Swego czasu, czyli niedawno, sporo mówiło i pisało się o tym, co może stać się z rynkiem gier używanych. Cliff Bleszinski stwierdził nawet, że odsprzedawanie gier zabija branże, że ten system trzeba jak najszybciej zdzielić bagnetem przez łeb, cielsko obciążyć kamieniami i wrzucić do jakiejś głębokiej i mokrej dziury, do Stadionu Narodowego na przykład.
Prosto i logicznie patrząc, ma to sens. Co z tego, że produkt kupi pięć osób, jeżeli tylko jedna z nich zaopatrzy się w nówkę za którą to dystrybutor i wydawca dostaje pieniądze. Twórcy, szczególnie tworzący gry wysokobudżetowe, muszą się jeszcze bardziej martwić o sprzedaż, bo dla nich kwestią przetrwania jest duży przychód. I chociaż to okrutne, dla nas, graczy, to używki muszą umrzeć.
Ludzie z branży, którzy podejmują próby uśmiercenia wtórnej odsprzedaży produktu, muszą mierzyć się z nie lada wyzwaniem: jednocześnie ograniczyć, a najlepiej zlikwidować rynek wtórny, przy tym nie utrudniając życia konsumentowi. Jak dobrze wiemy, niektórzy mają to drugie w głębokim poważaniu w związku z czym większość tego typów wspaniałych pomysłów bardziej przeszkadza niż pomaga. Nasza ulubiona rozrywka musi iść z duchem czasu i postępu.
Rynek gier musi pokonać drogę podobną do tej z jaką zmierzyły się inne dziedziny. Jak daleko przyszło iść pornografii od sprośnych rycin, przez VHS, aż do ery internetu. Jak długo człowiek lubiący muzykę musiał się zdawać na łaskę wędrownych trup, bardów, liczyć, że będzie go stać na koszmarnie drogi gramofon itd. Dzisiaj muzyki słucha każdy, kiedy chce i jakiej chce, bo odtwarzacze są wbudowane kompletnie we wszystko od telefonów po kubki. Nieuniknioną ceną postępu są rzecz jasna błędy i nasza cywilizacja swoje przerobiła: gaz musztardowy, bomba atomowa, muzyka techno czy telewizja śniadaniowa. I elektroniczna rozrywka ma za sobą wpadki typu: stworzone dla wygody graczy zabezpieczenia Assassin's Creed II lub próby przekonania do kupienia gry nowej, dzięki czemu nasz bohater dostanie limitowane kraciaste skarpety.
Wspomniałem, że używki muszą zginąć, jednak my doskonale wiemy, że zombi mają racje bytu. Jak dla mnie system dystrybucji gier powinien umrzeć i zmartwychwstać. Zmienić na wzór, dajmy na to, znany z filmów. Najpierw kino, później DVD, następnie gazety i telewizja. Growi wydawcy mogli by stworzyć odpowiednik tego, co sprawdziło się w kinematografii.
Wyobraźmy to sobie. Najpierw produkcja trafia do naszej dystrybucji kinowej, czyli jest sprzedawana w pewnej formie, graczom po niższej cenie. Problem polega na tym, że takiej gry nie można by odsprzedać, trzeba się przygotować na pewne błędy i czekać na patche. Jednak właściciel takiej kopi otrzymuje możliwość zabawy wcześniej. Ci, którzy mogą poczekać, kupują spokojnie, z pewnym opóźnieniem, odrobinę drożej, ale za to produkt jest ich własnością, tak jak film DVD, i można ją oddawać i pożyczać komu się chce. Dodatkowo, po pewnym czasie, logiczne jest, że nasza wersja będzie odpowiedni załatana i będziemy mieli do czynienia z produktem maksymalnie dopieszczony i wzbogacony bonusami.
Moglibyście zadać teraz pytanie ?Po jaką cholerę kupować za pierwszym razem, skoro mądrzejszy wydaje się drugi wariant??. Szczerze? Nie wiem. Ja zwykle kupuję i oglądam filmy na DVD, w wersji reżyserskiej, z dodatkami, bez kretynów siedzących na sali kinowej. Trzeba jednak brać pod uwagę to, że sporo ludzi kupiłoby grę na początku. No bo przecież, gdzie jest te kilka milionów ludzi, którzy zaopatrują się w Call of Duty w pierwszym miesiącu po premierze?
Doskonale zdaję sobie sprawę jak to co wyżej może wydawać się naiwne i jak wiele jest w tym dziur, że jaki interes mają wydawcy w takiej przesadnej komplikacji, jak wystarczy po prostu zabić jakąkolwiek możliwość odsprzedawania i nie bawić się w żadne duperele. Może jednak ktoś, choć jest to prawdopodobieństwo równe z wygraniem przez naszych piłkarzy Mistrzostw Świata(lub choćby awansu do nich), jakiś wielki wydawca, stwierdzi, że to ma sens, że można to zastosować... to numer konta podaję na PW.
Cieszyn 05.07.2013r.
15 komentarzy
Rekomendowane komentarze