mieczem to bronić się przed padającymi co sekundę ciosami. Sprawa wyglądała podobnie z tarczą. Po prostu nie było czasu na kontratak.

Więc albo chodziło Ci o sześciu wrogów atakujących niejednocześnie, albo po prostu grasz lepiej :D

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...