Włoska zemsta na dzikim zachodzie
Tarantino należy do grona reżyserów, którzy nie szkolili się w ważnych, oficjalnych szkołach filmowych. Nie, on swój talent do tworzenia filmów zawdzięcza pracy w wypożyczalni filmów na Manhattanie, gdzie pracował przez kilka lat. Dzięki tej pracy zapoznał się ogromną ilością filmów i zauważył, że na półkach brakuje pewnych historii. Czując się na siłach postanowił sam zapełnić tą lukę i rozpoczął reżyserską działalność. Jak to już bywa z krytyką, wepchnęła go w ramy filmów kategorii ?B?, razem z podobnymi mu filmowcami (między innymi z Robertem Rodriguezem), ale jemu to nie wystarczało. Świat usłyszał o nim dzięki ?Wściekłym psom?, a zaszalał na jego punkcie po ?Pulp Fiction?. Dziś, 50-letni Quentin raczy nas kolejnym filmem, a właściwie pastiszo-hołdem dla zapomnianego gatunku spaghetti western.
?Django: Unchained? to, zdawałoby się, kolejna sztampowa opowieść o zemście i walce o wolność, którą znamy z ?Kill Billa?, czy ?Bękartów wojny?, ale tak nie jest! Główny bohater, tytułowy Django (Jamie Foxx) jest czarnoskórym niewolnikiem, który idąc w konwoju handlarzy żywym towarem spotyka niemieckiego łowcę nagród ? doktora Kinga Schultza (Christoph Waltz). Nieoczekiwane spotkanie przynosi mu wolność i daje możliwość odzyskania ukochanej (Kerry Washington), która została sprzedana innemu nabywcy. Duet zawodowych zabójców (niemiecki doktor brzydzi się niewolnictwem i postanawia włączyć Django do swojej profesji) przebywa dość długą drogę w celu odzyskania Broomhildy (żona Django), a na ich drodze staje wyrachowany Calvin Candie (Leonardo DiCaprio) ze swym zaufanym czarnoskórym lokajem Stephenem (Samuel L. Jackson). Tyle jeżeli chodzi o fabułę, przyjrzyjmy się więc filmowi w szczegółach.
Po pierwsze ? aktorzy. Tarantino miał niezwykłe szczęście, że w poprzedniej produkcji
(Bękarty wojny) umieścił Christopha Waltza, jako jednego z głównych bohaterów. Dzięki temu ruchowi Waltz okazał się być niesamowicie pogodnym i zarazem brutalnym aktorem, który potrafi grać tak prawdziwie i ujmująco, że nie dziwi złoty glob, który otrzymał na ostatnim rozdaniu. Postać niemieckiego łowcy głów jest wykreowana z niezwykłym pietyzmem, sam czułem do niej jedynie pozytywne odczucia, no i do tego wprost kipi humorem. Bohater pierwszoplanowy grany przez Jamiego Foxxa również nie zawodzi, bowiem spojrzenie tego aktora świetnie wyraża chęć zemsty, zgorzkniałość, ale także litość, ponieważ Django nie jest bohaterem złym (?Zabijanie białych i jeszcze za to płacą? Co ma mi się w tym nie podobać??), ale przechodzi tak wiele bólu, że jest nam go autentycznie żal. No i odzywki typu: ?Podoba mi się jak umierasz.?, ?D?Artagnan sku*wysyny!? czy ?Za rączkę?? autentycznie powalają i wywołują szczery uśmiech na twarzy widza. Jeśli zaś chodzi o antybohaterów?
Leonardo DiCaprio przez wiele lat do mnie nie przemawiał. Zwykł grać dość mętne, ?pluchate?(moim zdaniem to słowo dobrze oddaje rzeczywistość) role, które albo robiły z niego cud-kochasia, albo biedną chłopczynę. Dopiero rola w ?Incepcji?, a potem w ?Wyspie tajemnic? przekonała mnie, że kryje on w sobie niezwykły potencjał. I to pojawia się również i tutaj. Otrzymujemy zimnokrwistego, wygadanego szelmę, który prowadzi ?hodowlę? murzynów do walki. Bogaty, udawany kosmopolita wyraża typowe dla tamtych czasów ?zło?, a udaje się to genialnie! Wzrok, gesty, szarmancki uśmiech i fałszywa grzeczność ? to wszystko wzbogaca tę postać, za co aktorowi należą się wielkie brawa. Jego postaci towarzyszy lokaj, grany przez Samuela L. Jacksona, w tym filmie wybitnie postarzony, trzęsący się staruszek, którego białe strzępki włosów niesamowicie kontrastują z ciemną skórą (Django celnie nazywa go ?Śnieżką?, co wzbudziło we mnie ciepłe wspomnienia ?Pełnego magazynku? Kubricka). Jest on ciekawą postacią, ponieważ symbolizuje murzynów, którzy sprzymierzyli się z białymi, nie wierząc, że ich pobratymcy (oraz oni sami) uzyskają kiedykolwiek wolność. Dość intrygująca rola (?Co ten czarnuch robi na koniu?!?), a zwłaszcza jego spojrzenie pogardy zasługuje na aplauz na stojąco. Pozostali bohaterowie są dość typowi, nie zauważyłem jakichś wielkich niedoróbek, a na dodatek dostrzegłem kilka miłych ciekawostek (jeden z kowbojów to pamiętny ?Sexmachine? z ?Od zmierzchu do świtu?, znajdziemy też samego Tarntino, który, jakby to powiedzieć, ma rolę dość ?wybuchową?).
(nie masz zamiaru obejrzeć Django?)
Przejdźmy do plenerów. Kręcony w całości ma terenie USA film wzbudza w miłośnikach westernów łzę wspomnienia, bowiem znajdziemy tu i ośnieżone szczyty, prerię, plantację, las na południu, miasteczko z saloonem, willę i bogate mieszkanie. Wspaniały powrót do dawnych czasów i dawnych widoków, niektóre sceneria naprawdę zapierają dech w piersiach. Ogromny plus za umiejscowienie.
Co do techniki ? Quentin nadal jest niepoważny, co wcale nie znaczy, że stanowi to jakikolwiek minus. W filmie często pojawiają się szybkie najazdy na twarze bohaterów ? relikt z przeszłości, teraz budzący śmiech, ale jakże trafnie dobrany w tym filmie. Znajdziemy tu spowolnione tempo w momentach zabójstw. Pięknie spadające ciało z konia i do tego krew chlapiąca na śnieżnobiałą bawełnę? Choć brzmi kiczowato, to wzbudza emocje.
Dodajmy, że krwi jest masa, wybucha niesamowicie sztucznie i stylowo, chlapiąc na wszystkie strony. Miód. Poza zachwytem są też ujęcia budzące grozę (biczowanie, psy rozszarpujące człowieka), ale jeżeli do tej techniki dodamy wybitnie dobraną muzykę, to otrzymujemy arcydzieło. Pędząca wataha członków KKK z pochodniami w rękach przy genialnym Dies Irae w tle. Poezja! A potem śmiech (?Czy ktoś ma drugi worek??). Jak to bywa z Tarantino, wyciągnął z otchłani zapomnienia wiele kawałków, nadając im ponownie błysk. Usłyszymy więc wspaniałych kompozytorów ( Enio Morricone), znanych artystów (Johnny Cash) i wiele, wiele innych, mniej znanych wykonawców, których muzyka potrafi chwytać za serce (nawet na przerobiony western-rap znalazło się miejsce). Zresztą polecam zapoznać się (www.unchainedsoundtrack.com).
Pora na pojedynek w samo południe ? czy ?Django? rozlicza się z szumnych zapowiedzi i obietnic? Spójrzmy prawdzie w oczy, od czasów ?Płonących siodeł? Mela Brooksa tak nie polubiłem czarnoskórego kowboja. Nie jest to co prawda wielki powrót westernów, ani typowa reanimacja trupa, ale świetny, przyjemny, zapadający w pamięć film, który każdy powinien zobaczyć. Czy to z szacunku dla Tarantino, czy z powodu wspomnień do złotych czasów westernów, czy po prostu dlatego, że to genialny film ? każdy powinien zobaczyć. Nie dajcie się zwieść trollom, idźcie bez wahania. I jedyne, co mnie zmartwiło to to, że sala nie była nawet w połowie pełna.
- ?I count six shots, nigga.?
- ?I count two guns, nigga.?
22 komentarzy
Rekomendowane komentarze