Skocz do zawartości

Hobbicia Stopa

  • wpisy
    286
  • komentarzy
    1809
  • wyświetleń
    445586

Dlaczego To The Moon nie zasługuje na najwyższą ocenę?


otton

1940 wyświetleń

To+the+Moon.jpg

Zagubione Filmowe Wspomnienie nadrobi się na tydzień, na razie jednak skończyłem To The Moon, przez co chciałbym podzielić się z wami moimi wątpliwościami...

Patrząc na tytuł już zapewne wiecie, co będzie głównym tematem tekstu, więc pominę tym razem klasyczny wstęp, by przedstawić założenia niezbędne do lepszego zrozumienia pomysłu na artykuł. Najważniejsza sprawa ? nie znajdziecie tu recenzji, a felieton, próbę zderzenia To The Moon z ideałem. Te osoby, które jeszcze nie miały okazji zapoznać się z tytułem, również są mile widziane. Innymi słowy, jeżeli drażnią Was spoilery, to nie macie się czego obawiać. Spora część tekstu ma dość pejoratywny wydźwięk, nie znaczy to jednak, że To The Moon jest złą grą. Po prostu przez ten tekst mam zamiar skupić się bardziej na problemach, z jakimi gra się boryka. Gdybym pisał recenzję proporcje by się pewnie odwróciły. Dziś jednak bawimy się w emocje. Skoro więc już samą koncepcję tekstu mamy z głowy, to zaczynamy.

Gra dzieli się zasadniczo na dwa elementy - jeden, który jest rzeczą prawie doskonałą, drugi zaś chorobą, która trawi tą zdrową połowę. Ogólnie przy ocenianiu gier zawsze staram się patrzeć na fabułę i odróżniać gry, gdzie opowiadana historia jest najważniejsza, od tytułów, gdzie rozgrywka jest pięknem samym w sobie. To The Moon bez wątpienia można zaliczyć do tego pierwszego grona. W obu przypadkach staram się stosować trochę inne kryteria. Dlaczego? Nieraz wymowa wiąże się ze skromnymi środkami, a głębokich tematów dotykają przecież głównie indyki. Wiadomym jest, że gra za wielkie pieniądze musi się sprzedać, a indyk gdy jest ambitny to i tak zejdzie w wystarczającym nakładzie, żeby twórcy(bądź nawet pojedyncza osoba) wyszli na zero ? budżet niewielki, a gry często fundują nawet sami gracze.

01.jpg

W kwestii tych odmiennych kryteriów pojawia się problem, bo trzeba przymknąć na coś oko. Czy może w takim razie uznać, że w grach z wyśmienitą fabułą gameplay nie istnieje i za fantastyczną opowieść od razu obdzielić grę dziesiątką? Zwykle zastanawiając się nad oceną stosuję zasadę kompromisu: jeżeli coś mi nie przeszkadza to przymykam na to całkowicie oczy. To trochę tak, jak z artykułem w prasie. Wolę poczytać gazetę, w której znajdę literówkę, ale otrzymam rzetelne informacje, niż pozycję napisaną kwieciście i pełną kaczek dziennikarskich. O fabule To The Moon (zgodnie z zasadą najlepsze na koniec) jeszcze sobie pomówimy, oto jednak doszliśmy do głównego powodu, dla którego gra nie zasługuje na maksymalną ocenę.

Jeżeli samo prowadzenie rozgrywki jest przeszkodą w immersji do opowiadanej historii, to wtedy trzeba wziąć to pod uwagę przy ocenie, bo utrudnia mi dostrzegać piękno. To The Moon cierpi na tę przypadłość, że jest w niej po prostu? za dużo gry. Niby twórcy postawili na łatwy przekaz korzystając z RPG Makera, ale jednocześnie nie podeszli całkiem konsekwentnie do tego pomysłu. Gra jest tworem straszliwie topornym ? blokujący się bohaterowie, niemożliwe poruszanie się na ukos, kompletowanie wspomnień i banalna mini gierka polegająca na odsłanianiu obrazka. Do tego mamy też przewijanie dialogów. Wydaje się, że w kwestii rozgrywki dostajemy niewiele i taki minimalizm pozwoli zachwycić się fabułą? Niestety, nawet mając tak mało środków wyrazu, łatwo coś okrutnie spieprzyć.

Wykres moich stanów emocjonalnych podczas grania w To The Moon przypominał góry poprzetykane dolinami, ewentualnie nastrój ciężarnej kobiety. Kiedy twórcy pokazywali mi fabułę siedziałem oniemiały przed ekranem, ale wystarczyło, żeby skończyły się dialogi i pojawiła się normalna rozgrywka, by od razu rozważać wyłączenie gry i postawienie całości najniższej noty. Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę, żeby nagle produkcję zamieniono w ?normalną? grę, podkręcono gameplay, czy wyprostowano toporne działanie RPG Makera.

NIE CHCĘ! WOLAŁBYM ŻEBY WYRZUCONO TE WSZYSTKIE ZBĘDNE ELEMENTY I ZOSTAWIONO TYLKO KLIKANIE SPACJI PODCZAS DIALOGÓW.

235315-TotheMoonMainImage.jpg

To The Moon to dla mnie przykład zderzenia solidnej fabuły z medium, które ze względu na swoje cechy charakterystyczne nie potrafi oddać ambicji Kana Gao. Całość próbuje udawać grę: przez wspomniane chodzenie po planszy, przez to odkrywanie obrazków, wreszcie przez zbieranie wspomnień. Tymczasem i tak to wszystko wcale nie czyni z niej prawdziwej gry, a jedynie formę interaktywnej opowieści. Tej grze najbardziej szkodzi sam fakt, że nią jest. Gameplay nic nie wnosi, to jedynie przerwa w poznawaniu historii, która ma zaspokoić dzikie żądze graczy siadających przed monitorem, żeby sobie pograć. Tymczasem takowy gatunek i tak odejdzie od ekranu zrażony wieloma wątpliwymi technologicznie elementami. Z drugiej strony, czy tytuł sprawdziłby się jako normalna gra? Nie jestem przekonany, bo jego piękno wynikało właśnie z śladowych haseł: mam tu na myśli m.in. oprawę graficzną, jak również nieme dialogi, którym towarzyszyła znakomita muzyka.

To The Moon łatwo można by przerobić w grę na dziesięć. Wystarczyłoby wyrzucić z niej całą rozgrywkę poza naciskaniem spacji. Całość i tak jest doznaniem odmiennym od większości gier i pójście krok dalej mogłoby jej tylko pomóc. Dodając do produkcji zbieranie wspomnień, czy nawet samo bezcelowe chodzenie przerywające fabułę twórcy zagubili się na drodze do własnego ideału. W kwestii fabuły na szczęście potknięto się tylko troszkę: skrócić trochę końcówkę (szczególnie wizyta w szkole oraz bieganie po gmachu NASA) i już nie ma się czego przyczepić.

Wyobraźcie sobie jakie To The Moon mogłoby być, gdyby zostawić jedynie rozmowy między bohaterami. Dostalibyśmy przepiękną opowieść o człowieku, który chciał polecieć na księżyc, podróż wgłąb jego marzeń i koszmarów, w poszukiwaniu tego, co w życiu najważniejsze. Pytania o uciekające właśnie życie i to w jaki sposób się przez nie przeszło. Do tego przedstawioną w niezwykły sposób, na nowo definiującą pojęcie retrospekcji. Zwykle zaczynamy od rzeczy najwcześniejszych, zmierzając do wielkiego finału. W tej produkcji finałem jest również wydarzenie kończące opowieść Johna, ale chronologię wspomnień odwrócono. To The Moon nie przypomina klasycznej podróży w przeszłość, tym razem przekonamy się dogłębnie, czym jest podróż do wnętrza człowieka, błąkanie się wśród jego najgłębszych tajemnic, których źródło leży w jego pierwszych wspomnieniach..

Ale, czy po wyrzuceniu wszystkiego, poza naciskaniem spacji, mogłoby dalej mówić o grze - medium, które aspiruje do miana sztuki? Przez wielu jest jeszcze uważane za zbyt ?gówniarskie?, aby na taki tytuł sobie zasłużyć? Tytuł i tak jest powiewem świeżości, to swoisty pomost między książką, a filmem, który łączy piękne słowa na ekranie z kinematograficznymi korzeniami: przepiękną, melancholijną muzyką i szczątkową, wręcz artystyczną oprawą wizualną. Jednocześnie obie te gałęzie sztuki, są w To The Moon jedynie zasugerowane: nie ma tu książkowych opisów, obraz jest nieskomplikowany, minimalistyczny, a muzyka jedynie go wspomaga. Może to dziwić, ale wyobraźnia gracza, jest dzięki tym elementom rozbudzana. Czy jest tu miejsce dla czegokolwiek więcej, dla jakiejkolwiek innej aktywności gracza, niż zanurzenie się w samej historii? Ze smutkiem stwierdzam, że nie. Twórcy, mimo skorzystania ze skromnego przedstawienia treści i tak wrzucili do kociołka zbyt dużo elementów. Zupa wykipiała, a świetna fabuła, choć zadziałała z wielką mocą, i tak nie przekazała całej esencji, jaką zawierała.

PS

Co do rodzimej okładki: Za ten głupi napis "Dobra Gra", dopiski na czerwonym tle u dołu i znaczek PEGI powinno się wydać kogoś z Techlandu na pożarcie wściekłym psom.

19 komentarzy


Rekomendowane komentarze

AGRH!

Opublikowałeś tekst dokładnie w tym momencie, kiedy zakończyłem jego edycję - gdyż parę zauważalnych błędów się wkradło. ;)

Niemniej, już "wkleiłem" swoją wersję.

Mam nadzieję, że mnie nie zabijesz z tego powodu. :P

Ewentualne, potrzebne Ci do zanotowania uchybienia, a przeze mnie poprawione, mogę podesłać na PW. :)

PS

Mam nadzieję, że nie naruszyłem zbytnio struktury tekstu, a złapać Ciebie na Steamie/forum nie mogłem.

Link do komentarza

Te elementy sprawiły właśnie, że ttm jest właśnie GRĄ. Gdyby ich nie było, to byłaby to tylko animacja. Dzięki tym elementom miało się wrażenie, że uczestniczy się naprawdę w tym, co dzieje się w świecie gry. Jakbym miał tylko przeklikiwać dialogi... Wolę nie wiedzieć, czy uważałby grę za równie dobrą.

To The Moon łatwo można by przerobić w grę na dziesięć. Wystarczyłoby wyrzucić z niej całą rozgrywkę poza naciskaniem spacji.

To już wtedy nie byłaby gra, jak sam zauważyłeś.

Link do komentarza
Czy już nie lepiej by było w takiej sytuacji zrobić po prostu - zgroza - film animowany?

Propozycja ograniczenia się do naciskania spacji to tylko taka ewentualność, jakby twórcy nie mogli się już całkiem powstrzymać od wrzucania interakcji.

@BigDaddy:

Masz redaktora, to możesz grzebać dowoli, jeżeli tylko zmiany nie wypaczają sensu artykułu, a w tym przypadku tego nie zauważyłem. Na początku prosiłem tylko o nie "wciekanie" szkiców za wcześnie i nie kasowanie już istniejących. W każdym razie dzięki za poprawki, teraz lepiej to wygląda. Tekst pisałem w przedziale czasowym 1 do 3 w nocy więc nie dziw, że parę rzeczy nie wyszło jak trzeba.

Tylko po co PS do spoilera wink_prosty.gif?

Na Steamie ostatnio ciężko mnie znaleźć, bo postanowiłem po paru latach ponownie sprawdzić czy DMC 4 jednak nie jest dobrą grą. Jak widać po moim zaniku aktywności gra wciągnęła. Dawno nie grałem w tak dopracowany (pod względem mechaniki) tytuł, coś pięknego...

To już wtedy nie byłaby gra, jak sam zauważyłeś.

Cieszę się, żę zauważasz pewne sprzeczności w tekście, taka była pierwotna idea - odpowiedzieć jednocześnie na pytanie: ile interakcji wystarczy, żeby gra była grą.

Staram się spojrzeć na To The Moon tak jak patrzymy na sztukę, nie jak na grę. W sztuce nie ma sztywnych ram...

Link do komentarza

Zgadzam się ze wszystkim, za wyjątkiem tego:

To The Moon to dla mnie przykład zderzenia solidnej fabuły z medium, które ze względu na swoje cechy charakterystyczne nie potrafi oddać ambicji Kana Gao.

Gry to przebogate medium, rozciągające się od super złożonych, fantastycznych RPGów, poprzez fotorealistyczne shootery stawiające na dynamikę, wszelkiej maści przygodówki aż po eksperymentalne twory w rodzaju Indigo Propphecy czy Journey. Spośród takiego mrowia możliwości można doskonale dobrać mechanikę do zamierzonego klimatu i fabuły. Co ja mówię, 'dobrać'. Stworzyć! Nie ma żadnych ram, żadnych zasad!

I dlatego tym bardziej mam twórcom za złe, że przy swoim talencie i wyobraźni postanowili swój pomysł oprawić w takiego gimnazjalnego stwora. Jakby kawior owinąć gazetą.

Link do komentarza

Sergi ma rację, gry to przebogate medium (chociaż uczeni w piśmie w osobie chociażby prof. Espena Aarsetha czy innych ludologów wzdrygają się na nazywanie gier medium), które niejako stoi nad innymi formami przekazu, a to z prostego powodu - mogą w sobie zawierać i książki (tekst pisany) i filmy.

Twórcy (czy twórca?) po prostu rozminęli się z powołaniem jak David Cage.

Link do komentarza

Teraz pytanie. Czy gra nie może być dziedziną sztuki?

Nie, bo za szybko umierają. Niektórzy jeszcze mówią, ze są zbyt nierówne, ale dla mnie to akurat bzdura - nie ma sztuki, która byłaby równa. Film, muzyka, obraz, książka - wszedze są lepsze i gorsze. Tyle, ze one żyją dłużej niż gry, sporo dłużej.

Zwłaszcza segment AAA ma obecnie krótki żywot. Gra po roku potrafi być już w wieku średnim. Dwuletnia podstarzała, 5 letnia to dziadek na skraju śmierci, 10 letnia dinozaur a dalej to już skali brakuje.

Link do komentarza

Mnie najbardziej irytowało klikanie w kolorowe kulki :P Więc nie do końca udało się tu twórcy zrobić "grę"... Ale nie mówmy, że w ogóle się nie da. Graliście w Journey? Tam samo poruszanie się - czyli podstawa mechaniki - ma w sobie coś takiego, że budzi w graczu jakiś taki wewnętrzny spokój ;P I świetnie pasuje do ogólnej "artystycznej" otoczki gry, a cała produkcja jest moim zdaniem małym dziełem sztuki.

Więc da się. Może tylko niekoniecznie tworząc grę z poruszaniem się jak w jRPGach sprzed kilkunastu lat? : )

Link do komentarza

SerwusX, , powiedział:

Teraz pytanie. Czy gra nie może być dziedziną sztuki?

Nie, bo za szybko umierają. Niektórzy jeszcze mówią, ze są zbyt nierówne, ale dla mnie to akurat bzdura - nie ma sztuki, która byłaby równa. Film, muzyka, obraz, książka - wszedze są lepsze i gorsze. Tyle, ze one żyją dłużej niż gry, sporo dłużej.

Zwłaszcza segment AAA ma obecnie krótki żywot. Gra po roku potrafi być już w wieku średnim. Dwuletnia podstarzała, 5 letnia to dziadek na skraju śmierci, 10 letnia dinozaur a dalej to już skali brakuje.

Tylko, jeśli patrzysz na grafikę. Ja się zagrywam w gry nawet sprzed kilkunastu lat i uważam, że niektóre z obecnych tytułów AAA mogłyby się przy nich schować.

Graliście w Journey?

Tylko na konsole, zatem nie grałem. Ale słyszałem.

Więc da się. Może tylko niekoniecznie tworząc grę z poruszaniem się jak w jRPGach sprzed kilkunastu lat? : )

Jakby z gry zrobić typowy jRPG, to byłaby u mnie praktycznie skreślona. A wzięli tylko silnik i opowiedzieli przy jego pomocy pewną historię. Twórcy ttm wybrali jako medium grę i ja ich za to chwalę.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Szybko umierają? Sztuka też zwykle szybko umiera, zostaje tylko to, co się dobrze sprzedaje albo jest dziełem sztuki. Ale sprzedaż też nie jest wyznacznikiem: za parę lat wszystkie Zmierzchy pewnie poumierają, a pamięć o tych wspanialszych tworach (mam nadzieję) przetrwa. Trzeba też odróżnić pseudosztukę od prawdziwej sztuki.

A co do nazywania gier sztuką używamy takiego nazewnictwa, a następnie podajemy przykłady produkcji ze znakomitą fabułą, ewentualnie ciekawym stylem artystycznym. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś podawał takie Devil May Cry 4 jako przykład gry, która jest sztuką (a dawno nie widziałem gry z tak znakomicie opracowanym systemem walki i znakomitą mechaniką). To nie znaczy, że gry nie są sztuką, ale kryteria, po których dobieramy przykłady można osiągnąć w innych dziedzinach sztuki.

Ja osobiście traktuję rozgrywkę jako przerywnik między cutscenkami, bo strasznie mało jest gier, które potrafiłyby opowiadać historię nie tylko filmikami, ale i samą rozgrywką.

Jakby z gry zrobić typowy jRPG, to byłaby u mnie praktycznie skreślona. A wzięli tylko silnik i opowiedzieli przy jego pomocy pewną historię. Twórcy ttm wybrali jako medium grę i ja ich za to chwalę.

Dobrze powiedziałeś "u mnie". Rozprawiamy o rzeczach mocno subiektywnych. Mi w To The Moon rozgrywka przeszkadzała właśnie dlatego, że nie opowiadała historii, opowieść była ograniczona do dialogów. Rozgrywka była tylko przykrą koniecznością, pańszczyzną, którą trzeba odrobić, żeby poznać następny element historii. Gdyby chociaż była przyjemna to przymknąłbym na to oko. A tak? Szkoda gadać...

Link do komentarza

Trzeba też odróżnić pseudosztukę od prawdziwej sztuki.

To powiedz mi jeszcze, czym jest sztuka? Jeśli pewna grupa ludzi uzna pewien twór za dzieło sztuki, to czy wtedy obiekt nim się nie staje?

Link do komentarza

Nie, bo za szybko umierają.

Obecnie gry to zbyt młode medium, żeby móc to tak określić. Komiksy mają trochę ponad sto lat, a komiksowe klasyki uważane za dzieła sztuki, ledwie dwadzieścia pięć.

Zwłaszcza segment AAA ma obecnie krótki żywot. Gra po roku potrafi być już w wieku średnim. Dwuletnia podstarzała, 5 letnia to dziadek na skraju śmierci, 10 letnia dinozaur a dalej to już skali brakuje.

Trudno oczekiwać, żeby jedno sezonowy popcorn trwał wiecznie. Tak jak mało kto dziś pamiętam o jakimś filmie akcji z Jeanem Claudem Van Damem z '95, tak za dziesięć lat nikt nie będzie pamiętał któregoś Call of Duty.

Ale np. dwudziestodwuletni Another World trzyma się całkiem nieźle.

Link do komentarza
Nie, bo za szybko umierają.

Co ma - rzekoma - umieralność do sztuki?

Mi w To The Moon rozgrywka przeszkadzała właśnie dlatego, że nie opowiadała historii, opowieść była ograniczona do dialogów. Rozgrywka była tylko przykrą koniecznością, pańszczyzną, którą trzeba odrobić, żeby poznać następny element historii. Gdyby chociaż była przyjemna to przymknąłbym na to oko. A tak? Szkoda gadać...

Cóż, to już zależy od człowieka - podobny mechanizm był w serii Legacy of Kain, gdzie rozgrywka była (dla mnie) pewnym sposobem opowiedzenia bardzo dobrej historii. Gdyby historia, postacie, etc. stały na słabszym poziomie to gra jako całość byłaby raczej mizerna, a tak powstało coś wyjątkowego.

To powiedz mi jeszcze, czym jest sztuka? Jeśli pewna grupa ludzi uzna pewien twór za dzieło sztuki, to czy wtedy obiekt nim się nie staje?

Pretty much...

Link do komentarza
To powiedz mi jeszcze, czym jest sztuka? Jeśli pewna grupa ludzi uzna pewien twór za dzieło sztuki, to czy wtedy obiekt nim się nie staje?

Załóżmy, że na świecie żyje 40 milionów fanów Zmierzchu i milion fanów Portretu Doriana Graya (liczby z d*py wzięte, chodzi o przykład). Co w takim wypadku jest według Ciebie dziełem sztuki? To tak nie działa, pewna grupa fanów wcale nie jest potrzebna. Obie te książki są sztuką, ale już poziom tej sztuki zależy od upodobań. To, że jakiś twór ma więcej fanów nie oznacza od razu, że jest lepszy. Dla jednego będzie, dla drugiego nie.

Link do komentarza

A są rzeczy powszechnie uznane za sztukę i są podawana jako jej dzieła np. w podręcznikach. A ja mógłbym się kłócić czy twory takiego choćby Picassa są sztuką.

@UP

No właśnie według nich się stanie. Może źle doprecyzowane. Istnieją pewne grupy ludzi, które uznają pewne twory ludzkości za sztukę, a reszta ludzkości zawierzy ich opinii i też uzna to za sztukę.

To trochę jak z ocenami na metacriticu. Według mnie one są nic nie warte, a mimo to podawane są nawet w bibliotece na steamie, czy w innych miejscach (swego czasu pewna firma żądała, aby osoba która zatrudni uczestniczyła przy tworzeniu gry, która otrzymała ocenę odpowiednio wysoką na MC).

Link do komentarza

Ale oceny na metacritic są dużo warte. Niby siódemka to nie taka zła ocena, ale jednak współcześnie wiele gier dostaje ósemki i dziewiątki. Jest ich tyle, że i tak przeciętny zjadacz chleba, jeżeli chce sobie gry kupić to siłą rzeczy nawet tych z najwyższymi ocenami w stu procentach nie przejdzie (pomijam już kwestie czasowe). Jak jakąś grę wysoko na metacritic ocenią to swego rodzaju znak, że ten pracownik potrafi tworzyć gry, które trafią w gusta recenzentów i potem automatycznie znajdą się wśród produkcji, które gracz recenzjom wierzący będzie rozważał. Dla mnie nie mają znaczenia, dla Ciebie, ale niestety dla wielu mają znaczenie. Właśnie ta największa grupa ma najwięcej pieniędzy.

Link do komentarza

Też mam Aspergera i powiem tak: To the Moon w pełni zasługuje na 10/10 i nie, nie mógłby być animacją.

Oglądajacy musi mieć wpływ na to, co dzieje sie na ekranie, musi samodzielnie podjąć decyzję, czy sprawę Johna Wylesa chce rozwiązać "po łebkach", bo czas goni - czy zbadać wszystko dogłębnie, zebrać wszystkie dostępne informacje, pomyśleć i dopiero wtedy podjąć decyzję, ze świadomością konsekwencji swoich działań i przyjęciem za nie odpowiedzialności.

Inaczej historia po prostu nie zadziałałaby. Nie zadziałałaby jako książka, nie zadziałałaby jako film. I dlatego To The Moon w pełni zasługuje na 10/10 POMIMO, że grafika jest okropna, a sterowanie w czasie walki z zombie to absolutny dół roku. W gatunku "historia interaktywna" (ważny gatunek. I rozwija sie szybko) nie ma sobie równych moim zdaniem.

A tak a propos - nasza rzeczywistość to Matrix. Ta gra i kilka ciekawych zbiegów okoliczności utwierdziła mnie w tym przekonaniu. I nie, nie musicie wierzyc na słowo - zacznijcie żyć bezinteresownie dla innych ludzi i poczekajcie, poobserwujcie, co się stanie. Będziecie zdumieni, gwarantuję.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...