Cham i prostak, czyli o żaku słów kilka
W dniu wczorajszym w internecie wybuchła kolejna dyskusja (który to już raz w tym roku?) na temat studentów. Zwykle z wnioskami wykładowców nie sposób się nie zgodzić, bo obniżający się z roku na rok poziom wiedzy studentów widoczny jest gołym okiem. Tym razem jednak, jako, że zarzutami jakie braci studenckiej poczyniono w Gazecie Wyborczej Trójmiasto, poczułem się osobiście dotknięty, postanowiłem podnieść rękawicę.
Tekst dostępny jest na: http://trojmiasto.ga...y__brak_im.html
Zabierzmy się jednak do analizy niektórych zarzutów wynikających z powyższego tekstu, któremu (ku memu zdziwieniu) wszyscy w internecie poczęli przyklaskiwać.
"Trzeba im zwracać uwagę, że nie żuje się gumy, że jeśli ktoś musi wyjść w trakcie zajęć, to zgłasza to wykładowcy i w pewnym momencie cichutko opuszcza salę, a nie w robi przedstawienie z wychodzeniem. Zdarza się wychodzenie i wchodzenie w trakcie zajęć - bo na przykład dzwoni telefon i jeśli natychmiast nie oddzwonią, to na pewno giełda w Ameryce padnie, albo muszą iść zrobić siku, jak przedszkolaki, bo nie mogą wytrzymać do końca wykładu."
Czy student ma być nieruchomą kukłą? To mimo wszystko nie gimnazjalista, ale dorosły człowiek, który ma swoje obowiązki. Często pracuje, studiuje na 2 kierunkach bądź udziela się w kołach naukowych i/lub organizacjach pozarządowych. Wiadomo, że w przypadku ćwiczeń, konieczność opuszczenia sali zgłasza się prowadzącemu, jednak w przypadku wykładu (na którym potrafi być po 200-300 osób) nie jest to potrzebne. Z prostego powodu - obecność na nich nie jest obowiązkowa, a kolejka 10 osób informujących o tym, że z jakiegoś powodu musi wcześniej wyjść (i o ile) zabrałaby cenne minuty. Student, który ma do załatwienia jakąś sprawę po prostu po cichu wychodzi wcześniej.
Podobnie sprawa ma się z odbieraniem telefonów. Pomijam już fakt, że stało się to normą także wśród wykładowców i jakoś żaden student nie marudzi, że jest to olewanie obecnych w audytorium. Czasami zdarzają się sytuacje, czy to rodzinne, czy przy załatwianiu spraw służbowych, gdzie telefon odebrać trzeba. I jeśli mamy go ustawionego na wibracje i po cichu opuścimy salę, to nie ma nic w tym złego. Nie każdy może sobie pozwolić, by przez 3/4 dnia mieć wyłączony telefon.
O idiotyczności zarzutu w sprawie wychodzenia do toalety nawet chyba nie warto dyskutować. Ale jak rozumiem, dla niektórych wykładowców niezwykłą plamą na honorze jest wyższość potrzeb fizjologicznych nad treścią przekazywanej przez siebie wiedzy.
"Czasem nie wiem, po co właściwie studiują. Kiedyś studia to była dobra ucieczka od wojska. Teraz? Chyba po prostu nie chcą iść do pracy. Nie chcą też jednak chodzić na zajęcia, bo i po co? Przecież na zajęciach jest nudno. Po co notować, skoro można wziąć notatki od kolegi? Po co brać notatki od kolegi, skoro można wszystko znaleźć w internecie? I tak w kółko."
Tak. Często jest nudno. I to nie jest wina studentów, ale wykładowcy. Jeśli dla uczelni kompletnie nie liczy się to, jak dany wykładowca prowadzi prezentację, to trudno spodziewać się u niego tłumów, zwłaszcza jeśli wykład polega na ścianie tekstu do przepisania na slajdzie i 5 słowach komentarza. Jednocześnie na wykładach z ciekawymi ludźmi, bądź na szkoleniach prowadzonych przez specjalistów widać tłumy. Może to jaskrawy przykład, ale gdy ostatnio na mojej uczelni wizytował Prof. Leszek Balcerowicz, ludzie siedzieli nawet na podłodze i schodach. W czasie wykładu była cisza, a na sam koniec duża ilość pytań i aplauz na stojąco. Da się? Da. Studia to nie gimnazjum czy liceum. Ja, jako student mam umieć na zaliczenie wykładu. Jeśli uznam, że lepiej przygotuję się samodzielnie (bądź po prostu nie mogę na nim bywać) to jest to wyłącznie moje ryzyko.
Oczywiście to nie jedyne powody dla których studenci na wykładach nie bywają. Warto wymienić także fakt, że przy układaniu planu uczelnie mają studentów głęboko w studzience kanalizacyjnej. Normą są 1,5-3 godzinne okienka, podczas których marnuje się jedynie czas, bo nawet do domu nie opłaca się wracać. W efekcie okazuje się, że w trakcie dnia mając 3-4 zajęcia na uczelni siedzi się od 8 do 18-20. Jeżeli ktoś (nie daj Boże) pracuje, studiuje 2 kierunki albo ma jeszcze inne obowiązki czy ambicje niż dotarcie na wykład dr. X, to automatycznie musi z czegoś rezygnować.
No i na sam koniec nie zapominajmy o wykładach z przedmiotów, które kompletnie się danemu kierunkowi nie przydają. Ale być muszą, bo gdzieś koledzy z mniej popularnej katedry zajęcia mieć muszą....
"Na zajęciach gadają, grają w karty, w gry komputerowe, czytają gazety, układają pasjanse, notorycznie rozwiązują ćwiczenia na inne zajęcia, bo im się wydaje, że matematyka czy fizyka jest ważniejsza, a potem mają problemy."
Zapomniał wół jak cielęciem był. Idę o zakład, że wypowiadający te słowa wykładowca także czasami robił podobnie. Oczywiście student nie powinien przesadzać, ale granie w karty na wykładzie, czy czytanie gazety/książki zdarzało się zawsze, także za czasów naszych rodziców. Zwłaszcza jak prowadzący prezentację nie nadaje się do przekazywania wiedzy studentom.
"Poza tym brak im dyscypliny, nie wiedzą, co im wolno, a czego nie wolno. Przychodzą z jedzeniem i piciem na zajęcia, bo przecież to naturalne: student jest głodny. Ja wtedy pytam: - Czy to jest pierwszy rok studiów czy grupa starszych przedszkolaków?"
Tak jak urzędnik czy informatyk ma prawo wypić kawę przy stanowisku pracy, tak i student ma takie prawo podczas wykładu. Przykład idzie z góry, a sami wykładowcy notorycznie przychodzą z piciem na wykład. Jest to oczywiście naturalne, w końcu prelegentowi trudno mówić godzinę- półtorej bez łyka wody, ale nie widzę powodu, by tego samego zabronić studentowi. Zwłaszcza, że picie kawy/herbaty/wody przez publikę stało się już akceptowaną normą na np. konferencjach naukowych.
Poza wymienionymi, w tekście (i reakcjach internautów) powtarzały się te same zarzuty co zawsze. A to notatki tylko czytają (fakt, że na paruset studentów mających dany przedmiot w bibliotece jest 5 egzemplarzy nie ma przecież nic do rzeczy). A to wejdą do pokoju zapukawszy tylko, nie czekając na "proszę", a fakt, że na uczelni czasami ledwo co słychać osobę stojącą metr od ciebie, więc tym bardziej usłyszenie kogoś, kto jest 5m dalej za zamkniętymi drzwiami to wyczyn godny półboga, jest przecież nieistotny. Albo mój ulubiony - idą na min. wysiłku. A po co mają się starać (zwłaszcza z przedmiotu z typu 3xZ - zakuć, zdać zapomnieć), skoro i tak zaliczenie dostanie min. 70-80% grupy? Po co pisać w 100% oryginalne teksty na zaliczenie, skoro wykładowcy często nie chce się zrobić prostego kopiuj-wklej ze środka pracy w google.pl, by sprawdzić czy nie jest (albo na ile) plagiatem? To nie studenci zepsuli system...
Oczywiście są wykładowcy, którzy inspirują studentów. Tacy którzy mimo stopnia profesora, nie oburzą się jak ich student z konkretną sprawą zagada na korytarzu, albo przeprosi na chwilę mając ważną rozmowę. Tacy, z którymi można przyjść w wielu sprawach prosząc o pomoc np. w organizacji eventu albo z pytaniem dotyczącym nowinek w sytuacji gospodarczej. Tacy, którzy nie obrazą się za luźny żart puszczony na wykładzie przez studenta, ale odpłacą mu taką ripostą, że cała sala padnie ze śmiechu. Wbrew pozorom takich wykładowców wcale nie jest mało.
Niestety, mam wrażenie, że ostatnio w debacie publicznej dominują świeżo upieczeni magistrowie, którzy zostali święcie obrażeni, gdy przypadkowy student, biorąc ich za jednego z żaków podszedł z zapytaniem "Sorry nie wiesz, gdzie tu jest ksero?", zamiast wystosować pisemną prośbę o informację. W 3 egzemplarzach.
Nie dociera do nich, że lekkie skracanie dystansu to niekoniecznie chamstwo, ale trend, który pozwala na lepszą współpracę między wykładowcą a studentem. Wystarczy spojrzeć na organizacje pozarządowe. W fundacjach normą jest fakt, że wszyscy (albo prawie wszyscy) są ze sobą po imieniu, co nie wpływa na poziom szacunku czy kultury osobistej między pracownikami. Na uczelni oczywiście aż tak być nie może, ale to już nie te czasy, gdy doktor był Bogiem, do którego przychodziło się zgiętym w pokłonie, ze spuszczonym wzrokiem. Widać niektórzy za tym tęsknią.
Biedne to plemię żaków. Od średniowiecza po dziś dzień ciągle dostaje po uszach, niezależnie od tego, czy im się należy, czy nie.
- 21
18 komentarzy
Rekomendowane komentarze