''Wilcze stado'' - rozdział ósmy
Cud się zdarzył - po blisko ośmiu miesiącach zwłoki, ruszyło toto do przodu. Niestety, nie umiem powiedzieć, czy mogę tym samym uczciwie rzec, iż owo opowiadanie jest tym samym kontynuowane. Sytuacja zmusiła mnie, bym wreszcie poważnie zainteresował się pisaniem czegoś bardziej zobowiązującego - mianowicie swojej pracy magisterskiej - a poza nią czeka mnie jeszcze egzamin. Wakacji zaś praktycznie mieć nie będę, bo nawet jeśli z magisterką wszystko pójdzie pomyślnie, będę miał przed sobą egzamin na aplikację.
Czy znajdę wobec tego czas na pisanie tego opowiadania - nie wiem. Nie wiem też, czy oprócz czasu znajdę wenę, bo mnie "Wilcze stado" zaczyna się wydawać po prostu niewypałem (podobnie jak drugie opowiadanie - "Echo" - nad którym też zresztą wznowiłem chwilowo prace). Mam jednak nadzieję, że na przerwaniu pracy się to nie skończy.
Co do rozdziału... nie wiem sam, czy powinienem go uznać za udany. Cóż, po prostu... NJoy.
=======================================================================
- VIII -
Kapitan Samuel McReady stanął w cieniu, tuż obok ściany jednego z modułowych budynków koszar, po czym opadł na jedno kolano i wymierzył ciężkim karabinem laserowym M-265 w pustą przestrzeń tuż obok drzwi wejściowych. Za swoimi plecami czuł obecność sierżanta Bukanowa, osłaniającego tyły dowódcy. Był tam właściwie tylko na wszelki wypadek – McReady nie spodziewał się ataku z tamtej strony, gdyż nie stał na najbardziej prawdopodobnej drodze, jaką obraliby Auvelianie, opuszczający koszary. Samuel spodziewał się ich, odkąd zaledwie minutę temu jaszczurza zabójczyni, dokonująca czystki we wrogiej kwaterze sztabu, ostrzegła ich, iż dowódcy auveliańscy – zaalarmowani utratą łączności oraz awarią zasilania – mogli telepatycznie wezwać dodatkowe straże. Kapitan Marines postanowił dopilnować, aby te nigdy nie dotarły na miejsce.
Nieprzyjacielscy Shilai’rev postąpili dokładnie tak, jak przypuszczał – zaczęli wychodzić jeden za drugim przez główne drzwi, skręcając od razu w stronę kwatery sztabu i nawet nie dostrzegając znajdujących się za ich plecami, ukrytych w cieniu McReady’ego oraz Bukanowa. Nie mogli również dostrzec trzech innych Marines, którzy czekali w pewnej odległości z zasadzką. Shilai’rev byli mięsem armatnim, najbardziej podstawową piechotą Auvelian, wyposażoną w standardowy sprzęt. Nie byli zatem w stanie wykryć z jego pomocą żołnierzy Samuela, którzy przywdziali na tę misję pancerze wspomagane TPA-410 z zaawansowanymi systemami stealth – nie dało się ich zauważyć przy pomocy zwykłej termowizji i tym podobnych środków detekcji. Noc i mrok zapewniały w tej sytuacji dodatkową ochronę.
Kolejni nieprzyjacielscy żołnierze wychodzili na zewnątrz, ale McReady ani drgnął. Czekał w bezruchu, całkowicie opanowany. Nie miał jeszcze zamiaru otwierać ognia – czekał na odpowiedni moment.
Wreszcie, kiedy ostatni Shilai’rev opuścił koszary, a sensory nie wykazywały, by w ślad za nim szedł jeszcze któryś z jego kolegów, Samuel jakby się ożywił. Wycelował w idącego w tyle żołnierza i strzelił, zabijając go natychmiast trafieniem w głowę. Zanim jeszcze Auvelianin upadł, McReady już wymierzył w idącego przed nim towarzysza, a zaraz potem w kolejnego. Będąc doświadczonym żołnierzem, a ponadto mając do dyspozycji systemy wspomagania celowania, Marine w ciągu ułamków sekundy wodził karabinem od celu do celu, mierząc błyskawicznie i ani razu nie pudłując. Podążający naprzód Auvelianie, skupieni na dotarciu do kwatery sztabu, nie byli zaś w stanie dostrzec, co dzieje się za ich plecami, lub orientowali się zbyt późno.
McReady zastrzelił ich kilkunastu – reszta oddziału wyrwała już do przodu, gdzie czekali na nich inni Marines. Otworzyli ogień niemal w tym samym momencie, w którym przestał strzelać ich dowódca – Samuel widział na wyświetlaczu HUD obraz z wizjera jednego z nich. Auvelianie zostali wystrzelani, nim cokolwiek zdążyli zrobić.
- Tu Delta jeden – oznajmił McReady, zmieniając jednocześnie baterię w karabinie; działając w trybie wysokiej częstotliwości fali, szybko zużywał zasilanie – Omega trzydzieści, zneutralizowany.
- Tu Echo jeden – odezwał się porucznik Eckhart, dowodzący drugim oddziałem – Omega dwadzieścia dwa, zneutralizowany.
- Czarny dwa, tu Delta jeden – rzucił Samuel, tym razem kierując słowa do zabójczyni Genisivare – Długo to jeszcze potrwa? Następnym razem może być ich za dużo, żeby zrobić to po cichu.
- Delta jeden, tu Czarny dwa – odrzekła jaszczurzyca – Dwóch nie żyje, pozostali najwyraźniej się zeszli, więc mam szansę zabić ich wszystkich za jednym zamachem.
Nie uspokoiło to McReady’ego. Miał już wcześniej okazję się przekonać, że zabójczyni jest trochę niezrównoważona i traktuje swoje zajęcie z niezbyt profesjonalną jego zdaniem pasją. To stwarzało ryzyko, iż popełni błąd, wiedziona żądzą krwi oraz nadmierną pewnością siebie – zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy zapowiadała, iż urządzi wrogom rzeź.
- Echo, Foxtrot – odezwał się ponownie McReady – Tu Delta jeden, uprzątnąć ciała i wracać na pozycje wyjściowe.
W tej chwili usłyszał głos jaszczurzego dowódcy – Akodego.
- Katai jeden do wszystkich, podchodzimy do obiektu numer dwa i przystępujemy do oczyszczenia terenu. Meldujcie o swojej sytuacji.
- Tu Alpha jeden – odezwał się major Matson – Infiltrujemy obiekt numer jeden. Alpha trzy uzyskał dostęp do sieci i jest gotów wyłączyć wewnętrzny system bezpieczeństwa w razie potrzeby.
- Tu Bravo jeden – zgłosił się kapitan Jaworski – Przedzieramy się do obiektu numer dwa, powinniśmy do was dołączyć za około cztery minuty.
- Tu Charlie jeden – teraz McReady rozpoznał głos Perrina – Omega osiem przy obiekcie zero, pierwsza próba przejęcia przesyłki, zneutralizowany.
Według ustalonego szyfru, oznaczało to, iż oddział Sekcji Gamma, pozostający w centrum łączności, był już zmuszony wyeliminować pierwszą ekipę, wysłaną do sprawdzenia zagłuszonych nadajników. To nie mogło oznaczać nic dobrego – Auvelianie z pewnością już coś podejrzewali, a chociaż nie mogli koordynować swoich działań poprzez ogólną sieć komunikacji, ich poszczególni żołnierze posiadali indywidualnie sprzęt pozwalający im pozostawać we wzajemnym kontakcie. Terranie i Sorevianie zagłuszali co prawda, w miarę możliwości, ich kanały łączności, ale nie należało temu nadmiernie zawierzać. Mogło się to srodze zemścić.
- Tu Delta jeden – rzekł Samuel – Omega wysłani do obiektu numer trzy jako dodatkowa straż. Zneutralizowani w drodze.
- Tu Czarny dwa – ponownie odezwała się jaszczurzyca – Obiekt numer trzy czysty. Cele zlikwidowane.
McReady musiał przyznać, że trochę mu ulżyło. Spodziewał się, że zabójczyni wywoła alarm, ale najwyraźniej źle ją ocenił. Jedną część zadania mieli już za sobą.
Rozmieścił swój oddział w bezpośrednim sąsiedztwie wrogiej kwatery sztabu, tak, aby mieć na oku okalające ją, modułowe budynki koszar. Miał jednak nadzieję, że nie nadejdą już stamtąd nowi napastnicy – ich dowódcy nie żyli, nie mogli już zatem telepatycznie wezwać wsparcia. Nadal jednak pozostawali pomniejsi oficerowie, którzy mogli podjąć jakąś akcję z własnej inicjatywy.
- Tu Katai jeden, obiekt numer dwa czysty – oznajmił Akode – Paczka w drodze.
- Zrozumiałem, Katai – odpowiedział na to Matson – Tu Alpha jeden, nasza przesyłka także jest w drodze.
- Katai do wszystkich, faza druga zakończona.
Wszystko wydawało się układać po ich myśli. Ładunki wybuchowe były już na swoich miejscach, można było teraz po prostu się wycofać i detonować je zdalnie po opuszczeniu terenu wrogiej bazy.
McReady pomyślał jednak o tym w złą godzinę.
- Uwaga, uwaga, tu Bravo cztery, Omega dwa pod obiektem numer dwa – rzucił jeden z żołnierzy z Sekcji Gamma, by po chwili dodać – Omega jeden, zneutralizowany.
- Tu Czarny pięć, Omega jeden zneutralizowany – powiedział zaraz po nim jeden z zabójców Genisivare na stanowisku snajperskim.
- Zdążył nadać? – powiedział ktoś, nieregulaminowo – Przeszło przez zagłuszenia?
Zanim ktokolwiek zdążył potwierdzić bądź zaprzeczyć, nadeszła odpowiedź na te pytania – pod postacią wyjącej na całą okolicę syreny alarmu. Samuel zaklął w duchu, zachowując jednak spokój i nie zdradzając emocji, mimo sytuacji. To się nie miało prawa zdarzyć. Zaraz zaroi się tutaj od wrogich żołnierzy, a precyzyjnie zaplanowana operacja weźmie w łeb. Można było teraz liczyć tylko na powodzenie planu awaryjnego – soreviańscy komandosi OSA lada moment mieli zdetonować ładunki w centrum logistycznym i ściągnąć na siebie większość oddziałów wroga, dając tym samym pozostałym większe szanse na wymknięcie się…
Pospieszne rozmyślania McReady’ego o tym, co należy teraz zrobić, urwały się nagle. Jego pole widzenia niespodziewanie zaczęło się rozmazywać, dźwięki robiły się niewyraźne, przeradzając ostatecznie w zupełnie niezrozumiały szum. Wszystko nagle go odeszło, jak sen, po którym otworzył gwałtownie oczy – cały czas miał je zamknięte.
Westchnął ze zmęczeniem, zdejmując z głowy łącze neuronowe i w związku z tym odłączając się od emulatora wirtualnej rzeczywistości. Obok niego, na takich samych siedziskach, zajmowali miejsca inni żołnierze. W tej właśnie chwili wszyscy powracali do realnego świata, wstając na nogi – symulacja została przerwana.
Znajdowali się wewnątrz niewielkiej sali, z ustawionymi w okręgi fotelami, będącymi częścią aparatury, stwarzającej użytkownikom doskonałą iluzję rzeczywistości. Chociaż McReady był tradycjonalistą i wyżej cenił sobie próby na poligonie, nie zaprzeczał, iż przeprowadzanie symulowanych akcji w wirtualnym świecie może być przydatne. Szczególnie w obecnej sytuacji, gdy mieli niewiele czasu na tego typu ćwiczenia, a przygotowanie komputerowej symulacji było prostsze i szybsze, niż stworzenie odpowiedniego poligonu. Pozwalało też stworzyć bardziej realistyczną iluzję.
Żołnierze, którzy opuścili już swoje fotele, zbierali się w dwuszeregach, ponaglani okrzykami dowódców. McReady, wzorem pozostałych oficerów, nakazał swoim podwładnym zbiórkę w sali ćwiczeń, po czym, kiedy ci już się rozeszli, podążył śladem Matsona, Akodego i Zhacka na nieznaczne podwyższenie u końca pomieszczenia. Znajdowały się tam stanowiska komputerowe, kontrolujące emulatory wirtualnej rzeczywistości, przy których zasiadało już dwóch techników.
- Akurat jak zaliczyliśmy fazę drugą – żalił się soreviański oficer – Musimy sprawdzić, co się dokładnie stało.
- Mam pewne podejrzenia – rzekł Matson – Jeden z ludzi Jaworskiego zgłosił dwóch, pod waszym rewirem…
- Może go zauważyli?
- Wątpię, przecież nasi byli niewidzialni. Bardziej prawdopodobne, że zauważyli któregoś z waszych.
- To było trochę za daleko. Wiem, gdzie kapitan Jaworski miał swoich żołnierzy, kiedy nadszedł ów meldunek.
- Panowie – wtrącił McReady ze spokojem – Może powinniśmy najpierw przyjrzeć się nagraniom, a potem wyciągać z tego jakieś wnioski?
Sam znów zaczął mieć lekkie podejrzenia, że to poczynania jaszczurzej zabójczyni wywołały alarm. Spojrzał odruchowo w stronę jej przełożonego, jednak Sorevianin milczał, zdając się wpatrywać w przestrzeń.
- Czy to mógł być błąd w oprogramowaniu? – Akode zwrócił się z pytaniem do techników – Czasami się zdarza, że systemy SI wrogów mylnie interpretują sytuację.
- Zaraz to sprawdzimy – odrzekł człowiek.
Czterej oficerowie ustawili się teraz za plecami techników, wpatrzeni w jeden z holograficznych wyświetlaczy, na którym pojawiła się wizualizacja prowadzonej przez nich w wirtualnej rzeczywistości operacji.
- Jeśli wierzyć meldunkom, było to pod centrum logistycznym – podsunął Matson – Alarm wybuchł o czasie 0:27:52.
- Chyba coś mamy – oznajmił technik.
Wkrótce wszyscy ujrzeli na trójwymiarowym obrazie winowajców – dwóch strażników, którzy zaraz po nagłym opuszczeniu swoich kwater natknęli się na ciała swoich kolegów, leżące pod ścianą innego budynku koszar, zorientowaną na południe – w stronę zajętych przez komandosów OSA magazynów. Auveliańscy żołnierze, zaalarmowani zwłokami, podjęli próbę zawiadomienia o tym kolegów za pomocą podręcznych urządzeń do komunikacji i najwyraźniej im się to udało, pomimo zagłuszeń.
- Zauważyli ciała – stwierdził Matson – Ale tu? To dość daleko od magazynów.
- Nasi snajperzy musieli ich zdjąć – wtrącił Akode – Stali na widoku, mogli coś dostrzec z tej odległości. Nie miał ich kto uprzątnąć…
- Ale skąd się wzięli tamci dwaj? – zastanowił się McReady – Dlaczego wyleźli z koszar? To nie była zmiana warty, nie o tej porze. I nie mogli zostać wezwani, bo ci tam, w centrum dowodzenia, nie mieli łączności.
- To musiało być zdarzenie losowe – odezwał się technik – Komputer je wygenerował. W takich symulacjach istnieje założenie, że ktoś zachowa się niezgodnie z oczekiwaniami.
- Wydaje mi się, że to nie wszystko – wtrącił ponownie jaszczur – Skoro użyli tylko podręcznych komunikatorów, przy naszych zagłuszeniach i ich wątpliwej możliwości skontaktowania się tylko ze swoimi kolegami w pobliżu… oczywiście, tylko tymi, którzy są w pełnym ekwipunku… alarm nie mógł zostać ogłoszony natychmiast.
- Czyli, w pewnym sensie, miałeś rację – powiedział ponuro Matson – To komputer spiep**ył sprawę.
- W pewnym sensie – potwierdził Akode – Ale mimo wszystko, powinniśmy brać pod uwagę takie losowe sytuacje – Soreviański oficer spojrzał na swojego pobratymcę – Wy powinniście chyba byli zdjąć tamtych dwóch, zaraz po ich wyjściu z koszar.
- Jest nas czterech do obserwowania rozległej bazy – odrzekł zabójca – Nie możemy stale mieć oka na cały jej obszar. Inored odebrał wezwanie od kaprala Ramireza, ale w pierwszej chwili nie miał czystego strzału. Zabił strażnika, kiedy ten się przemieścił.
McReady czarno to widział. Do planowanego rozpoczęcia operacji pozostał tydzień, tymczasem oni wciąż mieli jakieś problemy. Największe rodziła kwestia pozbawienia wroga łączności – wprawdzie jej zerwanie w centrum dowodzenia wykluczało jakąkolwiek koordynację u wroga, ale nie rozwiązywało problemu podręcznych komunikatorów. Bez możliwości porozumienia się z podwładnymi na poziomie taktycznym, auveliańscy dowódcy nie mogli nimi kierować, ani natychmiast ogłosić alarmu. Lecz każdy z wrogich strażników nadal miałby podręczny sprzęt do komunikacji z towarzyszami. Operatorzy z Sekcji Gamma mieli co prawda zagłuszyć ich kanały łączności, ale nie było stuprocentowej pewności, czy to się powiedzie.
Drugą kwestią, powodującą wiele wątpliwości, był odwrót. Oficerowie dopuszczali możliwość, że nie uda im się zinfiltrować wrogiej bazy, nie włączając alarmu, rozważali zatem opcje ucieczki wobec takiej ewentualności. Niestety, żadna nie wydawała się wszystkich zadowalać – najbardziej realne pozostawało wciąż zaminowanie obszaru i wciągnięcie wrogiego pościgu w pułapkę, albo poświęcenie części żołnierzy, by reszta mogła uciec. Połączono ostatecznie te plany, przyjmując, że drugi zostanie wykonany dopiero wtedy, gdy pierwszy zawiedzie.
- No, dobrze – Akode westchnął, co przypominało przeciągły syk, po czym znów zwrócił się do techników – Przygotujcie nową symulację, spróbujemy ponownie później.
- Na którą godzinę dokładnie?
- Myślę, że na siedem hadelitów, sześć alitów po… to znaczy, na dziewiętnastą.
- Spóźnimy się na kolację – wtrącił Matson – Pamiętaj, że to się dzieje w czasie rzeczywistym.
- W porządku, zatem osiemnasta trzydzieści.
- A teraz? – zapytał McReady – Rutynowe ćwiczenia, czy zarządzamy przerwę? Jest godzina… siedemnasta dwadzieścia dwa.
- Myślę, że na godzinę możemy sobie odpuścić – rzekł Matson – Przez cały tydzień trenowaliśmy na zmianę albo w sali ćwiczeń, albo w symulatorze. Nie licząc oczywiście przerw na sen, posiłki, no i te wasze cholerne modły – tu Richard zwrócił się do Akodego, który uśmiechnął się ironicznie – Kiedy ostatni raz daliśmy żołnierzom czas wolny? W każdym razie tyle, aby się naprawdę odprężyli?
- Wydawało mi się, że wy z Sekcji Gamma nie potrzebujecie się odprężać – stwierdził Samuel – Że w ogóle się nie męczycie.
- Prawdę mówiąc, bardziej martwiłem się o twoich Marines – odrzekł major zgryźliwie – Może i nie potrzebujemy, ale czasami po prostu chcemy. Mimo tych wszystkich zmian w genetyce, wciąż jesteśmy tylko ludźmi.
- Moglibyśmy wprawdzie zrobić przez ten czas coś pożytecznego – odezwał się Akode tonem rozjemcy – ale wydaje mi się, że i tak nic nowego nie wymyślimy w kwestii tej operacji. Wszyscy żołnierze są w sali ćwiczeń, pójdę tam i ogłoszę, że mają przerwę do chwili rozpoczęcia następnej symulacji.
- Będę w swojej kwaterze – oświadczył milczący od dłuższego czasu Zhack Khesarian – Jeśli będziecie mieli coś nowego, wiecie, gdzie mnie znaleźć.
McReady spojrzał na odchodzącego zabójcę wręcz ze znudzeniem. Zawsze tak było. Zhack rzadko rozmawiał, nieczęsto bywał w klubie oficerskim, większość czasu spędzał albo samotnie, albo co najwyżej w towarzystwie innych jaszczurów z Genisivare – rzadziej tych z OSA. Samuel uchodził wśród swoich podwładnych za sztywniaka i służbistę, ale teraz wszyscy stwierdzili, że pojawiła się dla niego konkurencja, przynajmniej jeśli chodzi o to pierwsze.
Akode opuścił pomieszczenie zaraz po swoim pobratymcy. Matson i McReady spojrzeli po sobie.
- Klub oficerski? – rzucił major.
- Może być – odrzekł Marine – Ale ja nie piję.
Oficer z Gammy uśmiechnął się, ledwo zauważalnie. Było oczywiste, że Samuel, podchodzący poważniej do kwestii dyscypliny, nie sięgnie po alkohol przed zaplanowanymi ćwiczeniami – nawet jeśli teoretycznie miał do tego prawo.
Dwa oficerowie mieli już opuścić pomieszczenie, lecz nagle u drzwi pojawił się młody oficer – jeden z adiutantów pułkownika Yarona.
- Panie majorze, panie kapitanie – rzekł, salutując – Pułkownik wzywa panów do siebie.
* * *
Yaron sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Przywitał oficerów dość formalnie – bez serdeczności, z jaką zwykle się do nich odnosił – i z lekkim zniecierpliwieniem przyjął fakt, że członkowie sztabu operacji „Wilcze stado” chwilowo się rozeszli. McReady oraz Matson przybyli pierwsi, lecz na nadejście Akodego oraz Zhacka trzeba było zaczekać.
Kiedy wreszcie wszyscy zjawili się w komplecie, Yaron wreszcie przemówił do nich, rzeczowym, ale jednocześnie trochę nerwowym głosem.
- Przykro mi to mówić, panowie, ale mam złe wieści – oznajmił – Zresztą, trudno mi po prawdzie powiedzieć, czy są złe same w sobie, ale na pewno nie będziecie zachwyceni. Ja także nie jestem.
- Co się stało, panie pułkowniku? – zapytał Matson.
- Obecny rozwój sytuacji na froncie spowodował zmiany w planach – odrzekł Yaron, po czym zawiesił na chwilę głos – Nie wyruszacie do akcji za tydzień, jak pierwotnie planowano. Musicie to zrobić najdalej pojutrze.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowało milczenie. Matson jak zwykle starał się maskować uczucia przy przełożonym, ale McReady widział, iż jest niemile zaskoczony. Zhack uniósł bezwłose brwi, zaś Akodemu opadła szczęka.
- Za dwa dni? – powiedział major, wciąż usiłując nie zdradzać emocji – Ale dlaczego?
- Powiedzmy, że nasza generalna ofensywa nie wszędzie idzie tak dobrze, jak byśmy tego chcieli. Dotyczy to między innymi regionu naszej operacji. Jednostki Arm’imdel wkroczyły do akcji wcześniej, niż zakładaliśmy, i musimy przyjąć, że gdzieniegdzie uda im się odeprzeć nasze siły. To zmusiłoby nas do odłożenia operacji, co nie ma sensu, jako że istotą tej akcji jest zniszczenie zakładów klonerskich w najbliższym czasie, aby nieprzyjaciel nie mógł otrzymać uzupełnień. Pozostaje zatem przerzucenie was przez linię frontu teraz, kiedy jeszcze jest ku temu sposobność.
- To przecież ryzykowne – zaprotestował Akode – Wciąż pracujemy nad tą operacją, prowadzimy regularne ćwiczenia i dopracowujemy szczegóły…
- Ale przecież dokonaliście już najważniejszych ustaleń – przerwał Yaron – Dostałem od was plan operacji pięć dni temu, wygląda on zupełnie dobrze, nawet jeśli cała akcja jest ryzykowna. Wybraliście operatorów, macie też już spisany inwentarz, w magazynach czeka wszystko, czego będziecie potrzebowali. Przedterminowe rozpoczęcie operacji może powodować pewne trudności, ale… chyba panowie sobie z tym poradzą?
- I tak nie mamy wyjścia – stwierdził Matson – Ale nie możemy niczego obiecać.
- Nie zapominajmy również o tym – odezwał się Zhack – że ta nowa sytuacja rodzi nowe problemy. Skoro nie można nam zagwarantować bezpiecznej strefy ewakuacji, jak mamy stamtąd wydostać naszych wojowników?
- Spędzicie tam ponad tydzień – odrzekł Yaron – Do tego czasu z pewnością zdołamy odzyskać inicjatywę.
- Nie można być niczego pewnym – zaoponował jaszczur.
- Do czego pan zmierza? – pułkownik się nachmurzył – Nie możemy z tego powodu odwołać operacji. Nadal jesteście w stanie ją skutecznie przeprowadzić, mimo trudności. Nie powinno być też dla pana zaskoczeniem, że możecie nie wyjść z tego żywi. Wszyscy jesteśmy żołnierzami, każdy z nas znał ryzyko, kiedy postanowił wybrać wojskową karierę.
Zhack wyglądał na zirytowanego tą odpowiedzią, ale nie powiedział już nic więcej. Po chwili ciszy, głos ponownie zabrał Akode.
- Może przekonałby pan zwierzchników, aby ocenili ponownie sytuację za tydzień – zasugerował jaszczur – Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, można po prostu anulować operację. To chyba lepsze, niż jej pochopne rozpoczęcie, kiedy nie możemy jeszcze stwierdzić, czy…
- Obawiam się, że to nie ma sensu – uciął Yaron – I tak musiałem się nieźle napocić, aby dali nam te dwa dni. Oczywiście, jeśli pojutrze okaże się, że ich kalkulacje były bezpodstawne, z pewnością zrewidują swoje poglądy. Ale nie wydaje mi się, by byli obecnie skłonni czekać tydzień.
- To jakaś paranoja, panie pułkowniku – rzucił Matson – Niedawno tak się obawiali o swoją inwestycję… mam na myśli nas, Sekcję Gamma… że rozważali anulowanie operacji, jeśli przedarcie się do celu będzie zbyt ryzykowne, ze względu na częstotliwość wrogich patroli. A teraz nie obawiają się, że wytracą żołnierzy na próżno?
- No cóż, wtedy brali najwyraźniej pod uwagę sytuację, w której przedarcie się do celu będzie po prostu niemożliwe. Teraz uznali, że to ich ostatnia szansa, aby to zrobić – Yaron uśmiechnął się ze zmęczeniem – Zresztą, oni także mają wgląd w dokumentację. Znają wasz plan i widocznie uważają, że ma spore szanse powodzenia.
- Pocieszające – mruknął Matson – Zatem kiedy dokładnie, w pana opinii, powinniśmy zacząć operację?
- Pojutrze w godzinach wieczornych – odparł pułkownik – Nie możemy jednak zrobić tego zbyt późno. Wiedzą panowie, że wszystko zależy od sytuacji na froncie w rejonie thoraliańskim, więc tak naprawdę trudno z góry ocenić, o jakiej godzinie powinniście odlecieć.
- Oczywiście, będziemy gotowi jak najwcześniej – stwierdził Akode – Chyba możemy jeszcze sami zdecydować, jaki moment będzie najbardziej odpowiedni?
- Mogą panowie – Yaron znów uśmiechnął się ze zmęczeniem – Ale trzeba to ustalić odpowiednio wcześnie. Żeby odciągnąć na chwilę tamtejsze patrole, musimy wysłać przedtem myśliwce.
- Dobrze zatem. Ustalimy to najpóźniej jutro, podobnie jak inne szczegóły.
- Mam taką nadzieję. Myślę, że nazajutrz wieczorem przeprowadzimy jeszcze jedno, ostatnie spotkanie przed akcją. O ósmej, w mojej kwaterze.
Oficerowie rozstali się z pułkownikiem we wciąż nerwowej atmosferze. Znalazłszy się na korytarzu, milczeli przez dłuższą chwilę. Ciszę przerwał McReady.
- Richard? – rzekł, zwracając się do Matsona – Jeśli mimo wszystko nadal możemy poświęcić chwilę na spotkanie w klubie, przed następną symulacją… to ja chyba jednak wezmę coś mocniejszego.
Major spojrzał na Marine z lekkim zdziwieniem, orientując się zapewne, że ten zażartował po raz pierwszy w czasie ich całej, krótkiej znajomości.
To be continued...
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze