Skocz do zawartości

Moja racja jest najmojsza!

  • wpisy
    44
  • komentarzy
    499
  • wyświetleń
    64226

Cham i prostak, czyli o żaku słów kilka


Amdarel

1257 wyświetleń

W dniu wczorajszym w internecie wybuchła kolejna dyskusja (który to już raz w tym roku?) na temat studentów. Zwykle z wnioskami wykładowców nie sposób się nie zgodzić, bo obniżający się z roku na rok poziom wiedzy studentów widoczny jest gołym okiem. Tym razem jednak, jako, że zarzutami jakie braci studenckiej poczyniono w Gazecie Wyborczej Trójmiasto, poczułem się osobiście dotknięty, postanowiłem podnieść rękawicę.

367109.3.jpg

Tekst dostępny jest na: http://trojmiasto.ga...y__brak_im.html

Zabierzmy się jednak do analizy niektórych zarzutów wynikających z powyższego tekstu, któremu (ku memu zdziwieniu) wszyscy w internecie poczęli przyklaskiwać.

"Trzeba im zwracać uwagę, że nie żuje się gumy, że jeśli ktoś musi wyjść w trakcie zajęć, to zgłasza to wykładowcy i w pewnym momencie cichutko opuszcza salę, a nie w robi przedstawienie z wychodzeniem. Zdarza się wychodzenie i wchodzenie w trakcie zajęć - bo na przykład dzwoni telefon i jeśli natychmiast nie oddzwonią, to na pewno giełda w Ameryce padnie, albo muszą iść zrobić siku, jak przedszkolaki, bo nie mogą wytrzymać do końca wykładu."

Czy student ma być nieruchomą kukłą? To mimo wszystko nie gimnazjalista, ale dorosły człowiek, który ma swoje obowiązki. Często pracuje, studiuje na 2 kierunkach bądź udziela się w kołach naukowych i/lub organizacjach pozarządowych. Wiadomo, że w przypadku ćwiczeń, konieczność opuszczenia sali zgłasza się prowadzącemu, jednak w przypadku wykładu (na którym potrafi być po 200-300 osób) nie jest to potrzebne. Z prostego powodu - obecność na nich nie jest obowiązkowa, a kolejka 10 osób informujących o tym, że z jakiegoś powodu musi wcześniej wyjść (i o ile) zabrałaby cenne minuty. Student, który ma do załatwienia jakąś sprawę po prostu po cichu wychodzi wcześniej.

Podobnie sprawa ma się z odbieraniem telefonów. Pomijam już fakt, że stało się to normą także wśród wykładowców i jakoś żaden student nie marudzi, że jest to olewanie obecnych w audytorium. Czasami zdarzają się sytuacje, czy to rodzinne, czy przy załatwianiu spraw służbowych, gdzie telefon odebrać trzeba. I jeśli mamy go ustawionego na wibracje i po cichu opuścimy salę, to nie ma nic w tym złego. Nie każdy może sobie pozwolić, by przez 3/4 dnia mieć wyłączony telefon.

O idiotyczności zarzutu w sprawie wychodzenia do toalety nawet chyba nie warto dyskutować. Ale jak rozumiem, dla niektórych wykładowców niezwykłą plamą na honorze jest wyższość potrzeb fizjologicznych nad treścią przekazywanej przez siebie wiedzy.

Setna_uczelnia_systemie_3816047.jpg

"Czasem nie wiem, po co właściwie studiują. Kiedyś studia to była dobra ucieczka od wojska. Teraz? Chyba po prostu nie chcą iść do pracy. Nie chcą też jednak chodzić na zajęcia, bo i po co? Przecież na zajęciach jest nudno. Po co notować, skoro można wziąć notatki od kolegi? Po co brać notatki od kolegi, skoro można wszystko znaleźć w internecie? I tak w kółko."

Tak. Często jest nudno. I to nie jest wina studentów, ale wykładowcy. Jeśli dla uczelni kompletnie nie liczy się to, jak dany wykładowca prowadzi prezentację, to trudno spodziewać się u niego tłumów, zwłaszcza jeśli wykład polega na ścianie tekstu do przepisania na slajdzie i 5 słowach komentarza. Jednocześnie na wykładach z ciekawymi ludźmi, bądź na szkoleniach prowadzonych przez specjalistów widać tłumy. Może to jaskrawy przykład, ale gdy ostatnio na mojej uczelni wizytował Prof. Leszek Balcerowicz, ludzie siedzieli nawet na podłodze i schodach. W czasie wykładu była cisza, a na sam koniec duża ilość pytań i aplauz na stojąco. Da się? Da. Studia to nie gimnazjum czy liceum. Ja, jako student mam umieć na zaliczenie wykładu. Jeśli uznam, że lepiej przygotuję się samodzielnie (bądź po prostu nie mogę na nim bywać) to jest to wyłącznie moje ryzyko.

Oczywiście to nie jedyne powody dla których studenci na wykładach nie bywają. Warto wymienić także fakt, że przy układaniu planu uczelnie mają studentów głęboko w studzience kanalizacyjnej. Normą są 1,5-3 godzinne okienka, podczas których marnuje się jedynie czas, bo nawet do domu nie opłaca się wracać. W efekcie okazuje się, że w trakcie dnia mając 3-4 zajęcia na uczelni siedzi się od 8 do 18-20. Jeżeli ktoś (nie daj Boże) pracuje, studiuje 2 kierunki albo ma jeszcze inne obowiązki czy ambicje niż dotarcie na wykład dr. X, to automatycznie musi z czegoś rezygnować.

No i na sam koniec nie zapominajmy o wykładach z przedmiotów, które kompletnie się danemu kierunkowi nie przydają. Ale być muszą, bo gdzieś koledzy z mniej popularnej katedry zajęcia mieć muszą....

"Na zajęciach gadają, grają w karty, w gry komputerowe, czytają gazety, układają pasjanse, notorycznie rozwiązują ćwiczenia na inne zajęcia, bo im się wydaje, że matematyka czy fizyka jest ważniejsza, a potem mają problemy."

Zapomniał wół jak cielęciem był. Idę o zakład, że wypowiadający te słowa wykładowca także czasami robił podobnie. Oczywiście student nie powinien przesadzać, ale granie w karty na wykładzie, czy czytanie gazety/książki zdarzało się zawsze, także za czasów naszych rodziców. Zwłaszcza jak prowadzący prezentację nie nadaje się do przekazywania wiedzy studentom.

70168658.jpg

"Poza tym brak im dyscypliny, nie wiedzą, co im wolno, a czego nie wolno. Przychodzą z jedzeniem i piciem na zajęcia, bo przecież to naturalne: student jest głodny. Ja wtedy pytam: - Czy to jest pierwszy rok studiów czy grupa starszych przedszkolaków?"

Tak jak urzędnik czy informatyk ma prawo wypić kawę przy stanowisku pracy, tak i student ma takie prawo podczas wykładu. Przykład idzie z góry, a sami wykładowcy notorycznie przychodzą z piciem na wykład. Jest to oczywiście naturalne, w końcu prelegentowi trudno mówić godzinę- półtorej bez łyka wody, ale nie widzę powodu, by tego samego zabronić studentowi. Zwłaszcza, że picie kawy/herbaty/wody przez publikę stało się już akceptowaną normą na np. konferencjach naukowych.

Poza wymienionymi, w tekście (i reakcjach internautów) powtarzały się te same zarzuty co zawsze. A to notatki tylko czytają (fakt, że na paruset studentów mających dany przedmiot w bibliotece jest 5 egzemplarzy nie ma przecież nic do rzeczy). A to wejdą do pokoju zapukawszy tylko, nie czekając na "proszę", a fakt, że na uczelni czasami ledwo co słychać osobę stojącą metr od ciebie, więc tym bardziej usłyszenie kogoś, kto jest 5m dalej za zamkniętymi drzwiami to wyczyn godny półboga, jest przecież nieistotny. Albo mój ulubiony - idą na min. wysiłku. A po co mają się starać (zwłaszcza z przedmiotu z typu 3xZ - zakuć, zdać zapomnieć), skoro i tak zaliczenie dostanie min. 70-80% grupy? Po co pisać w 100% oryginalne teksty na zaliczenie, skoro wykładowcy często nie chce się zrobić prostego kopiuj-wklej ze środka pracy w google.pl, by sprawdzić czy nie jest (albo na ile) plagiatem? To nie studenci zepsuli system...

MTAyNHg3Njg,11608998_11608945.jpg

Oczywiście są wykładowcy, którzy inspirują studentów. Tacy którzy mimo stopnia profesora, nie oburzą się jak ich student z konkretną sprawą zagada na korytarzu, albo przeprosi na chwilę mając ważną rozmowę. Tacy, z którymi można przyjść w wielu sprawach prosząc o pomoc np. w organizacji eventu albo z pytaniem dotyczącym nowinek w sytuacji gospodarczej. Tacy, którzy nie obrazą się za luźny żart puszczony na wykładzie przez studenta, ale odpłacą mu taką ripostą, że cała sala padnie ze śmiechu. Wbrew pozorom takich wykładowców wcale nie jest mało.

Niestety, mam wrażenie, że ostatnio w debacie publicznej dominują świeżo upieczeni magistrowie, którzy zostali święcie obrażeni, gdy przypadkowy student, biorąc ich za jednego z żaków podszedł z zapytaniem "Sorry nie wiesz, gdzie tu jest ksero?", zamiast wystosować pisemną prośbę o informację. W 3 egzemplarzach.

Nie dociera do nich, że lekkie skracanie dystansu to niekoniecznie chamstwo, ale trend, który pozwala na lepszą współpracę między wykładowcą a studentem. Wystarczy spojrzeć na organizacje pozarządowe. W fundacjach normą jest fakt, że wszyscy (albo prawie wszyscy) są ze sobą po imieniu, co nie wpływa na poziom szacunku czy kultury osobistej między pracownikami. Na uczelni oczywiście aż tak być nie może, ale to już nie te czasy, gdy doktor był Bogiem, do którego przychodziło się zgiętym w pokłonie, ze spuszczonym wzrokiem. Widać niektórzy za tym tęsknią.

Biedne to plemię żaków. Od średniowiecza po dziś dzień ciągle dostaje po uszach, niezależnie od tego, czy im się należy, czy nie.

18 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Osobiście uważam, że to kwestia ega. Wykładowcy, a raczej profesorowie (bo niektórzy się obrażają, jak się do nich nie mówi per profesor, mimo że żadnego profesora nie zrobili) uważają się od lepszych od tępej masy, która powinna im być wdzięczna za udostępniony czas...

Link do komentarza

Mógłbym na ten temat gadać godzinami, bo mnie niepomiernie wkurza takie gadanie wykładowców. Zwłaszcza, że sami zwykle reprezentują poziom dydaktyczny na poziomie rynsztoku a ich myślotok na wykładzie przypomina raczej proces wymiotowania, niż dobrze przygotowane wystąpienie.

Nie będę się zbytnio rozpisywał, bo i nie warto, podam tylko pewną ciekawostkę związaną z 'malejącym poziomem wiedzy studentów'.

Przez całe studia słyszałem narzekania na malejący poziom wiedzy studentów tysiące razy. Tak często i tak długo, że nieraz wykładowca nie przeprowadzał w ogóle normalnego wykładu, tylko za przeproszeniem pieprzył o tym, jacy to studenci teraz są beznadziejni. I potem taki burak na 30 godzin przeznaczonych w programie na przedmiot, przez 25 narzeka na poziom wiedzy studentów, a pozostałe 5 robi jakotaki wykład.

Morał z tej opowieści jest taki: za spadek poziomu wiedzy studentów odpowiadają tylko i wyłącznie wykładowcy. Czy to poprzez beznadziejne prowadzenie zajęć, czy przez leniwe, niestaranne sprawdzanie wiedzy studentów.

Link do komentarza

Nie można się nie zgodzić z większością tego, co napisałeś. Wykładowcy są jacy są. Są tacy, co uśpią Ciebie choćbyś wypił dwie kawy, a są tacy co wykładając na koniec ciężkiego dnia przykują twoją uwagę. Są ludzcy i są tacy, co sr..ą dalej niż widzą. Nie można jednak generalizować ani w jedną ani w drugą stronę. Ani student, ani wykładowca nie są święci i taka jest prawda.

  • Upvote 1
Link do komentarza

@Sycho Przypomina mi się pewien fragment filmu "Chłopaki nie płaczą" z dziekanem Zajączkiem w roli głównej wink_prosty2.gif

@Lord Nargogh Nie można zwalać winy tylko na wykładowców. Często nawet jak trafi się jakiś wymagający, to i tak musi ustąpić odgórnym naciskom, bo przecież nie można oblać 3/4 roku. Wina leży po wszystkich stronach, ale nie zapominajmy, że studenci nie są pełnoprawną stroną w tym sporze a raczej płótnem na którym odzwierciedlają się błędy wykładowców, uczelni i całego systemu edukacji.

@Kesser Student święty nie jest, co zaznaczyłem już na początku mojego wywodu. Tylko dziwnym trafem tymi wykładowcami najgłośniej narzekającymi na studentów czy frekwencje na wykładach, są ci, którzy nawet tych chcących poszerzać horyzonty nie potrafią pozyskać. A to już świadczy o nich samych

Link do komentarza

Czytałem ten tekst i również poczułem się osobiście poruszony. Oczywiście można się zgodzić z niektórymi rzeczami, ale przynajmniej u mnie nie było takiego chamstwa prezentowanego ze strony studentów. Oczywiście czasem niektórym zdarzało się zachowywać zbyt swobodnie na wykładzie (i zbyt głośno).

Płaczy nad udaniem się do toalety, czy wcześniejszego wychodzenia z wykładu nie rozumiem. Znacznie bardziej przeszkadzałoby wykładowcy zgłaszanie się takich osób i przerywanie zajęć niż ciche przemknięcie studenta do drzwi.

Co do form grzecznościowych, to niektórzy są na punkcie zajmowanego przez siebie stanowiska przeczuleni. Osobiście nigdy nie starałem się mówić do wykładającego magistra "panie magistrze", bo nie kojarzyło mi się ze zbyt wielką nobilitacją.

Zawsze starałem się patrzeć na otaczającą mnie sytuację obiektywnym okiem. Czasem irytowały mnie zachowania kolegów-studentów, a czasem wykładowców. W tym wypadku pogarszający się poziom studiów jest wynikiem pracy uczelnianej kadry. Gdyby wymagania były wyższe, to studenci musieliby się bardziej przykładac do nauki.

  • Upvote 2
Link do komentarza
Co do form grzecznościowych, to niektórzy są na punkcie zajmowanego przez siebie stanowiska przeczuleni. Osobiście nigdy nie starałem się mówić do wykładającego magistra "panie magistrze", bo nie kojarzyło mi się ze zbyt wielką nobilitacją.

U mnie w liceum było lepiej - każdy magister (czyli cała kadra de facto) kazał się tytułować profesorem.

Link do komentarza

@Rankin - w moim było podobnie, tylko... zanim pojawiła się tam moja klasa. Serio, 3 lata starsza siostra w tym samym miejscu musiała mówić "profesorze", a myśmy barbarzyńcy przyszli i cały czas "proszę pana/i", na co nikt nam nie zwrócił uwagi (chyba). Jakieś odgórne pewnie było.

Z tekstem się w pełni zgadzam. Aż trochę przykro się robi, jak sobie człowiek przypomina, co przeczytał w "Pan chyba żartuje, panie Feynman" o kadrze na niektórych z amerykańskich uczelni. ( np. wykładowca idzie do dziekana z pytaniem o pomoc, bo jego studenci nudzą się na wykładzie).

Poza tym, jest jeszcze jeden częsty przypadek, podobny do nargoghowego - narzekanie, że kiedyś było dużo godzin i można było opowiadać, a teraz za mało jest. 1/3 zajęć może.

  • Upvote 3
Link do komentarza

Ja (o ironio) mam farta i złego słowa nie napiszę o moich wykładowcach. Może prócz tego, że część nudzi okrutnie. Za to mam dwoje ulubieńców, których zawsze uważnie i z zaangażowaniem słucham (czasem nawet wdam się w dyskusję)- pewną panią socjolog oraz niezwykle sympatycznego psychologa. Mają pierdyliard tytułów, a mimo to zachowują luźne podejście ;***

Link do komentarza

O ile z poprzednimi artykułami z tego ciągu się dość szeroko zgadzałem - mam oczy i widzę, co spore grupy moich kolegów robią (a raczej czego nie robią), to ten to jakaś kpina (nie Twój, tylko ten zalinkowany tongue_prosty.gif).

Może dlatego, że, mimo wszystko, większość profesorów (u mnie) jest na solidnym poziomie i potrafi, mimo wszystko zachęcić... o ile student chce być zachęconym. Często ważniejsze są ploteczki i przeglądanie "Koleżanek", a potem żebranie o skrypty i dziwienie się, że wykładowca mówił XYZ, mimo że powtarzał to kilkanaście razy, by później czytać na twarzoksiążkach i forach, że ten a ten wykładowca jest okropny i oblewa za byle co (przy czym byle co często jest równe najbardziej podstawowym i banalnym zagadnieniom danego przedmiotu). Ze świecą szukać takich, którzy odpowiedzą na zadane pytanie, za to "dowcipy" z rynsztoka lecą jak z rękawa. Albo gdy profesor opowiada o zmarłym członku rodziny - część studentów zaczyna naśladować małpy.

Akurat tamtego dnia siedział obok mnie w autobusie lekko podpity jegomość. Inteligentniejszy dialog przeprowadziłem z nim niż chociażby miałbym nadzieję poprowadzić z nimi.

Na szczęście, są to przypadki coraz rzadsze.

Nie znaczy to, że są złymi ludźmi. Po prostu nie każdy jest przeznaczony do studiowania. Problem w tym, że jest to traktowane jako NORMA i niedługo może się to jeszcze... umasowić. Forsuje się (i nie jest to oderwane od rzeczywistości, niestety) studia jako konieczność, bez których można co najwyżej kopać rowy (mnie się nie udało dostać jakiejkolwiek pracy w wakacje - może spróbuję za granicą w te).

Nie mogę też powiedzieć, że taki mizerny poziom to wina wykładowców, przynajmniej nie wyłączna. Oni mogą to co najwyżej pogłębiać - też funkcjonują w tak wytworzonym systemie i rzeczywistości - chociaż zdarzają się i tacy, którzy chętnych potrafią zniechęcić, nie przeczę. Są i tacy, który takie problemy tworzą - kupujcie moje książki, bo 2! - nie zdarzyło się u mnie, ale mam świadomość o ich istnieniu. O politykowaniu nawet nie warto wspominać. Jeśli wykładowca traktuje studentów jak bydło, które daje mu tylko pieniądze, ale i tak musi się z nimi użerać, to powinien być hodowcą bydła, a nie pracownikiem uniwersytetu.

Problem leży w całym systemie i ogólnym poglądzie, który staje się jeszcze gorszy - każdy może mieć wyższe wykształcenie i jest/będzie na równi traktowany, jeśli ma dyplom - nieważne czy ściągający leń, który chodzi na uczelnię tylko na ćwiczenia, koła i egzaminy, bo (biedaczek) musi czy też zainteresowany w STUDIOWANIU gościu. To nie jest problem studiów, to jest problem systemu i podejścia.

Widzę też czasem przypływ sodówy do głów niektórych "wybitnych" świeżynek - magister czy doktor to od razu półbóg godny naszych modłów, a jak już stanie się sędzią... Oczywiście, widać to głównie na nowym pokoleniu, bo z tymi poprzednimi (na uczelni) mam jak najbardziej pozytywne doświadczenia. Z drugiej strony, zgadzam się też z tym, że u studentów coraz bardziej rozwija się roszczeniowa postawa.

Jestem też za tym, by dystans między prowadzącym zajęcia a studentem skracać, ale stopniowo, grzecznie i uprzejmie, a nie na siema kolo. To faktycznie pomaga.

Kiedyś studia wykształcały całościowo i nie chodzi mi tu o wiedzę. Teraz tego, niestety, w ogóle nie widzę.

Link do komentarza

Uważam, że trafiłem na bardzo porządnych ludzi. Nie każdy nadawał się do wykładania, ale w sumie wiele przedmiotów możnaby spokojnie skasować, ponieważ w gruncie rzeczy nie są do niczego potrzebne, a są obecne tylko ze względu na stary mit o tym, że "uniwersytet to nie zawodówka". To jest, moim zdaniem, główny powód (obok dotacji za liczbę studentów na sztucznych kierunkach, które są tanie w utrzymaniu) ciągłego pogarszania się poziomu uczelni.

Sami studenci nie są bez winy - u nas na pierwszym roku trzeba było praktycznie niektóre rzeczy powtarzać od nowa, bo albo ich nie zdążono przerobić, albo ludzie je zwyczajnie pozapominali. Same zaliczenia to w większości wyuczenie się na pamięć wielu, często bzdurnych, rzeczy. Po co mi znajomość dat w pracy? Ktoś o to spyta? Dlatego notatki "dla wszystkich" to nic dziwnego. Sam na własne uszy słyszałem praktycznie powtórkę z tego, co my kiedyś mieliśmy (akurat zainstalowali pętlę i na korytarzu słyszałem słowo w słowo, a myślałem, że mi odbija i zaczynam słyszeć głosy).

Co do tytułów to jakoś mnie nigdy nikt nie robił pretensji, gdy mówiłem per "pan", "pani", czyli jak zwyczajowo mówię do praktycznie każdej obcej osoby pełnoletniej. Widocznie miałem szczęście.

Link do komentarza

Tekst chętnie przeczytałem, ponieważ poprzez swoją przygodę z dwoma kierunkami studiów miałem okazję poznać zupełnie różne światy (i mam gdzieś nawet szkic wpisu na ten temat). Stąd zarówno w zdaniu Amdarela, jak i w komentowanym artykule dostrzegam sporo prawdy. Na WPiA kadra jest wybitna, organizacja świetna (nawet dziekanat działa sprawnie!), ale i studenci zachowują się jak dorośli. Rzucie gumy za najęciach? Jakieś rozmowy i śmiechy? Przez 4 lata takich problemów nie spotkałem.

Co innego na WNS - bydło, większość ludzi studiujących z przypadku, na korytarzu sceny rodem z amerykańskiego koledżu, w salach zachowania jak z gimbazy. A uczący? Wolę się nie wypowiadać.

Poza tym brak im dyscypliny, nie wiedzą, co im wolno, a czego nie wolno. Przychodzą z jedzeniem i piciem na zajęcia, bo przecież to naturalne: student jest głodny.

"- Czy na wykładzie można pić i jeść? - pyta na pierwszym wykładzie z historii prawa profesor

- [konsternacja studentów]

- Można! A czy trzeba na nie chodzić?

- [powtórna konsternacja]

- Nie! To nawet szkodliwe!

- A czy można mnie nagrywać?

- [Nieśmiało, że nie]

- Trzeba! Kto mnie nie nagrywa?!"

Tak rozpoczął się jeden z moich pierwszych wykładów na studiach prawniczych z najlepszym naukowcem jakiego miałem szansę osobiście poznać (obecnie moim promotorem). Gigantyczne doświadczenie i wielka wiedza ponad 70-letniego profesora idą często w parze z humorem i dystansem. Problemy zazwyczaj mają magistrzy oraz doktorzy, nie radzący sobie z własną habilitacją. Profesor, jako człowiek na poziomie, który już niczego nie musi udowadniać krzywdy nikomu nie robi.

  • Upvote 2
Link do komentarza

Jeśli chodzi o studia to uważam, że miałem w większości całkiem spoko wykładowców i prowadzących ćwiczenia. Trochę szkoda mi wykładowcy Chemii Analitycznej, facet wyraźnie się stara, przygotowuje, rzuci anegdotą, pokaże, ale ma straszną emisję - głos monotonny i okrutnie nużący. Wyraźnie in plus wyróżniał się dla odmiany facet od filozofii przyrody (młody doktor) i większość katedry chemii polimerów, choć niby same "zgredy" i profesorzy w wieku 60+.

Jedynym wyjątkiem była prowadząca laborki z chemii nieorganicznej. Wybitnie antypatyczne, złośliwe i nieudolne babsko, które pozycję swoją trzymało wyłącznie dlatego, że mąż (poza tym spoko facet i wielki entuzjasta brydża) był szefem katedry. O akcjach, jakie toto wyczyniało, można by zrobić cały wpis, ale na szczęście zaczyna się powoli zacierać w mojej pamięci i wolałbym do tego nie wracać.

Link do komentarza

Szczerze powiedziawszy, twoje podjęcie rękawic jest niczym innym jak w pewnym sensie atakiem i żaleniem się. Nie przedstawiłeś sensownych argumentów, więc rękawic nawet nie podniosłeś.

- Cytat pierwszy odnośnie zwracania uwagi, że żują gumę itd.

Ale odpowiedziałeś. Nie, student nie musi być nieruchomą kukłą. Ale głupie podniesienie ręki i kiwnięcie głową że musi wyjść to takie ciężkie dla studenta? No błagam cię. No i jaaaaaaaasne. Bo każdy student studiuje na dwóch kierunkach, ma pracę, udziela się w kołach naukowych (hahahah jasssne).

Jak dla mnie, nie przekazał żadnych idiotycznych zarzutów, a prostą prawdę o tym, jak chamsko potrafią zachowywać się studenci (oczywiście nie wszyscy). Mają tyle ważnych spraw na głowie? Po co jeszcze zawracają gitarę, tymi WAŻNYMI sprawami, innym osobom?

- Cytat z tym, że nie wie po co studiują.

Nie uciekają od pracy. Studiują bo właśnie tej pracy nie ma, a bez znajomości ciężko się wkręcić do normalnej pracy w zawodzie dajmy na to.

Twój jednak argument to czyste wylewanie żali na wykładowcę, który nudno prowadzi wykład. Oczywiście, to wystarczający i w pełni usprawiedliwiony powód, dla którego nie warto chodzić na zajęcia. Leń w tyłek zagląda i tyle. Studia nie są robione pod każde twoje widzimisie, bo nie jesteś dla nich oczkiem w głowie i najważniejszą osobą. Nie chcesz? Nie musisz chodzić. To tylko świadczy o tobie, a nie o wykładowcy. Oczywiście on nie może być znudzony gadaniem ciągle tego samego (po x razy często), nie może być znudzony tym, że studenci nie posiadają jakieś tam wiedzy i trzeba to nadrabiać, nie może mieć rodziny i ważnych spraw. Musi tylko przepięknie opowiadać, abyś się nie nudził, bo inaczej nie przyjdziesz. fak yea...

- Cytat z grą w karty...

Zwłaszcza jak student nie wie po co są studia chyba prędzej. Każdy przekazuje wiedzę jak potrafi, a student zamiast to uszanować i starać się słuchać, ma go głęboko w d... i sobie w karty gra. Siedzieć by siedzieć? To już wolałbym aby nie przychodził na zajęcia, jak ma tylko gazety czytać czy inne bzdety robić. Może też grał w karty czy coś tam robił, ale może i nie robił. Oczywiście chcąc się usprawiedliwić już wydajesz wniosek "robił i już", chociaż to nie musi być prawda.

- Cytat z brakiem dyscypliny

O matko... Bo wykładowca pije czy je. To ty nie znasz tej zasady nawet z podstawówki czy późniejszych klas? Zawsze tak było, że nauczyciel może to zrobić, czy nawet sobie wyjść bo telefon dzwoni i nie musi się was pytać o zdanie. Bo to nauczyciel/wykładowca. Tak się przyjęło i tak zostało. To od osoby zależy, czy to robi czy też nie. A ty zaczynasz płacz bo się napić nie możesz czy zjeść. I dziwisz się, że taki człowiek zastanawia się, czy jest w przedszkolu czy na studiach. Mamo mamo ale ja jadłem bo ten pan też jadł.

Zakuć, zapomnieć. Nie chcę być pracodawcą przyszłym takiego studenta, który takie ma podejście. Bardzo dobrze, że oblewa 70-80% ludzi. BARDZO dobrze. Jesteście po to, aby się nauczyć, a nie zdobywać ocenki i wyjść ze studiów bez podstawowej wiedzy. Jeszcze jak jesteście na jakimś tam kierunku językowym, spoko. W praktyce w innym kraju dajmy na to, douczycie się łatwo. Ale na kierunku powiedzmy medycznym? Ratownik medyczny? Zakuć, zapomnieć? Aż mi niedobrze...

Plemię żaków w cale takie biedne nie jest. Dla mnie bardziej biedni są ci, którzy muszą to plemię czegokolwiek nauczyć. Z roku na rok przychodzi coraz to gorszy rocznik. Ręce mogą opadać. Skracanie dystansu jest wg was modne. Nie zwróciłeś nawet uwagi na podejście drugiej strony. Dla studentów to jest modne, dla wykładowców nie. Ale oczywiście studenci mają rację i są święcie obrażeni gdy uważa się takie coś za chamstwo.

Bierzesz w całej tej swojej wypowiedzi pod uwagę biednych studentów, ale nawet nie stajesz się pomyśleć o stronie drugiej.

  • Upvote 1
Link do komentarza

@up

Teraz już wiemy kto wysyłał do gazety te płacze na studentów. Niektórym się wydaje, że jak mają stopień naukowy to mogą pomiatać innymi jak bydłem. Podobna postawa u pana powyżej. Nie jest jednak prawdą, że osoby z tytułem profesorskim świetnie sobie radzą, a problem stanowią wyłącznie magistrowie czy doktorzy świeżo po obronie. Właśnie bardzo często potrafią w interesujący sposób prowadzić zajęcia, a niektórzy profesorowie uważają się za swięte krowy, uznając że wiedzą już wszystko i nie muszą się dokształcać.

Szczerze powiedziawszy, twoje podjęcie rękawic jest niczym innym jak w pewnym sensie atakiem i żaleniem się. Nie przedstawiłeś sensownych argumentów, więc rękawic nawet nie podniosłeś.

Zarzut śmieszny szczególnie stawiany przez osobę, której odpowiedź i argumentacja jest jednym wielkim płaczem. Pewnie słaba kondycja szkolnictwa to w 100% wina studentów, wielcy wykładowcy nic nie mogą zrobić z taką lichą materią.

  • Upvote 3
Link do komentarza

Ja miałem ogromnego pecha co do wykładowców. Z dziesiątków, którzy mnie uczyli kompetentnych dydaktycznie mógłbym policzyć na palcach jednej ręki. I nie jest to moja subiektywna opinia, bo jeśli wykładowca na fizyce jądrowej większość czasu mówi o polowaniu i śmietanie, a inny ciągle gada o majonezie i niepotrafiących parkować studentkach architektury, to nie sposób tego podciągnąć jako wykład zgodny z tematem.

Link do komentarza

@Sergeyevich

1. Występowałeś kiedyś publicznie przed większym audytorium? Ja miałem okazję przed grupami nie większymi niż 80 osób i podniesienia ręki z tylnych rzędów niekoniecznie bym zauważył. A już na pewno wolałbym, żeby ktoś wyszedł po cichu nie przerywając mi zaczętego właśnie zdania, niż pytał jak przedszkolak czy może na chwilę opuścić salę.

2. Czyli jak np. na sztukę teatralną nie przychodzą ludzie, to wina tylko i wyłącznie głupiego społeczeństwa, a nie złego reżysera, nawet jeśli do konkurencyjnego teatru walą tłumy? Owszem, uczelnia nie jest od spełniania mojego widzi mi się, ale zadaniem wykładowcy jest w sensowny sposób przekazać wiedzę. Jemu za to płacą, nie mnie. Jeśli to u niego kuleje, a jednocześnie brak mu wybitnych osiągnięć naukowych, lub chociaż chęci do angażowania się w jakieś inne inicjatywy (np. centrum promocji uczelni czy opieka nad kołem naukowym) to trzymanie go na uczelni jest niczym innym jak kolesiostwem.

A argument o lenistwie - owszem jestem leniem. Nie oznacza to, że nic nie robię, bo studiuję 2 kierunki, działam w kole naukowym i organizacji pozarządowej. Ale nauczyłem się szanować swój czas i jeśli z wykładu nic nie wynoszę, to nie widzę powodu by na niego chodzić, tylko po to, żeby wykładowca był zadowolony.

3. Nie twierdzę, że to super, że grają w karty. Ja tylko przypominam, że studia to dość specyficzny wiek, między byciem młodzieżą, a pełną dorosłością. I że wielu z tych poważnych dziś wykładowców, za młodu także robiło mniejsze lub większe głupoty.

4. Studia to nie jest podstawówka. Na studiach zarówno ja, jak i wykładowca jesteśmy dorosłymi ludźmi i tak się staramy traktować. Studia mają uczyć samodzielności, nawet jeżeli dla niektórych z żaków jest to brutalne przeżycie. Jeśli nikt nie każe mi chodzić na wykłady, nie sprawdza szlaczków w zeszycie i mówi do mnie na Panie Adamie/Panie X zamiast "X chodź no tutaj", to mam też prawo oczekiwać kultury idącej w obie strony. Jeśli dyrektor na meetingu/naradzie pije kawę, to pracownicy też mają taką możliwość, więc nie widzę powodu, by w stosunkach na uczelni było inaczej. W przeciwnym przypadku, idąc za twoim przykładem, asystent na zebraniu katedry powinien stać na baczność przed kierownikiem mającym rozwalone nogi na stole i uważać to za w 100% normalne...

4.1 W moim byłym liceum, znajdującym się dość wysoko w rankingu 100 najlepszych szkół w Polsce jakoś też nauczyciele nie robili afery o dyskretne napicie się podczas lekcji kawy, czy wody z butelki postawionej obok ławki. Czy to świadczy o tym, że jego uczniowie byli jak to określasz, przedszkolakami?

5. Czytaj ze zrozumieniem. Ja nie narzekam na to, że oblewa 70-80% ale na to, że ma odgórne przykazanie, by min 70-80% przepuścić już w pierwszym terminie. Robi się więc łatwe do zaliczenia testy, dodatkowe punkty za byle co itp. byle tylko zaliczył ktokolwiek kto chociaż przez godzinę poprzegląda notatki.

5.1 A widziałeś program niektórych przedmiotów na studia? Czasami jest on napakowany bezużyteczną wiedzą, która nigdy nie przyda się w praktyce. Gdy uczę się takich przedmiotów jak badania operacyjne, ekonometria, mikro/makroekonomia czy projektowanie procesów czuję, że pomimo znacznie większej ilości wymaganego wysiłku, nie jest to czas stracony. Ale jak uczę się do kolejnego z palca wyssanego przedmiotu, byle tylko coś dołożyć do programu, to wiem, że za półtora roku nie będę nawet pamiętać jego nazwy.

Resztę, skomentował już FaceDancer, więc nie będę powtarzał jego odpowiedzi, z którą się w 100% zgadzam.

  • Upvote 4
Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...