Wycieczka po Lordran ze śmiercią jako przewodnikiem
Z reguły uważam, że recenzje są słabe. Można rozpisywać się o każdym jednym drobnym elemencie, o każdej ścianie, teksturze, postaci, ale idee samej gry znacznie lepiej oddają wrażenia graczy, którzy gdzieś po forach sobie je polecają lub odradzają. Mniej więcej w taki sposób trafiłem właśnie na Dark Souls, która mimo iż wysoko oceniania na przeróżnych śmiesznych serwisach gromadzących oceny od 80% w górę, to bardziej wybiła się dzięki samym fanom niż recenzjom. Postanawiam więc spisać na próbę wrażenia z pierwszych dni i może kogoś kto przespał ostatni rok tytułem zainteresować.
Gdzieś tak przy premierze na jednym z serwisów poświęconym grom pojawiał się Tomasz Gop zwany także twarzą marketingu Wiedźmina i mówił ile to godzin przeorał w Demon's Souls i jak dobrze zamierza się bawić przy jego duchowym następcy. Mniej więcej w tym czasie właśnie zacząłem się pobieżnie interesować z pozoru trudnym i wymagającym tytułem, bo niestety u wcześniej wspominanego Wiedźmina z trudnością rozgrywki bywało bardzo nierówno, przeglądałem opinie samych graczy, całkiem fajny trailer* i ogólne zachwyty płynące wartkim strumieniem z różnych serwisów, ale mimo wszystko pod koniec 2011 roku wolałem kupić Skyrima niż interesować się mrocznymi duszami, gra leżała na liście ''do ogrania" jeszcze ponad rok, aż do czasu premiery wersji PC, wtedy dopiero ostatecznie zdecydowałem, że moim prezentem od samego siebie na te święta stanie się męczarnia i piekło.
11 grudnia 2012
Niedbała poczta zostawiła przesyłkę w skrzynce, wygląda na to, że w tym przypadku nic nie przyjdzie do mnie zbyt łatwo, nawet sama gra. Po wrzuceniu płytki do napędu, ściągnięciu patchy i załatwieniu całej reszty upierdliwych przeszkód pojawia się przede mną menu gry, bardzo oszczędne z zaledwie dwiema opcjami i prostym tytułem. Ekranowi tworzenia postaci towarzyszy muzyka, która kojarzy mi się trochę z tą z czwartej części Resident Evil* również występującą podczas zapisu i wczytywania gry, muszę dodać, że to bardzo miłe i dobrze nastrajające skojarzenie. Ku mojemu zadowoleniu menu tworzenia postaci nie zawiera znienawidzonych przeze mnie suwaczków i modelowania każdej zmarszczki na twarzy bohatera, tylko kilka prostych opcji, bo w końcu i tak przez całą przygodę będę biegał w ciężkiej zbroi i hełmie - wtedy jeszcze nie wiedziałem, że do tego będę też paskudnym nieumarłym. Jako klasę wybieram sobie wojownika z master keyem w ramach prezentu początkowego.
Ktoś tam kiedyś pisał, że to nie jest rpg. Pewnie dlatego, że nie ma kółka z dialogami
Mroczne i niewiele mówiące intro po którym ląduje w jakiejś zapyziałej celi, ale moja postać nie jest tym pięknisiem, którego stworzyłem zaledwie 3 minuty wcześniej, oj nie. Lordran to przecież dziwny świat dziwnych nieumarłych w którym walutą są dusze. Sama historia jest i tak podawana bardzo oszczędnie więc nie liczyłbym tutaj na rozpisywanie się o fabule. Gdy już udało mi się wydostać z paskudnej celi i przy okazji zwalczyć kilku anorektycznych "pustych" połamanym mieczem dotarłem do pierwszego ogniska, będącego jednocześnie naszym azylem jak i pułapką przywracającą do życia wszystkich wrogów, których pokonałem do tej pory, tyle w każdym razie pamiętam z materiałów, które czytałem dobry rok temu, więcej nie chciałem sobie spoilować, bo podobno poznawanie gry samemu, bez żadnych poradników jest przeżyciem samym w sobie. Po raz kolejny nie wiem o tym, że niejednokrotnie będę zmuszony zwrócić się do wiki albo materiałów na youtube - tak to po prostu działa, gdyż gra jest znacznie bardziej skomplikowana niż się z początku wydaje.
Otwieram wielkie drzwi i znajduje się w dużej sali pełnej waz, napis na podłodze głosi tylko jedne przerażające słowo: UCIEKAJ. Jakieś 2 sekundy później do wielkiej sali wpada jeszcze większy opasły demon, pojawia się pasek jego zdrowia, a ja biedaczek z połamanym mieczem próbuje stawić mu czoła jednocześnie szukając drogi ucieczki. Oczywiście próbuje uciekać przez mgłę nie zdając sobie sprawy, że po lewej były drzwi na górę. To moje pierwsze niedopatrzenie, które przypłaciłem życiem, znowu ognisko, trzeba się będzie do tego przyzwyczaić. W międzyczasie znowu przypominam sobie o bardzo ciekawym systemie podpowiedzi zostawianych na podłodze przez innych graczy (choć te w więzieniu będącym niejako tutorialem zostają zostawione przez samych twórców). Ponownie wbiegam do wielkiej sali, odzyskuje z plamy krwi moje marne kilka duszyczek i wbiegam po schodach na górę, tam czeka mnie kilka starć, nauka podstawowych ruchów, miecz z prawdziwego zdarzenia i w końcu estus flask będący naszym najlepszym przyjacielem przez całą grę, leczy i jest uzupełniany tylko przy ogniskach. Krótki spacerek i znajduje się na strategicznej pozycji, zaraz na głową paskudnego demona, gra już w tutorialu uczy, że takie rzeczy należy wykorzystywać. Skaczę kierując ostrze ku paskudnej gębie i zabieram spora część zdrowia, dalsza część starcia nie sprawia mi większych trudności, zabijam gada, zabieram klucz i kieruje się kruczą taksówką do Lordran. Tam nikt nie zamierza mnie już trzymać za rączkę.
Jestem pod dużym wrażeniem pietyzmu z jakim wykonano przeciwników
Z więzienia trafiam do Firelink Shrine. Miejsca dobrze znanego każdemu kto grał już w Dark Souls będącego swoistym hubem z którego możemy pójść właściwie wszędzie. Koło ogniska znajduje już pierwsze wiadomości od normalnych graczy, część komunikatów to radosne ''i did it" o ile przejście tutorialu w zwykłej grze nie robi na nas żadnego wrażenia, tak tutaj już przynosi jakąś radość i satysfakcje. Spotykam na swojej drodze pierwszego NPCa będącego najlepszym przykładem tego jak jest kreowana fabuła w tej grze - zdawkowo i w krótkich dialogach czasem zakończonych szaleńczym śmiechem. Dowiaduje się, że muszę zabić w dwa dzwony jeden w parafii nieumarłych, a drugi gdzieś w podziemiach, krótko zostaje również wyjaśniona obecność humanity/człowieczeństwa potrzebnego do rozpalania ognisk, dzięki czemu będziemy mogli uzupełnić w nich więcej butelek estusa, więcej nasz kolega powiedzieć nie chciał. W Firelink Shrine spotkałem jeszcze kleryka, który twierdził, że może nauczyć mnie cudów, ja jednak jako zwykły wojownik na magii i wierze się nie znam. To kolejny z wielu błędów które przyjdzie mi jeszcze popełnić. Tyle dobrego, że z początkowych materiałów po premierze gry chociaż wiem gdzie mam się udać. Kamienne schody w górę, nie jestem dość odważny aby eksplorować cmentarz, bo podobno dla nowych graczy kiepsko się to kończy.
Podróż po kamiennych schodkach rozpoczyna się od obrzucenia wybuchającymi bombami i starciem z nieco bardziej opancerzonymi truposzami, mój sposób walki jest totalnie defensywny. Powolne wyczekiwanie na moment odpowiedni do wyprowadzenia ciosu i odpowiednie pozycjonowanie zdaje egzamin, przeciwnicy padają bez większego wysiłku i mogę się udać do Undead Burg, miasta oszalałych nieumarłych. Następne półtorej godziny spędziłem na powolnym przebijaniu się przez kolejne obszary miasta, poszukiwanie zwłok i różnych bonusów w postaci ekwipunku, zaliczyłem także krótkie randez vous z pewnym czarnym rycerzem - niezbyt przyjemne spotkanie, bo dobitnie dał mi znać, że ciągle jestem dla niego za cienki i mam wrócić później, ale pierścień, którego pilnował ukradłem, bo zabawa śmiercią jest jedna z pierwszych rzeczy, których się tutaj nauczyłem.
W końcu po przejściu przez białą mgłę trafiłem na blanki Undead Burg, gdzie czekało mnie starcie z Taurusem, wielki bydlak z młotem... można się do tego przyzwyczaić. Do dziś dziękuje uprzejmemu graczowi, który pozostawił krótką wskazówkę dotyczącą wejścia na górę. Kilka skoków na głowę byczka podobnych do tych z pierwszej walki załatwiło sprawę, oczywiście nie za pierwszym razem, oj nie. Następnie stwierdziłem, że przy samej grze spędziłem dobre 3 godziny i fajnie by było gdybym sobie odpoczął do jutra. Dzień zwieńczony trudnym bossem, jest dobrym dniem.
12 grudnia 2012
Po pokonaniu dziwnego krewnego taurenów nareszcie mogłem iść dalej. Po drugiej stronie baszty spotkałem Rycerza Solarie, który równie enigmatycznie co kolega znajdujący się w Firelink Shrine wyjaśnił mi zasady korzystania z pomocy, niepokojąco również kojarzył mi się Montym Pythonem i poszukiwaniami świętego graala. Gdy jesteśmy w formie człowieka, w określonych miejscach możemy korzystać z pomocy innych graczy, którzy zostawili swój znak przyzwania lub NPC spotkanych po drodze. Oczywiście ta opcja miała mi się całkiem niedługo przydać. Ruszyłem dalej przez most nie zwracając zbytniej uwagi na wypaloną przestrzeń - błąd, kilka sekund później przelatujący smok zabił mnie jednym ognistym splunięciem, od tak. Gra uczy zwracać uwagę na małe, z pozoru nieistotne szczegóły. Gdy już po chyba dwudziestej przeprawie przez Undead Burg wróciłem po swoje ''zwłoki" i odkryłem skrót do ogniska wszystko zaczęło iść znacznie lepiej, nagle znalazłem się pod mostem, który teraz mogłem bezpiecznie przekroczyć bez obawy o nagłe poparzenia. Gdzieś wyczytałem, że z ogonów bestii mogą wylecieć całkiem ciekawe bronie. Moje wątpliwości w tym temacie rozwiała wiadomość wypisana na ziemi: spróbuj ogon. No to strzelam jak głupi w smoczy ogon przez dobre 3 minuty, okazało się że było warto bo dostałem całkiem porządny miecz jak na ten etap gry.
Po jeszcze kilku żałosnych zgonach związanych z opancerzonym dzikiem czy nowym typem rycerzy w końcu dostałem się do nowego ogniska, poznałem pierwszego kowala, a następnie udałem się do kościoła. Gargulce, które czekały na dachu były chyba pierwszym mocnym ciosem, który dostałem od Dark Souls. Bijesz jednego przyjemniaczka, czujesz, że masz przewagę i nagle wyskakuje drugi, tyle że zionący ogniem, może jednak trzeba było oglądać materiały wideo z tej gry... Wiele nieudanych prób i przekleństw później postanowiłem skorzystać z pomocy mojego słonecznego przyjaciela. Przywróciłem swoje człowieczeństwo, po raz piąty wdrapałem się na szczyt kościoła i przywołałem ''słoneczko" oraz innego gracza, wtedy wszystko stało się łatwe. Współpraca potrafi tutaj odmienić losy wielu starć. Gdy gargulce padły zasłużoną śmiercią w końcu mogłem udać się by zabić w ten cholerny dzwon. Jakimś cudem nic mnie po drodze nie zabiło i zostałem nagrodzony osiągnięciem, dalej szwendałem się radosny, odkryłem skrót do Firelink Shrine i tam pozostałem w spokoju celebrując swoje zwycięstwo. Odkrywanie dodatkowych skrótów pozwala oszczędzić naprawdę sporo czasu i nie narażać się na nagłą śmierć z ręki jakiegoś wychudzonego trupa.
Mniej więcej tak prezentują się moje wrażenia z pierwszych dwóch dni grania w Dark Souls, trochę bólu, ale mało która gra w ostatnim czasie sprawiła mi tyle przyjemności. Nie wiem czy robić z tego serie wpisów, zobaczymy efekty.
PS. Jeśli ktoś chce recenzji z prawdziwego zdarzenia zamiast moich wypocin to zareklamuje tutaj wpis Guya Fawkesa, który znalazłem dopiero dzisiaj - najbardziej kozacka recenzja Dark Souls ever
*trailer wypadł moim zdaniem świetnie
Youtube Video -> Oryginalne wideo*relaksujące i całkiem podobne motywy z ekranu wczytywania
Youtube Video -> Oryginalne wideoYoutube Video -> Oryginalne wideo
12 komentarzy
Rekomendowane komentarze