Skocz do zawartości

Hobbicia Stopa

  • wpisy
    286
  • komentarzy
    1809
  • wyświetleń
    445589

Dlaczego Metro 2034 jest do d*py?


otton

1916 wyświetleń

z13033344Q.jpg

Metro 2033 przeczytałem już jakiś czas temu, gdy tylko wyszła egranizacja. Szczerze powiedziawszy średnio mi się podobało, dlatego też 2034 odpuściłem. Jednak dość niedawno na sklepowych półkach wylądowało Metro Last Light, które okazało się grą co najmniej bardzo dobrą, co najważniejsze jednak wywołującą tęsknotę. Zatęskniłem znów do papierowej wersji, jednak tym razem zamiast przygód Artema kupiłem ?kontynuację?. Dziś, po zapoznaniu się z oboma książkami Głuchowskiego przybywam, by podzielić się wrażeniami z lektury. Sam tytuł sugeruje, że ? czasami sentyment obraca się przeciw człowiekowi wystawiając go na pasmo cierpień podczas czytania. No i stratę 30 złotych (jak ktoś w empikach kupuje to nawet 40).

259086.jpg

Metro 2033

Moja przygoda z metrem rozpoczęła się od książki. Nie ukrywam, że kupiłem ją głównie dzięki bardzo przychylnym opiniom na temat samej gry, ale wersję elektroniczną sprawdziłem już kilka miesięcy po poznaniu historii Artema. Chłopak nawarzył niezłego piwa wybierając się z kumplami na wycieczkę, której celem była sąsiednia stacja zwana Ogrodem Botanicznym. Na miejscu okazało się, że powierzchnię zamieszkują czarni (w grze zmienili na cienie, bo by Ukraińców od rasistów wyzwali), którzy jednak wcale nie mają wiele z Afryką wspólnego. Los chciał, że to oni właśnie przystosowali się do życia na powierzchni, a niektórzy nawet uznają ich za nadludzi. Jestem pewien, że Margaret Sanger miałaby na ten temat inne zdanie, podobnie jest z mieszkańcami metra. Gdy potwory wkraczają do metra człowiek szuka sposobu na zlikwidowanie ich, gdyż mogą stanowić zagrożenie.

Główny bohater, Artem, rzuci się w szaleńczą podróż przez całe metro, żeby dotrzeć do legendarnego, podziemnego miasta Polis, spotkać się z Młynarzem, który przewodzi lokalnym wojskiem, a ten ma podobno jakąś metodę, żeby doprowadzić do zagłady czarnych. Oczywiście jednak nic nie będzie proste, droga do Polis okaże się iście skomplikowana. Na każdym kroku będziemy raczeni lokalnym kolorytem. Pod ziemią powstały bowiem liczne ugrupowania zrzeszające przyległe do siebie stacje tworząc coś na wzór struktur państwowych. Istnienie IV Rzeszy zaprzecza filmowi Iron Sky, ale też nie można zapomnieć, że w kosmos wyznawcy Hitlera polecą dopiero, gdy jądra pierwiastków ciężkich nie będą już żadnym zagrożeniem.

Obok Rzeszy pojawi się również kilka stacji kontrolowanych przez panów od sierpa i młota. Gdyby jednak Głuchowski swoje metro wydał za czasów ZSRR pewnie by mu je podarli i w kiblu spuścili, bo przedstawienie komunistów jako nieudaczników, którzy ostatecznie zawsze przegrywają to wizja, która zapewne przyprawiłaby niejednego partyjniaka o zawał serca. Do tego mamy też Hanzę zajmującą linię okrężną, którą to od kubka z kawą odrysowano. Tutaj jednak nie ma równości, a bieda jest wystarczającym powodem, by nie wrócić z wakacji w innym państewku. Skoro już o najważniejszych dwa słowa były, doszliśmy do tego, co mnie w Metrze 2033 najbardziej gryzło.

Książkę uważam za festiwal wodolejstwa. Autor chciał nam pokazać wszystko za jednym zamachem. Praktycznie po przeczytaniu pierwszego tomu wiemy już niemal wszystko na temat podziemnego świata. Do tego wszystkie te wizyty u czerwonych oraz wyznawców symbolu szczęścia nic nie wnoszą do fabuły, a jedynie sprawiają, że książka staje się grubsza. Przez to druga wizyta w podziemnym świecie staje się już mniej zaskakująca. Metro 2033 staje się w efekcie wycieczką objazdową po rozległym, ciekawym świecie, który jest jednak pozbawiony życia, jakichś intryg, powodu, dla którego warto odwiedzić te stacje dookoła. Przez cały czas przed nami majaczy tylko polis. Praktycznie dopiero po spotkaniu z Młynarzem całość staje się dobra. Do tego miejsca książka prezentuje się mizernie, ale nie aż tak słabo jak Metro 2034?

mp.metro2003_102010_1.jpg

Metro 2034

O ile jednak pierwsza część i tak wypada w miarę dobrze, o tyle druga jest bodajże największym gniotem jaki czytałem od czasów Wylęgarni Zamboha (które jednak jest dla mnie niekwestionowanym królem zakalców literackich). Warto byłoby zrobić jakiś wstęp fabularny, ale historia to nic szczególnego. Ot istnieje sobie stacja zwana Sewastopolską, która sobie żyje, walczy z mutantami, jest jednak uzależniona od amunicji dostarczanej z linii okrężnej Hanzą zwanej. Pewnego dnia naboje przestają docierać i trójka żołnierzy zostaje wysłana, żeby ustalić co też się tam stało. Oczywiście oni też nie wrócą, ale zaraz za nimi ruszy dwóch super hiper mega herosów (Homer oraz Hunter), a po drodze dołączy do nich Sasza, panienka, której właśnie umarł ojciec.

Książka jest napisana FATALNIE. Autor sili się na filozoficzne wywody jak to człowiek sam siebie zniszczył odwołując się do rozmaitych dzieł kultury. To wszystko stoi jednak na żałośnie niskim poziomie i w koło Macieju jest o tym samym. Naprawdę nie jest trudno odróżnić nachalnego zapychacza od prawdziwych, głębokich rozmyśleń. Tutaj te filozoficzne wywody to tylko sztuczna masa. Głębokie to jak kałuża powstała po wylaniu małpki do pustego basenu pływackiego. Mam wrażenie, że żaden korektor nie miałby problemu z takim powycinaniem tekstu, żeby zostało z tego 40 stronnicowe opowiadanie. Wtedy (przerabiając pewne stwierdzenie) czytałbym? Tak przebrnąłem przez całość tylko dzięki dwóm pierwszym rozdziałom Hyperiona przeczytanym w trakcie. Postanowiłem sobie, że nie ruszę dalej, póki nie dowiem się czy z ?głębokich? miłosnych odczuć Saszy coś wyniknie.

Nędzy tej książki dopełnia fakt, że autor\ tłumacz słownik synonimów trzymał chyba tylko pod poduszką w nadziei na zapamiętanie czegokolwiek. Dla przykładu jest taki bohater Homer. Przez 485 stron jest na przemian nazywany albo po imieniu albo Stary (potem było kilka ugrzecznionych ?staruszków?). Idzie się normalnie zaje*ać jak się to czyta. Fabuła to też jedno wielkie wydumanie. Do tego brakuje rozsądnych proporcji między ciągłym chrzanieniem o ogniu Prometeusza, co to bogowie dobrze zrobili, że zażydzili go ludziom, a akcją właściwą. Dopiero ostatnie 50 stron jest żywsze, a autor wreszcie uznaje, iż filozof z niego żaden i zabiera się za opowiadanie historii. Jakieś 430 stron za późno.

Czytanie tej krzywdy na przyrodzie (ile drzew na drukowanie poszło) ze wszech miar odradzam. Pomysł na życie w moskiewskim metrze się wypala i jest tak samo beznadziejny jak los ludzi, którzy na stacji zamieszkali. Miało być ambitnie, głęboko, a wyszło kiczowato i ziewająco. Głuchowski chciał nakręcić gotówę na sukcesie poprzedniczki, która była dużo lepsza. No i biznes się chyba kręci dość nieźle. O to nie mi się martwić, raczej o zmarnowany czas i pieniądze. Tego nic mi nie zwróci, a książka lotnika przez okno nie zaliczyła tylko dlatego, że za bardzo kocham książki (jakie by nie były), żeby zapewniać im podniebne wrażenia?

PS. Chciałbym w imieniu swojego psa podziękować pewnemu "producentowi" drewna, który reklamował się u mnie w okolicy. Ulotki przyczepili do kawałków prawdziwego drewna i zostawiali ludziom pod domem. Pies jest szczęśliwy i właśnie testuje czy dobre.

PS2. Spóźniona autoreklama - moja recenzja Metra Last Light

20 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Słowo uważane przez niektórych za brzydkie w tytule = + 100 do wyświetleń :trollface:.

A tak na poważnie, zastanawiałem się nad kupnem Metra 2034, ale z tego co widzę, niezbyt warto. Raczej sobie odpuszczę.

Link do komentarza

Nie ukrywam, że w głównej mierze tekst ...AAA... nakłonił mnie do tego, żeby trochę do ognia dorzucić. Nie chcę stosować takich metod na stałem, po prostu trochę eksperymentalnie. Ale to i tak nie zmienia tego, że Metro 2034 jest w moim odczuciu gniotem.

Link do komentarza

Jaki jest sens cenzurowania? Ano głęboki, bo skrypt zaraz z tego [beep] zrobi. Chciałem po prostu, żeby było słabiej ocenzurowane. Zaś posłowie do pierwszego tomu mojego ukochanego Szwejka mówią "Takich słów używa się i w parlamentach". Tej i innych spisanych tam zasad chciałbym się trzymać. A to słowo to nie wulgaryzm tylko nazwa części ciała smile_prosty.gif

Mi tam kobieta nie przeszkadzała, bardziej jej filozoficzne rozmyślania (tzn to były filozofie autora). Z resztą inni bohaterowie to też tacy zjarańcy, że głowa boli. Na tekst dotyczący obu Metr zdecydowałem się właśnie pod wpływem twego tekstu o Korzeniach Niebios.

Autor tej recenzji, nie zawarł w swojej pracy żadnego konkretu. Książka jest zła, bo jest nudna, bo to gniot, bo nie warto tego czytać.

Konkret 1: wszystkie wywody filozoficzne są o tym samym

Konkret 2: autor powołuje się w nich na wyświechtane przykłady

Konkret 3: stosunek treści do grubości jest nieproporcjonalny

Konkret 4: prostacki styl autora\ tłumacza (szczególnie pod względem synonimów, napisałem tylko o Starym, bo tekst nie miał być Bóg wie jak długim wywodem)

Konkret 5: fabuła jest nieciekawa i miałka

^- to wszystko u góry jest w tekście, wystarczy odpowiednio głośno go odczytać.

A co do wytłuszczonego słowa: Nie wiem gdzie widzisz recenzję, bo w tym wpisie jej nie ma. Tekst jest tylko odpowiedzią na pytanie postawione w tytule. Bardziej krótki felieton.

Link do komentarza

Zaskoczeniem dla mnie jest raczej, że pierwsze "Metro" dało się czytać. Mam takie dwa spostrzeżenia:

Po pierwsze natknąłem się niedawno na AC III i Crysisa 3, w wersjach papierowych. Okładki żywcem z gry, tekst pisany chyba dwudziestką, z potężnymi marginesami, na 300 stron papieru toaletowego, do tego napisane strasznie marnie.

Oprócz tego bibliotece, w której regularnie bywam, ktoś ofiarował trylogię książek o SW:TOR. Czas od ich wydania do spostrzeżenia tych książek na półce (a monitoruję te regały dość regularnie) pozwala mi wątpić, czy darczyńca choć domęczył do końca te dzieła.

Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, że to raczej wydawcy gier znaleźli sobie kolejne źródło dochodu, aniżeli autorów-graczy męczy wena.

Sasza, panienka

Sasza to generalnie raczej męskie imię (zdrobnienie od Aleksander lub Aleksandra), tymczasem utarło się, że tak się nazywają tylko kobiety. Gdyby autor (tłumacz?) pochodził z zachodu, to bym takie zagranie rozumiał.

Link do komentarza

Zjarańcy czyli, że filozofują jakby się czegoś nawdychali, nawciągali itp. Oni i bez tego są nieźle nakręceni. Tytuł wpisu to próba rozruszania liczników wyświetleń i tyle, jak z głównej spadnie to zapewne zmienię na pierwotny tytuł "Dwie podróże do przyszłości".

Czy przeczytam coś z Uniwersum Metro? Nie wiem, na razie za dużo rzeczy na mnie czeka. Ostatnio trochę nakupowałem i na stosiku leżą dwa Hyperiony, dwa Endymiony, Atlas Chmur i biografia Dżemu, a potem jeszcze chętnie bym coś Puza przeczytał. Innymi słowy muszę odsapnąć, zapomnieć trochę i ... nie mówię nie wink_prosty.gif

Zaskoczeniem dla mnie jest raczej, że pierwsze "Metro" dało się czytać. Mam takie dwa spostrzeżenia:

Po pierwsze natknąłem się niedawno na AC III i Crysisa 3, w wersjach papierowych. Okładki żywcem z gry, tekst pisany chyba dwudziestką, z potężnymi marginesami, na 300 stron papieru toaletowego, do tego napisane strasznie marnie.

Oprócz tego bibliotece, w której regularnie bywam, ktoś ofiarował trylogię książek o SW:TOR. Czas od ich wydania do spostrzeżenia tych książek na półce (a monitoruję te regały dość regularnie) pozwala mi wątpić, czy darczyńca choć domęczył do końca te dzieła.

Wszystko to prowadzi mnie do wniosku, że to raczej wydawcy gier znaleźli sobie kolejne źródło dochodu, aniżeli autorów-graczy męczy wena.

To metro drugie też wielkimi literami drukowane, tekstu na stronie mało i papier toaletowy (niby nie aż tak cienki, ale przy Albatrosowym papierze wszystko się chowa). Prawda jest taka, że gdyby nie gra to pies z kulawą nogą by tego u nas nie wydał. Ale to jednak coś trochę innego, niż książki na podstawie gier. Próbowałem przeczytać książkowe Dragon Age, ale wymiękłem i oddałem koledze. W sumie to Metro 2034 też jednak było od tego lepsze.

Link do komentarza

"Prawda jest taka, że gdyby nie gra to pies z kulawą nogą by tego u nas nie wydał."

Jeżeli mowa tu o Metrze, to się mój drogi grubo pomyliłeś. Pierwsza gra wyszła jakieś pół roku po polskiej premierze książki, ale dokładnej daty nie przytoczę.

Co prawda zgadzam się, że Metro 2034 jest najsłabszą odsłoną tego uniwersum - fabuła była po prostu transparentna - ale i tak nazwanie tego największym gniotem literackim jest przegięciem, szczególnie porównując właśnie do innych pozycji, opartych czysto na grach komputerowych typu AC, Crysis, ale i np. Baldur's Gate.

Pewną bzdurą jest też stwierdzenie, że "całe moskiewskie metro zostało już zwiedzone". Z tego co pamiętam, dobra połowa nie została jeszcze w żaden sposób pokazana. A nawet jeśli, nie powinno być to problemem - Petersburskie metro było tłem już dla trzech całych książek, mimo, że składa się ono raptem z trzech linii.

A, Homer w żadnym wypadku nie był "Hiper-herosem" - przedstawiono go jako zasuszonego staruszka, stawianie go w jednej kategorii z Hunterem jest błędem.

Link do komentarza
ale i tak nazwanie tego największym gniotem literackim jest przegięciem

Ach, czytanie ze zrozumieniem :( Nie nazwałem książki "największym gniotem literackim", a "największym gniotem jaki czytałem od czasów Wylęgarni Zamboha". To wskazuje, że jednak taki Zamboh był jednak gorszy, po drugie zaś mamy pewien, zamknięty okres czasu. Zamboha czytałem trzy lata temu, czyli książka jest "największym gniotem literackim jaki czytałem w ciągu ostatnich trzech lat". Okres ten nie obejmuje całego mojego życia, więc wcześniej mogłem miliard gorszych rzeczy czytać. A gry na podstawie książek? Nie czytam, więc nie uwzględniam.

Jeżeli mowa tu o Metrze, to się mój drogi grubo pomyliłeś. Pierwsza gra wyszła jakieś pół roku po polskiej premierze książki, ale dokładnej daty nie przytoczę.

Kolejny przykład jak ważne są pojedyncze słowa. Gry przecież nie zapowiedziano dzień przed premierą sklepową tylko dużo wcześniej i ksiażka wyszła już po pierwszych zapowiedziach gry, kiedy rusza machina marketingowa. Zauważ: nie napisałem "gdyby nie premiera gry" tylko "gdyby nie gra", to drugie jest bardziej ogólne.

Pewną bzdurą jest też stwierdzenie, że "całe moskiewskie metro zostało już zwiedzone". Z tego co pamiętam, dobra połowa nie została jeszcze w żaden sposób pokazana. A nawet jeśli, nie powinno być to problemem - Petersburskie metro było tłem już dla trzech całych książek, mimo, że składa się ono raptem z trzech linii.

Tutaj drobne niedopowiedzenie z mojej strony, ale nie chodzi mi o zwiedzanie wszyściutkich stacji, a raczej przedstawienie praktycznie wszystkich ugrupowań. Stacje w jednym państwie i tak niewiele się różnią (co mnie kolory kafelków mają obchodzić?).

A, Homer w żadnym wypadku nie był "Hiper-herosem" - przedstawiono go jako zasuszonego staruszka, stawianie go w jednej kategorii z Hunterem jest błędem.

Heros cytując (niech już będzie z wikipedii): "osoba, która odznaczyła się niezwykłymi czynami, męstwem i ofiarnością dla innych ludzi". Czyli nawet staruszek może być herosem, to wcale nie musi być napakowany koleś z karabinem. "Super hiper mega" herosem można być nawet bez wielkiej siły...

Link do komentarza

@Biezdziad - naucz się czytać ze zrozumieniem, potem naskakuj na ludzi.

To metro drugie też wielkimi literami drukowane, tekstu na stronie mało i papier toaletowy (niby nie aż tak cienki, ale przy Albatrosowym papierze wszystko się chowa).

Aaaach, stara praktyka pompowania książek jak taniej szynki wodą... Znam to doskonale z Fabryki Słów. Wielgachna czcionka, wielgachne marginesy, gruby papier, masa pustych kartek, rysunki...

Pierwszego "Metra" nie doczytałam (znudziło mnie po pierwszych 2-3 rozdziałach - gorszy wynik miał tylko "Zmierzch"), drugiego zaś - nie ruszyłam jeszcze. Wygląda na to, że po prostu przereklamowane jest, coś jak "Siewca Wiatru" (który okazał się być mało ambitnym czytadłem z drewnianym bohaterem, nudnym wątkiem miłosnym, fajnymi scenami balistycznymi i nagromadzeniem przymiotników "artystycznych", które na dłuższą metę irytowały).

Link do komentarza
"Fabuła jest nieciekawa" - no bardzo konkretnie. Tyle, że tak można sobie napisać o każdej książce. Podaj przykłady, dlaczego jest nudna.

No, to jest akurat bardzo konkretnie, a ty chyba bardziej szczegółowo chciałeś? Proszę bardzo: głównym zarzutem jest straszliwa schematyczność, metro do światowej literatury nie wnosi nic i mogłoby go nawet nie być (pierwsze chociaż jakieś ciekawe realia zarysowało, drugie tylko na tym pojechało). Epidemia choroby bez szczepionki na nią to schemat jak się patrzy. Wątek podróży Saszy z niejakim synem Moskwina został niepotrzebnie rozciągnięty, a finalnie niczym nie zaskakuje, bo już na początku przeczuwałem: a) gdzie jest cel podróży, b) dlaczego paniczowi się nie spieszy.

Przemyślenia bohaterów są tak infantylne, ża aż głowa boli. Jeden wielki monotematyzm i ciągłe odwoływanie się do mało wymagających porównań. Wystarczy praktycznie znać mitologię, żeby ta "prostackość" zaczęła kłuć w oczy. Kolejna rzecz: wizyta u Młynarza. Czy jedynka też nie zawierała w sobie wyprawy do Młynarza? Rozumiem, "wzruszające" jak jasna cholera spotkanie z Hunterem po długiej rozłące, ale jednak monotematyzmem wali.

Dziennik Homera też jest czymś wielce "przejmującym". To kolejny przykład wyświechtanych porównań. Tak samo z resztą jak scena z zarażonymi, kiedy wagon opuścili. Może niektórym się to wyda wzruszające, przerażające, ale w porównaniu z dokonaniami innych autorów Głuchowski słabo buduje napięcie.

A kiedy Sasza poczuła miętę do Huntera to naciągnąłem sobie mięsień brzucha próbując się nie roześmiać (kto wie skąd pochyłe stwierdzenie pochodzi?). Po prostu czułem się, jakbym czytał dzieło z czasów romantyzmu pisane przez dziecko pod rówieśników. Te opisy, te przeżycia budzą zwykłe politowanie. Panie Głuchowski, napisz pan co innego, bo stajesz się gościu nudny.

Aaaach, stara praktyka pompowania książek jak taniej szynki wodą... Znam to doskonale z Fabryki Słów. Wielgachna czcionka, wielgachne marginesy, gruby papier, masa pustych kartek, rysunki...

Pierwszego "Metra" nie doczytałam (znudziło mnie po pierwszych 2-3 rozdziałach - gorszy wynik miał tylko "Zmierzch"), drugiego zaś - nie ruszyłam jeszcze. Wygląda na to, że po prostu przereklamowane jest, coś jak "Siewca Wiatru" (który okazał się być mało ambitnym czytadłem z drewnianym bohaterem, nudnym wątkiem miłosnym, fajnymi scenami balistycznymi i nagromadzeniem przymiotników "artystycznych", które na dłuższą metę irytowały).

Książek z Fabryki Słów już nie czytam, większość repertuaru to kiepszczyzna. Gorzej jak dmuchanie książek prowadzi do podziału na dwa tomy, jak zrobiono z ostatnim Eragonem. Rozumiem, że wydawnictwo musi zarobić, ale ten gniot nie był wart nawet 40 złotych, a co dopiero 80.

W moim przypadku wyniku Zmierzchu nic raczej nie przebije, przeczytałem dwie strony.

Link do komentarza

Cóż - sam szczerze przyznam, że z Metrem zapoznałem się wyłącznie jednym i była to właśnie część pierwsza(?). Faktem jest, iż trąci nieco dłużyzną, ale za to serwuje kompletną podróż po Uniwersum i istnienie innych miast(?), czy samych książek psuje nieco koncepcję klimatu.

Według mnie, traci na tym cała wcześniejsza wędrówka Artema po Metrze, skoro istnieją inne "ostatnie ostoje ludzkości".

A tak jak do tej pory, zdawałem sobie z tego sprawę, teraz jestem pewien, że dobrze zrobiłem zakończywszy swoją przygodę na 2033.

Link do komentarza

A jakie książki Ci się podobają?

Och, tego jest akurat dość dużo, więc ograniczę się do najważniejszych. Po pierwsze ulubiona książka czyli Mistrz i Małgorzata, bardzo podobbał mi się również Wielki Gatsby (o którym z resztą dość niedawno pisałem).

Nie pogardzę też powieściami Mario Puzo, jedynie Mroczną Arenę uważam za twór mierny. Najlepsze to dla mnie Omerta oraz Ostatni Don i jakby Coppola je dobrze zekranizował to mogłyby poważnie namieszać w gangsterskim kanonie.

O Tolkienie pisać nawet nie będę (mam wszystkie jego książki na półce poza Księgą Zaginionych Opowieści).

Tak z aktualnie czytanych to na razie Atlas Chmur pochłaniam, trudno mi na razie oceniać całość, ale strasznie podoba mi się koncepcja połączenia różnych stylów (dziennik, coś a la wywiad rzeka, powieść czy też powieść epistolarna, którą w szkołach się Werterem obrzydza). Nie wiem jakie będę miał odczucia po przeczytaniu, ale już stylizacja języka w Dzienniku Pacyficznym dała mi nadzieję na powiew świeżości.

Oczywiście o Diunie też wspominać nie trzeba, bo to oczywiste.

Czeka też na mnie Hyperion, ale o tym jeszcze wolę nic nie pisać, żeby nie zapeszyć, dwa rozdziały to za mało na sądy. Portret Doriana Graya również dobrze się czytało. Poza tym Szwejka gorąco polecam, pokazuje dobrze jak austrowęgry wyglądały, a Szwejk winien zostać przykładem do naśladowania wink_prosty.gif

[EDIT] Mogłem zapomnieć o Wojnie Światów Wellsa? Nie ważne, w każdym razie dopisuję.

@ BigDaddy - Uniwersum metro pewnie sprawdzę w przyszłości, ale po lekturze 2034 mam takie niemiłe uczucie, że 2033 było książką jednej sztuczki, czyli niecodziennego dotąd świata, a sequele już tracą ten element zaskoczenia. Na razie jednak mam kopę innych rzeczy do przeczytania, a w Company of Heroes 2 po drodze jeszcze trzeba będzie zagrać...

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...