Akurat mamy środę, czyli dzień tradycyjnie przeznaczany przeze mnie na filmowe wspomnienia. Tym razem pora jednak na wyjątek, w tym tygodniu wspomnienia nie będzie, za tydzień będą dwa. Dlaczego? Trzeba najpierw nadgonić aktualne filmy. Najpierw Django, w sobotę Nędznicy (a nie wykluczone, że po drodze jeszcze trzeci dojdzie)
Wyobraźcie sobie na początku taką scenę. Gasną światła, reklamy dobiegają końca i już od pierwszych minut otacza was piękna, westernowa muzyka. Następnie na ekranie pojawiają się napisy przypominające trochę te znane z filmów mających już dziś nieraz więcej niż pięćdziesiąt lat. Dorzućmy do tego łowcę głów, murzyna jednego na 10 tysięcy i parę listów gończych do zrealizowania. Skoro na czyjeś głowie ciąży wyrok to pewnie ma coś złego na sumieniu i dziki zachód będzie w sumie lepszy bez niego. Czy brzmi to jak wstęp do dobrego westernu? Quentin Tarantino przekonuje nas, że tak i muszę przyznać, że mnie w sumie swoją wizją kupił tworząc naprawdę dobry film, niepozbawiony jednak drobnej rysy. W którym miejscu?
Dlaczego ten czarnuch siedzi na koniu?
Dwa lata przed wojną secesyjną, gdzieś w stanie Teksas spotkało się dwóch ludzi. Było to spotkanie niezwykłe, głównie ze względu na tego, który okazał się ostatecznie tytułowym bohaterem omawianego dzisiaj filmu. Pierwszy z nich to człowiek o imieniu Schultz, dawniej dentysta niemieckiego pochodzenia, obecnie łowca głów żyjący z nagród za listy gończe. Niestety jedna ze spraw go przerasta, ale może mu pomóc w tym pewien niewolnik transportowany właśnie przez las. Okoliczności poznania Django od razu wskazują na to, że Tarantino nie zamierza uraczyć nas zwyczajnym filmem, a takim w jego stylu ? z jednej strony prawdziwym, z drugiej zaś potrafiącym wywołać uśmiech.
Spotkanie to staje się dla Django początkiem wolności oraz nadzieją na odzyskanie swej żony Broomhildy. Imię dziewczyny może wydawać się niepoważne, ale znajduje ono swoje uzasadnienie w fabule. Schultz już od pierwszych chwil zaprzyjaźnia się z czarnoskórym towarzyszem, ale nie jest to wcale stan normalny w tych okolicach. Goszczenie murzyna w barze, czy nawet sam fakt, że jedzie na koniu napawa ludzi wstrętem. Reżyser próbuje rozliczać się z wyzysku czarnoskórych, ale przy tym nie gubi tak charakterystycznego dla swoich filmów pierwiastka humoru. Szybko okazuje się, iż Schultz nie chce zostawić Django samego z zadaniem ocalenia ukochanej obawiając się jak poradzi sobie w świecie nie uznającym murzynów za równych sobie, sprowadzając ich urzędowo do pozycji niewolników.
Zawrotna suma za murzyna? 12.000$
Ostatecznie obaj panowie będą musieli poradzić sobie z Calvinem Candie, właścicielem ogromnej farmy, gdzie w roli niewolnicy służy poszukiwana Broomhilda. Jest to jednak człowiek, który uznaje jedynie interesy większego kalibru, niż niewielka suma, którą może otrzymać za niewolnicę. Mowa tu o będących jego własnością niewolnikach zatrudnianych do walk między sobą, które przynoszą dochód im panu. Oczywiście nikt nie rozmawia tu o niczym wprost, a obie strony uważają by nie wyjść źle na transakcji. Ukrycie prawdziwych powodów zainteresowania tematem okazuje się jednak bardzo trudne ze względu czarnoskórego majordomusa Stephena, który za wszelką cenę będzie chciał udowodnić Django kłamstwo.
W autorskiej opowieści Quentina Tarantino ujawnia się dość spory ładunek komizmu, który nie zaburza powagi fabuły, przeciwnie jest tu bardzo niezbędny, bo bez niego całość byłaby za mocna ? krew leje się dość gęsto i choć wielu strzelanin nie ma, to jednak te zaproponowane są bardzo soczyste. Żałuję jedynie, że nie znalazło się trochę miejsca na pojedynek rewolwerowców, ale i tak jest bardzo dobrze. W kwestii fabuły i formy nie mam praktycznie nic do zarzucenia. Jedyna rzecz, która mnie nie przekonała to zakończenie. Przy tym ciężko byłoby się doczepić czegokolwiek w kwestii samego pomysłu na wydarzenia, po prostu znalazło się tam parę niepotrzebnych wydarzeń. Film i tak zajmuje prawie trzy godziny, a te 20-30 minut mniej mogło poprawić trochę mój odbiór, a i obraz zyskałby na spójności. Mam wrażenie, że
można było połączyć ze sobą obie wizyty na farmie Calvina i wyrzucić to, co znalazło się pomiędzy
Pan chce, żeby murzyn za 500$ starczył na pięć walk
Widać, że ekipa postarała się w kwestii aktorów zatrudniając do filmu naprawdę popisową załogę. W roli głównych bohaterów znakomicie sprawdzają się Christoph Waltz i Jamie Foxx, a i cała reszta nie odstaje od ich poziomu. To też jeden z nielicznych filmów, w których do gustu przypadł mi Leonardo Di Caprio. Scena, w której tłumaczy czym różni się w budowie czaszka czarnego i białego również zasługuje na wielkie oklaski. Ale i tak antybohater odgrywany przez Samuela L. Jacksona jest jak dla mnie najlepiej zagranym bohaterem.
Aktor dostał rolę trudną ? Stephen to czarnoskóry, który nadzoruje niewolników i donosi swojemu panu kto był nieposłuszny. Jest wyżej postawiony od innych murzynów zamieszkujących farmę i widać, że stracił już nadzieję na odzyskanie wolności przez jego rasę i dobrze czuje się jako sprzymierzeniec białych. Z wiekiem (siwe włosy na ciemnej głowie, drewniana laska) coraz bardziej zapomina o tym, że sam nie jest biały. Kiedy dowiaduje się, iż ma przyjąć w domu Django jak gościa reaguje testem ?trzeba będzie potem spalić wszystko, czego dotknął ten czarnuch?. Jego obłędne wypowiedzi potrafią wzbudzić w widzu uśmiech, ale to i tak ktoś inny zagrał najgenialniejszą scenę filmu. Za takową uważam napad na naszych bohaterów z workami na głowach. Żeby zbytnio nie spoilerować dodam tylko, że ktoś krzywo wyciął otwory. Powodów do śmiechu jest jednak znacznie więcej.
Świetnie wypadła też oprawa muzyczna. Oczywiście w warstwie muzycznej dominują typowe dla westernów country, słychać też parę gitar. Z jednej strony ścieżka dźwiękowa wskazuje, że reżyser hołduje całemu gatunkowi, z drugiej nie boi się także drobnych unowocześnień. Tak więc przygotujcie się, że w pewnym momencie na klasyczny podkład nałoży się parę krótkich fragmentów stylizowanych na hip-hop i okraszonych krótkimi ujęciami w stylu błyszczące pod wpływem słońca okulary. Nie ma jednak powodów do niepokoju, bo na pewno nie można mówić o nadużywaniu tego typu sztuczek i należy je potraktować wyłącznie jako drobny żart autorów filmu. Zdjęcia to kolejny powód do oklasków. Ujęcia są nieraz bardzo dynamiczne, a co najważniejsze wyraźnie można odczuć ducha starych westernów. Widać, że Tarantino oddaje swym filmem hołd gatunkowi i niejednokrotnie wzoruje się na sprawdzonych już rozwiązaniach. Film nakręcono w całości u źródeł, czyli w USA. Znajdziemy tu rozległą prerię, ale także ośnieżone szczyty gór, miasteczka gdzie rządzi szeryf oraz ten, kto sprawniej posługuje się strzelbą. Innymi słowy przegląd miejscówek typowych dla dzikiego zachodu.
Prequel historii Abrahama Lincolna?
Jak tu nie polecić w (związku z wymienionymi powyżej okolicznościami) tego filmu? Po prostu nie da się. Obecnie jest to jedna z najciekawszych propozycji rodzimych multipleksów. Dla lubujących się w stylu Quentina Tarantino jest to pozycja obowiązkowa. Reżyser z hukiem przebił swoje ostatnie wielkie dzieło, czyli Bękarty Wojny, a tytuł najlepszego dzieła sygnowanego nazwiskiem tego artysty przegrał w moim odczuciu jedynie przez trochę ospały i niepotrzebnie wydłużony finisz. Niemniej są to drobnostki, które warto przecierpieć, bo całość jest tego warta. Nawet jeżeli ktoś niekoniecznie przepada za filmami osadzonymi na dzikim zachodzie (podobnie jak autor tego tekstu).
Tak się akurat złożyło, że polska premiera Django wypadła niedaleko Lincolna, co jest o tyle ciekawą sytuacją, że oba filmy poruszają podobną tematykę, a sama akcja obrazu Tarantino ma miejsce niedługo przed wybuchem wojny, która jest umownym końcem niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli ktoś planuje zapoznać się z wirtualną biografią Abrahama Lincolna to Django może sprawdzić się świetnie w roli przystawki. Bardzo smacznej zresztą.
16 komentarzy
Rekomendowane komentarze