Skocz do zawartości
  • wpisy
    12
  • komentarzy
    113
  • wyświetleń
    19025

Z Pudełka Iks #4 - Viva Los Angeles & R.I.P. Team Bondi


daveNWN

930 wyświetleń

LA-Noire-logo.jpg

W budynku głównej komendy policji w L.A. temperatura od samego rana wzrosła ponad katorżnicze 84 stopnie Fahrenheita. Koszula z długimi rękawami, kamizelka, marynarka wraz ze spodniami w ciemną kratę to obowiązek każdego szanującego się gliny. Wszystko ma być czyste, schludne i wyprasowane. Jednak ponadto wszystko, to krawat oraz kapelusz są wizytówkami sumiennego gliniarza. Poluzowałem lekko swojego śledzia, odpiąłem jeden guzik tuż przy samej szyi i po raz ostatni pytam siedzącego naprzeciwko mnie mechanika, całego umorusanego w smarze: "Chcesz szklankę wody?". Nic nie odpowiada. Pot ścieka mi strużkami po stroni. Nie wytrzymałem. Trzasnąłem Schulza z całej siły zeszytem w skórzanej oprawie, który miałem pod ręką. "Galloway, weź go stąd, bo jak nie, to chyba uduszę tego pieprzonego dziada!".

L.A. Noire

Gdy na początku 2010 roku, Rockstar ogłosił, że kolejną grą, która wyjdzie spod ich skrzydeł będzie L.A. Noire od nieznanego nikomu wcześniej Team Bondi, w branży growej zrobiło się od razu głośniej i szumniej. Wiadomo, kolejna gra od twórców GTA, Red Dead Redemption czy Max Payne'a musi trzymać fason, więc nie ma co się obawiać. Gdy do sieci wyciekły pierwsze konkretne informacje odnośnie tego, czym będzie ten tytuł było już "za pięć dwunasta" i oczekiwania graczy były przeogromne. Pojawiały się opinie, że będzie to "GTA w stylu noir" czy "idealne połączenie Mafii wraz z Grand Theft Auto". W dniu premiery produkcji australijskiego studia, wybiła godzina zero i gracze podzielili się na dwa obozy. Pierwsi byli zauroczeni. Drudzy również byli pod sporym wrażeniem L.A. Noire, lecz zauważyli jeden szkopuł - przygody Cole'a Phelpsa mają niewiele wspólnego z tym, co zaserwował nam m.in. Niko Belić. Dzieło z Antypodów nie jest sandboksem i co najważniejsze - Rockstar nigdzie nie wspominał, że ma być inaczej, lecz fani zrobili swoje.

W umysłach ludzi rodzą się naprawdę niesamowite pomysły i czasami, aż strach pomyśleć, gdzie kończy się realizm, a gdzie dajemy upustu swojej nieposkromionej fantazji. Ktoś kiedyś musiał wpaść na pomysł i zacząć rozpowiadać o nim ludziom, że łapiąc się na prom do Stanów Zjednoczonych, w czasach gdy o samolotach mogliśmy pomarzyć, łapiemy tak naprawdę Pana Boga za rękę. Za Wielką Wodą można odnieść karierę, mając na samym początku tylko 5 dolarów lub nawet mniej, zupełnie nie znając języka i nie mając dachu nad głową. Tak właśnie narodził się mit o American dream i przemianie od pucybuta do milionera. W pewien sposób, to jak potoczyła i zakończyła się kariera kierowanego przez nas Cole'a Phelpsa, jest potwierdzeniem istnienia możliwości szybkiego wspięcia się po karierze zawodowej praktycznie na sam szczyt.

LANoire_2.jpg

Tak się kończy picie soku porzeczkowego w samochodzie.

W momencie gdy poznajemy głównego bohatera jest on zwykłym, szarym krawężnikiem, który na co dzień zajmuje się jakże pasjonującym rozwiązywaniem spraw dotyczących wypadków samochodowych. Szesnastocylindrowy Cadillac Convertible zawitał na wystawę sklepu z damską odzieżą na obrzeżach Northridge - dzwonimy po Phelpsa. Młode małżeństwo wraz z dwójką dzieci zginęło w wyniku wypadku Lincolna Continentala wraz z dostawczym pickupem od GMC - Phelps będzie tu lada moment. I tak dalej, i tak dalej. Na szczęście (lub nieszczęście) głównego protagonisty, zostają zauważone przez jego podwładnych postępy jakie czyni w kolejnych śledztwach i po pewnym czasie awansuje do wydziału drogówki, gdzie partnerować będzie mu pochodzący z Polski - Stefan Bekowsky. Żadnym zaskoczeniem nie będzie chyba to, że Phelps nie spocznie na laurach, więc po rozwikłaniu kolejnych morderstw i nie tylko zostaje awansowany odpowiednio do wydziałów zabójstw, podpaleń oraz morderstw. Garnitur z kapelusikiem jest bardziej wygodny niż policyjny uniform.

Podczas II Wojny Światowej, Cole zaciągnął się do armii walczącej pod sztandarem Stanów Zjednoczonych i ta decyzja, okazała się dla niego prawdopodobnie najgorszą rzeczą jaka mogła go spotkać w życiu. Po dokonaniach w starciu z japońskimi żołnierzami, które zostały uznane w jego mniemaniu za haniebne, Phelps wstąpił do policji i w ten sposób próbuje odkupić swoje wojenne winy. Niedomknięte sprawy z przeszłości będą ciągły się za naszym bohaterem jak cień, gdyż nie każdy, kto przypina odznakę policyjną do piersi chce dobra ogółu i ma czyste intencje. Korupcja i oszustwa to chleb powszedni służb mundurowych nie tylko w Los Angeles, ale i w całych Stanach Zjednoczonych w latach 50. XX wieku. Na szczęście zawsze znajdzie się garstka osób, które zachowały zdrowy światopogląd i potrafią odróżnić czarne od białego. Czy do takich osób należy Cole'a? I tak i nie, ale na temat jego motywacji do działania i środków, jakich nie raz był zmuszony użyć nie będę wyjawiał, gdyż mogłoby to zepsuć nie jednej osobie frajdę z pogłębiania dość złożonego profilu psychologicznego naszego bohatera. Zdradzę tylko jedno - Phelps nie jest płaski jak deska i zakłada maski, gdy ma na to tylko ochotę. Choć z drugiej strony, już Gombrowicz stwierdził, że my - ludzie, nieustannie przyprawiamy sobie gęby, które skrywają nasze prawdziwe oblicze.

la.noire.01.lg.jpg

Proszę się tu nie gapić! Proszę czytać dalej recenzję! No już!

Cała gra podzielona jest na 21 spraw do rozwiązania przez Phelpsa, choć pod koniec gry przyjdzie nam na chwilę pokierować inną postacią - Jackiem Kelso, który pomoże detektywowi przy rozwikłaniu głównej zagadki. Wspomniana przeze mnie "główna zagadka" w bardzo efektowny sposób spaja wszystkie pomniejsze sprawy w jedność i daje nam efekt "2 w 1". Zajmujemy się morderstwem na pozór nie mającym wiele wspólnego z tym, z czym przyjdzie nam się zmierzyć na końcu zabawy, lecz w subtelny sposób wplecione zostają w nie elementy, które doprowadzają Phelpsa do finału. Każdorazowo nasze śledztwo rozpoczyna się wysłaniem Cole'a oraz jego współpracownika na miejsce zdarzenia, gdzie odnajdziemy pierwsze dowody oraz ofiarę. Po dokładnym zapoznaniu się ze zeznaniami bezpośrednich świadków zdarzenia - o ile tacy byli oraz przedmiotami znalezionymi tamże, udajemy się do miejsc, które w jakiś sposób wiążą się z mordercą lub denatem. Może to być miejsce zamieszkania ofiary, które poznamy, gdy przyjrzymy się dokumentom w portfelu, znalezionym w koszuli marynarki denata czy bar, w którym przebywał cały poprzedni wieczór - znajdujemy zapałki z tego lokalu. Po przybyciu do wyznaczonego punktu, po krótkiej rozmowie z jakimiś osobami, które mogą coś wiedzieć w sprawie toczonego śledztwa, dochodzi do krótkiej wymiany ognia z podejrzanym, który ni stąd ni zowąd ucieka na nasz widok lub pieszego albo samochodowego pościgu za nim, który w przeważającej ilości razy kończy się na potrąceniu przez pojazd lub dzwonie z latarnią lub ścianą budynku. Uciekinier trafia na tzw. dołek, gdzie zostaje sumiennie i skrupulatnie przesłuchany przez Phelpsa.

I w tym momencie na scenę wkracza element, o którym było bardzo szumno w mediach - realistyczne odwzorowanie mimiki twarzy. Nie będę ukrywał, że tym elementem Team Bondi rozłożyło mnie na łopatki i zostawiło daleko w tyle pozostałe studia. Osoba, która siedzi na przeciwko nas, zaczyna się denerwować, gdy zadajemy jej niewygodne pytania, co widać po zagryzaniu warg, drapaniu się po brodzie czy nosie, ucieczce wzroku w bok czy zmarszczonym czole. Wściekły Phelps też nie pozostawia niczego do życzenia jeśli chodzi o wyrażenie ekspresji - wygląda niczym człowiek na żywca wsadzony do wirtualnej Kalifornii, wirtualnego Los Angeles, w wirtualnym pokoju przesłuchań. Po usłyszeniu odpowiedzi na pytanie, które nas nurtuje, możemy wybrać jedną z trzech reakcji na to, co zostało nam przekazane - zgoda; przypuszczenie, które możemy podeprzeć jednym z dowodów zebranych wcześniej lub zaprzeczenie wersji świadka lub tak jak w tym wypadku podejrzanego. Po rozmowie w cztery oczy, podejrzany najczęściej trafia za kratki, a my nadal zbieramy dowody, które oczyszczą go z zarzutów lub udupią raz na zawsze. I tak wygląda każda kolejna sprawa. Smuci to, że wszystkie misje są zbudowane schematycznie i brakuje im jakiegoś elementu zaskoczenia już na samym początku. Grając miałem czasami te same odczucia, które towarzyszą mi przy oglądaniu Ojca Mateusza - każdy odcinek toczy się tak samo i wiadomo, że osoba wsadzona za kratki na początku nie jest tą, której szukamy.

la-noire-05.jpg

Miłe w dotyku. Czyżby to atłas?

Jeśli napomknąłem już o szukaniu poszlak, to muszę pochwalić Australijczyków za bardzo ciekawe rozwiązanie tej kwestii. W momencie, gdy znajdziemy się dość blisko rzeczy, która może się nam później przydać, muzyka zmienia swój ton, a pad zaczyna wibrować. Jest to co prawda spore ułatwienie, ale próbowałem nie używać go na początku gry i zdecydowałem, że wtedy szukanie dowodów jest bardzo utrudnione i zaczyna nużyć. Dwa grosze muszę jeszcze wtrącić odnośnie modelu jazdy oraz strzelania. O ile mnogość modeli samochód, którymi możemy przemierzać ulice Miasta Aniołów robi wrażenie - jest ich około 100, to muszę się przyczepić do tego jak steruje się automobilami. Teoretycznie podział na samochody sportowe, dwu- i czterodrzwiowe powinien zobowiązywać do różnicy pomiędzy modelem jazdy, to w praktyce tak nie jest, gdyż każdy samochód prowadzi się tak samo łatwo, niczym kostka mydła po mokrej wannie. Pojazdy ślizgają się nienaturalnie na zakrętach, co wprowadza lekki komizm. Za kółkiem spędzamy w grze mnóstwo czasu, więc chciałoby się czuć różnicę pomiędzy sportowym cabrio a radiowozem. Tyle dobrze, że jeździ się raczej przyjemnie i model jazdy nie doprowadza do frustracji. Jeśli chodzi o posługiwanie się bronią palną, to nie czynimy tego zbyt często, a szkoda, gdyż ten element został dobrze wykonany. Często również w ruch idą pięści, więc Phelps musi umieć się bić. System walki opiera się na trzech przyciskach, które odpowiadają za blok oraz cios prosty i sierpowy. Oszołomiony rywal może zostać ponadto złapany za strój i znokautowany potężną bombą.

Pomiędzy kluczowymi sprawami do rozwiązania, zdarzają się również wezwania przez radio do nagłych zdarzeń, które są najczęściej krótką strzelaniną z napadającymi na bank rabusiami, gonitwą przez ciasne uliczki lub dogonieniu uciekającego w skradzionym wozie damskiego boksera. Mała rzecz, a cieszy, choć twórcy mogli wpleść większą ilość takich dynamicznych zdarzeń niż trzy. Po Los Angeles możemy się swobodnie przemieszczać i odnajdywać ukryte samochody, taśmy filmowe czy miejsca widokowe, pomimo tego, że z góry mamy przydzielone miejsce do którego mamy się udać.

Screenshot_013.jpg

Być, albo nie być.

Pod względem grafiki L.A. Noire wygląda naprawdę dobrze - twarze zostały solidnie odwzorowane, karoserie samochodów lśnią w kalifornijskim słońcu, a wnętrza komisariatu czy domów, które odwiedzimy zachwycają szczegółowością. Muzyka jazzowa, która nieustannie towarzyszy nam w przygodzie Phelpsa w świetny sposób współgra z naturalnością głosów, które zostały nagrane przez aktorów, biorących udział w produkcji tego tytułu. Z resztą jeśli chodzi o oprawę dźwiękową Rockstar nigdy mnie nie zawiódł i mam nadzieję, że tego nigdy nie zrobi.

Grę dawkowałem sobie codziennie po około 30-45 minut, gdyż nie chciałem, aby przygoda z Miastem Aniołów skończyła się zbyt wcześnie, co powinno sugerować, że grało mi się naprawdę przyjemnie w debiutanckie dzieło Team Bondi. Gra ma dwa zakończenia, lecz nie chodzi tu o wybór pomiędzy tym, co znamy z Mass Effecta - niebiesko-czerwone konsekwencje, lecz chwytające za serce zakończenie dla wszystkich spraw toczących się w grze, jak i dla bohatera. Nie będę się z tym krył - łezka zakręciła się w oku. Aż żal, że już nigdy nie ujrzymy niczego co wyjdzie spod rąk tych autorów. Spoczywaj w pokoju, Team Bondi.

Co na plus?

+ połączenie gry przygodowej z quasi-otwartym światem

+ innowacyjny system mimiki twarzy

+ nieszablonowe postaci poboczne, jak i Cole Phelps

+ fabuła, która wciąga niemiłosiernie

+ grafika oraz rewelacyjna jazzowa muzyka

+ Los Angeles żywcem sprzed 50-60 lat

Co na minus?

- schematyczność każdej kolejnej sprawy

- znajdzie się parę spraw, które odstają od pozostałych pod względem fabuły

- każdy samochód prowadzi się tak samo

Ocena: 9/10

Pozdrawiam daveNWN, aye!

3 komentarze


Rekomendowane komentarze

U mnie też nie ma obrazku z atłasem, ale zapewne przez to, że z komórki czytam. Ładna recka, trzeba sobie wreszcie gierkę sprawić tak BTW, oczywiście leci 6 gwiazdek (5 za reckę + 1 za fajny awatar tongue_prosty.gif).

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...