Potrafię objąć swoją wyobraźnią horyzont zdarzeń czarnej dziury, ale z ogarnięciem horyzontu głupoty niektórych osób mam już poważne problemy. Jeżeli chwyta was czasami refleksja na temat tego - dlaczego polska kinematografia nie potrafi dociągnąć do znośnego pułapu - mam dla was odpowiedź. Odpowiedź ciężką i niebezpieczną dla głowy niczym 10-kilowy kafar.
Przedstawiam wam Barbarę Białowąs. 34-letnią scenarzystkę, reżyserkę i kulturoznawczynię. Osobę niezwykle przebojową, kreatywną, pewną siebie i... nie potrafiącą czytać ze zrozumieniem. Ograniczoną w pojmowaniu słów innych osób, głuchą na krytykę, uważającą swoje "dzieło" za majstersztyk, który docenili jedynie ci nieliczni, którzy do tego dojrzeli.
W powyższych materiałach mamy niepowtarzalną okazję obejrzenia pojedynku twórcy z recenzentem. Nie jest tajemnicą że, oba te światy nie darzą się sympatią i toczą niemalże naturalną rywalizację. Młoda gwiazda polskiej reżyserii, obrała sobie za cel polemikę z rodzimą krytyką filmową. Jakby to egocentrycznie nie brzmiało - przykład nieprofesjonalnej recenzji w tej debacie, stanowi nieprzychylna ocena ostatniego filmu pani Białowąs (która ani na chwilę nie traci z oczu obiektywizmu i nie próbuje bronić własnego produktu!). Jak się prędko okazuje: skoro ktoś nas nisko ocenia, to na pewno jest skorumpowany, głupi lub właśnie nieprofesjonalny. To oczywisty tok myślenia, zawierający jeden drobny szkopuł.
Jak tu się uczyć na błędach, kiedy takowe "nie istnieją"? Nie uczyć! Oto odpowiedź na pytanie z początku tego tekstu.
I pamiętajcie: jeżeli Big Love was nie ujął, to wedle zalecenia twórczyni, powinniście zacisnąć zęby i obejrzeć go jeszcze dwa lub trzy razy. Niestety, jak chce się dostrzec głębię, trzeba cierpieć.
10 komentarzy
Rekomendowane komentarze