Skocz do zawartości

Świt Zagłady

  • wpisy
    17
  • komentarzy
    82
  • wyświetleń
    11807

Sycho14

810 wyświetleń

Witam!

Zaczyna się nowy dzień, więc ja wpadam z nowym opowiadaniem;) Od razu zaznaczam, że opowiadanie bazuje na historii, dla tego pod tekstem przygotowałem mini encyklopedię, by pomóc w zrozumieniu niektórych pojęć.

"Upadek"

Metzli wstał dzisiaj przed słońcem. Obrócił głowę w lewą stronę - Papan nadal spała. Młody Mexica* nigdy nie miał dość jej piękna. Miała długie czarne włosy, wielkie niebieskie oczy, skryte aktualnie pod powiekami, smukły nosek i delikatne, różowe usta. Papan była dosyć wysoka, jak na 18 lat, chociaż nadal niższa od niego. Leżała naga skąpana w promieniach wstającego słońca. Metzli ucałował ją w policzek, po czym wstał i ubrał przepaskę. Wychodząc z domu włożył sandały i złapał za dwie korby kukurydzy. Po wyjściu przysiadł na ziemi i zaczął łuszczyć kukurydzę. Większość mieszkańców Tenochtitlanu* również już wstała. Nagle zbliżyła się do niego grupa uczniów Quetzalcoatla*. Ubrani byli w typowe dla nich kolorowe koszule, wymyślne szerokie spodnie i dziwne skórzane buty, zakrywające nogi prawie do kolan. Jeden z nich spojrzał na niego z pogardą, uderzył w twarz i odszedł śmiejąc się szyderczo. Metzli nie przejął się tym i wrócił do zgniatania kukurydzy. Poczuł na sobie rękę Papan.

-Nie przejmuj się nimi.

-Wcale się nie przejąłem po prostu się zastanawiam, dlaczego Quetzalcoatl ich wziął ze sobą. Przecież oni są zupełnie odmienni od naszego dobrego boga...

-Nie zawracaj sobie tym głowy, siły wyższe muszą mieć w tym jakiś cel, zbyt skomplikowany dla na nas - zwykłych śmiertelników.

Jego ukochana ubrana była w białą cieniutką koszulę i długą sięgającą za kolana czerwoną spódnicę. Nie lubił, gdy ubierała się zbyt wyzywająco, chciał mieć świadomość, że jest jego i tylko jego. W czasie rozmowy skończył rozcierać kukurydzę i oboje ruszyli nad staw, umyć ręce i twarz. Większość dnia zleciała mu powoli i przyjemnie: zjedli placki kukurydziane, w dżungli udało mu się złapać węża, po czym wrócił podzielić się zwierzyną z narzeczoną. W mieszkaniu zastał Papan rozmawiającą z kapłanem. Duchowy ubrany był tylko w długą przepaskę, resztę ciała miał pomalowaną różnymi liniami tworzącymi wzory, przypominającymi zwierzęta: węża na klatce piersiowej i kolibra na plecach. Na twarzy miał tatuaż przedstawiający dodatkową parę oczu na czole, z których szły dwie linie, tworząc spirale na policzkach. Głowę miał łysą, jedyne jego włosy to siwa bródka świadcząca o jego wieku.

-Co się stało, że raczyłeś nas odwiedzić mój panie? - rzucił Metzli wchodząc do mieszkania.

-Twoja żona została wybrana na służkę. - odpowiedział spokojnie kapłan.

-Ale dlaczego ona? - młodzieniec wyraźnie robił się zdenerwowany.

-Proste. Bo jest piękna.

-Proszę! Nie chcę się z nią rozstawać! Wokoło jest tyle pięknych kobiet...

-Metzli! Wiesz dobrze, że z moją wolą nie możesz dyskutować, a poza tym to tylko miesiąc, wytrzymasz.

Po tych słowach szaman wstał z podłogi, spojrzał w kierunku Papan, a ona w pośpiechu ruszyła za nim. Przy wejściu uśmiechnęła się do niego, ale on nie był w stanie odwzajemnić uśmiechu. Metzli nie przykładał takiej wiary do religii, szczególnie teraz po powrocie Quetzalcoatla. Szczególnie nie lubił święta Tezcatlipoca*, które według niego było zbyt pompatyczne. Polegało ono na tym, że z jeńców wojennych wybierano się mężczyznę, który przez rok był kształcony, a w miesiąc przed ofiarowaniem go w świątyni wybierano 4 najpiękniejsze kobiety w mieście, by mu usługiwały w ostatnie dni życia. Metzli nie miał innego wyboru, musiał wiernie czekać na powrót ukochanej.

Młodzieniec wiernie odliczał dni do powrotu Papan. Tego poranka zaznaczył 20 dzień jej nieobecności. Jak co dzień szybko się ubrał, zjadł placek z kukurydzy i wyruszył na łowy. Dzisiaj nie miał szczęścia i nic nie udało mu się upolować, zrezygnowany wrócił w stronę domu. idąc powoli podziwiał co się dzieje wokół niego. Dzieci ganiały się nawzajem, kobiety przygotowywały posiłek mężom, a ci, niektórzy szczęśliwi, inni nie, wracali z polowań. Przechodząc między kamiennymi chatami usłyszał krzyki. Pobiegł w ich kierunku w uliczkę między 2 budynkami. Na miejscu zobaczył 3 uczniów Quetzalcoatla otoczonych przez mężczyzn trzymających im włócznie przy szyjach, a parę metrów dalej leżało zmaltretowane ciało 16 letniej dziewczyny. Metzli stał, jak wryty. Wiedział, że uczniowie Qetzalcoatla nie dażyli ich zbyt dużą sympatią ale czy naprawdę mogli się posunąć do tak wstrętnego czynu. Po czasie zaczęło przybywać coraz więcej gapiów. Po chwili Metzli usłyszał krzyki:

-Rozejść się, rozejść nadchodzi wielmożny Cuauhpopoca.

Cuahpopoca nie był osobistością tak ważną, jak kapłan, ale wśród mieszkańców Tenochtitlanu* był dażony równie wielkim szacunkiem. Szedł wśród tłumu opierając się o swoją laskę, ubrany w długi płaszcz z zielonych piór, odgarniając długie siwe włosy, które cały czas mu spadały na twarz. Zatrzymał się powoli i rozejrzał:

-Co tu się stało?

-To słudzy Quetzalcoatla! Złapali biedną Tlalli w uliczce, wykorzystali i zabili.-odpowiedział jeden z obserwatorów.

-Karą za zabójstwo jest śmierć!-Cuauhpopoc zacisnął prawą rękę na swojej lasce, po czym spojrzał z nienawiścią na uczniów Quetzalcoatla-Czy macie coś na swoją obronę?

Ci wyrywali się krzycząc coś w swoim języku, jeden z nich złapał za włócznię i zaczął się siłować, ale po chwili został odepchnięty i upadł. Cuauhpopoc spojrzał na niego-Tak myślałem!-po czym przyłożył lewą rękę do szyi odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Każdy mieszkaniec Tenochtitlanu wiedział co to oznacza, a uczniowie dowiedzieli się padając bezsilnie na ziemię. Metzli ruszył w kierunku domu. Nic nie rozumiał:"To tak to wygląda? Quetzalcoatl wraca do ludzi, zabrania nam składania ofiar, a jego uczniowie zabijają jedną z jego wyznawczyń? To tak ma wyglądać nasz upragniony raj?" spojrzał w niebo, miał ochotę krzyczeć prosić, wszystko, byle by mógł tylko poznać dziwny plan bogów, ale wiedział, że nikt mu nie odpowie, jedynym bogiem, jaki przy nich został jest Quetzalcoatl i to on teraz nad nimi czuwa.

Dzisiaj Mezli znowu miał koszmar, obrócił głowę w lewą stronę, ale Papan nie leżała obok niego. Chłopak denerwował się, bo to był już drugi dzień, od zakończenia ceremonii, a ukochana nadal nie wracała. Przeczuwał, że stało się coś złego, ale nie chciał o tym myśleć. Wychodząc na zewnątrz zobaczył ogromny ruch. Wszyscy mieszkańcy biegli w to samo miejsce. Metzli ruszył powoli zobaczyć co się dzieje. Po paru krokach zobaczył prawie wszystkich Tenochtitlańczyków, zebranych wokół młodego Cacamy. Chłopak ubrany był, jak typowy obywatel w przepaskę i sandały, włosy miał czarne, spięte w kucyk, a na twarzy miał idącą od czoła, przez oko, do policzka bliznę pozostawioną przez Jaguara. Krzyczał coś do ludu, lecz Metzli nic nie rozumiał, więc zaczął podchodzić bliżej.

-Teraz widzicie! Quetzlcoatl nie da nam raju, on da nam piekło! Nasz król siedzi w zamku i ucztuje z nim, a my tu siedzimy opłakując bliskich! Pomścijmy naszych bliskich zabitych w świątyni!

Metzliemu przyśpieszyło serce, spytał mężczyznę stojącego obok niego:

-A co się stało w świątyni?

-Nie słyszałeś o tym? Rzeź! Quetzalcoatl zabił wszystkich świętujących święto Tezcatlipoca! Kapłan, ofiara, służki, widzowie, wszyscy, podobno kilka tysięcy osób!

Poczuł ukłucie w sercu. Już nic go nie obchodziło. Opuścił tłum i ruszył przed siebie. Zrobił kilka kroków i zobaczył sylwetkę przechodzącego ucznia Quetzalcoatla. Nie zastanawiając się złapał za kamień i powalił go na ziemię. Zaczął uderzać mu w twarz kamieniem. Bił, bił, bił, nie obchodziło go, czy chłopak jeszcze żyje, musiał dać upust złości. Cacama zaczął nawoływać zebranych i nie minęła minuta, a wszyscy rozbiegli się po mieście. Ściany zalała krew, to nie była bitwa, wróg się niczego nie spodziewał, to była zwykła rzeź. Każdy dawał upust swojej złości, ciała były masakrowane, torturowane, ucinano kończyny, pluto na zwłoki, wypruwano oczy. A Metzli dalej tłukł kamieniem w tę maź, która kiedyś była twarzą.

Od powstania minęły trzy dni. Każdy mężczyzna szykował się do walki. Wiadomo było, że Quetzalcoatl jak się tylko dowie co się stało, ruszy na miasto. Meztli był gotowy na wszytko. Nie chodziło mu już o zemstę, chciał po prostu umrzeć w walce i w końcu spotkać Papan. Wychodząc z domu trafił na straszne poruszenie. Wiedział co się dzieje. Quetzalcoatl wrócił! Pobiegł na obrzeża miasta, gdzie stali wszyscy wojownicy Tenochtitlanu gotowi do walki na ich czele stał Cuitlahuaca, brat Motecuhzomy*. Na przeciw niego stał Quetzalcoatl z setkami uczniów u swego boku i tysiącami mieszkańców innych miast i krajów. Niektórzy byli jeszcze do niedawna podlegli, martwemu teraz Motecuhzomie. Quetzalcoatl siedział dumnie na swojej białej czteronożnej bestii. Ubrany był w srebrne metalowe odzienie, które podobno zapewniało mu dodatką obronę, na twarzy miał długą siwą brodę i metalową czapkę, która zakrywała wszystkie jego włosy. Przy jego boku stała kobieta, która wypowiadała się za niego.

-Jeśli zaprzestaniecie buntu, mój pan daruje wam życie!-krzyknęła.

-Nigdy! Nie obchodzi nas czy jest on prawdziwym bogiem, czy tylko uzurpatorem, ale nikt nie ma prawa mordować niewinnych! W świątyni były kobiety i dzieci, a on nie zważając na to zabił wszystkich! Prędzej zginiemy, niż klękniemy!-krzyknął Cuitlahuaca.

-Rzeź w świątyni była karą za atak na naszych ludzi...

-Naszych? Posłuchaj siebie kobieto! Czy ty naprawdę myślisz, że będziesz jedną z nich? Dla nich zawsze będziesz głupim dzikusem! Niewolnikiem! Sługą! Oni zawsze będą patrzeć na nas z góry! Nie mam zamiaru klękać przed kimś takim!

-Opamiętaj się!

-Jesteśmy wolnymi wojownikami! I takimi chcemy pozostać! Nawet jeżeli to oznacza koniec naszego świata!

Quetzalcoatl spoglądał pewny siebie na Cuitlahuaca i czekał aż skończy mówić. Kiedy ten skończył wyciągnął swoją broń, uniósł ją ku górze i ruszył w tłum Mexica. Jego armia ruszyła za nim wrzeszcząc coś w swoim języku. Przeciwnicy również ruszyli wykrzykując imiona poległych bliskich. Metzli również ruszył. Po chwili wpadł na młodego sługę Quetzalcoatla, zrobił unik przed ciosem i dźgnął go w brzuch. Po czym następnego, i następnego i następnego, aż poczuł uderzenie z tyłu głowy. Padł na ziemię. Nie dał rady wstać. Chciał przynajmniej unieść broń, ale nie potrafił ruszyć ręką. Zbliżył się do niego wojownik walczący po stronie Quetzalcoatla. Uniósł włócznię:

- I co? Warto było?

-Tak, ale zanim mnie dobijesz, odpowiedz na jedno moje pytanie...

-Jakie?-Zaciekawił się oprawca.

-Czy to naprawdę jest Quetzalcoatl, bóg, który obiecał nam raj?

-Nie-po czym wbił włócznię w serce Mezliego.

Wokół toczyła się wojna. Ludzie umierali. Było słychać jęki kobiet, płacz dzieci, okrzyki wojenne i modlitwę. Modlitwę ludzi, których czekała zagłada. Tysiące ludzi umarło, bo uwierzyli uzurpatorowi. Ale Mezliego to nie obchodziło. Umierał z uśmiechem na ustach. uśmiechem bo liczył, na to, że znowu spotka Papan...

Pojęcia:

Mexicas - tak nazywali siebie Aztekowie.

Tenochtitlan - stolica państwa Azteków.

Quetzalcoatl - Aztecki bóg w dzień zapowiadany na jego powrót z wygnania pojawił się Hernan Cortes i został wzięty za niego.

Tezcatlipoca - bóg zła, przeciwnik Quetzalcoatla.

Motecuhzoma - Montezuma II ostatni władca Azteków, przyjął Cortesa do swojego państwa, uważając go za boga, został przez niego zabity, chociaż Cortes ogłosił, że umarł od uderzenia kamieniem.

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Cóż, ja chyba nie będę taki łagodny, niestety.

Młody Mexica* nigdy nie miał dość jej piękna.

Wiesz, oznaczenie gwiazdek przypisami jest tak naprawdę niepotrzebne - skoro umieściłeś słowniczek na końcu, to kiedy czytelnik będzie chciał spojrzeć, żeby poznać jakiś termin, zrobi to i bez Twojej pomocy.

Papan była dosyć wysoka, jak na 18 lat, chociaż nadal niższa od niego.

Nazwanie ją jeszcze raz po imieniu w tym akapicie jest niepotrzebne. Poza tym liczby w prozie zapisuje się na ogół słownie.

Metzli ucałował ją w policzek, po czym wstał i ubrał przepaskę.

Nie. "Założył przepaskę" albo "ubrał się w przepaskę".

Wychodząc z domu włożył sandały i złapał za dwie korby kukurydzy. Po wyjściu przysiadł na ziemi i zaczął łuszczyć kukurydzę.

W pewnym sensie jest powtórzenie. Ja bym "po wyjściu" zastąpił "na zewnątrz".

Jeden z nich spojrzał na niego z pogardą, uderzył w twarz i odszedł śmiejąc się szyderczo. Metzli nie przejął się tym i wrócił do zgniatania kukurydzy.

Na miejscu Metzliego na pewno nie darowałbym gościowi, gdyby strzelił mi w twarz. A nawet jeśli (rozumiem, że tamten to konkwistador?), to zareagowałbym na to zdecydowanie bardziej impulsywnie.

Poczuł na sobie rękę Papan.

-Nie przejmuj się nimi.

A tutaj dziwię się reakcji Papan - na przejętego Metzli przecież nie wyglądał (co uważam zresztą za absurdalne, ale o tym już się wypowiedziałem).

W czasie rozmowy skończył rozcierać kukurydzę i oboje ruszyli nad staw, umyć ręce i twarz.

Jedną?

Większość dnia zleciała mu powoli i przyjemnie: zjedli placki kukurydziane, w dżungli udało mu się złapać węża, po czym wrócił podzielić się zwierzyną z narzeczoną. W mieszkaniu zastał Papan rozmawiającą z kapłanem.

Myślałem, że Metzli spędzał cały ten czas z Papan, dopóki nie przeczytałem, że zastał ją w mieszkaniu. Poza tym pierwsze zdanie jest napisane dość nieporadnie.

Mam taki pomysł: "Większość dnia zleciała mu powoli i przyjemnie: zjedli wspólnie placki kukurydziane, po czym wyruszył sam do dżungli, gdzie udało mu się złapać węża. Kiedy wrócił do domu, żeby pokazać narzeczonej upolowaną przez siebie zwierzynę [bo rozumiem, że o to chodzi w zdaniu], zastał ją, jak rozmawiała z kapłanem".

Na twarzy miał tatuaż przedstawiający dodatkową parę oczu na czole, z których szły dwie linie, tworząc spirale na policzkach.

Nie lepiej napisać, że z tatuażowych oczu wychodziły dwie linie?

Głowę miał łysą, jedyne jego włosy to siwa bródka świadcząca o jego wieku.

Zwrot "łysa głowa" wydaje mi się poprawny, ale moim zdaniem tworzy to zły kontrast z dalszą wzmianką o włosach. Proponuję napisać, że "głowę miał gładko ogoloną".

-Ale dlaczego ona? - młodzieniec wyraźnie robił się zdenerwowany.

Wyobrażam sobie, że Metzli najpierw zrobiłby sobie krótką pauzę, aby przetrawić, co właśnie usłyszał (bo ta wieść ewidentnie go zaskoczyła), a dopiero potem by o to zapytał. Ale to tylko moja opinia.

1) Po tych słowach szaman wstał z podłogi, 2) spojrzał w kierunku Papan, a ona w pośpiechu ruszyła za nim.

1) Wcześniej nie wspomniałeś, że duchowny siedział na podłodze.

2) Zgrabniej brzmiałoby "spojrzał na Papan".

Przy wejściu uśmiechnęła się do niego, ale on nie był w stanie odwzajemnić uśmiechu.

Powtórzenie.

"Przy wyjściu uśmiechnęła się do niego, czego nie był w stanie odwzajemnić".

Metzli nie przykładał takiej wiary do religii, szczególnie teraz po powrocie Quetzalcoatla.

Ten zwrot jest bez sensu. Nie przykłada się np. wagi do wiary lub religii, ale nie wiary do religii.

Polegało ono na tym, że z jeńców wojennych wybierano się mężczyznę, który przez rok był kształcony, a w miesiąc przed ofiarowaniem go w świątyni wybierano 4 najpiękniejsze kobiety w mieście, by mu usługiwały w ostatnie dni życia.

1) Po prostu wybierano, bez "się".

2) Przypominam o pisowni liczebników w prozie.

3) "W ostatnich dniach życia". Ja bym dodał jeszcze "jego".

Tego poranka zaznaczył 20 dzień jej nieobecności.

Jeśli już zapisujesz liczbę cyframi, to wiedz, że liczebnik porządkowy pisze się z kropką na końcu.

Dzisiaj nie miał szczęścia i nic nie udało mu się upolować, zrezygnowany wrócił w stronę domu.

Wrócił do domu.

idąc powoli podziwiał co się dzieje wokół niego.

Zważywszy na treść następnego zdania, "podziwiać" tutaj nie pasuje.

parę metrów dalej leżało zmaltretowane ciało 16 letniej dziewczyny.

Nie orientuję się w temacie, ale nie wydaje mi się, żeby rdzenne plemiona Ameryki używały systemu metrycznego. Poza tym - 16-letniej.

Wiedział, że uczniowie Qetzalcoatla nie dażyli ich zbyt dużą sympatią ale czy naprawdę mogli się posunąć do tak wstrętnego czynu.

1) Nie darzyli.

2) Skoro to jest pytanie, to czemu nie ma tu znaku zapytania?

Po czasie zaczęło przybywać coraz więcej gapiów.

Z czasem.

Szedł wśród tłumu opierając się o swoją laskę, ubrany w długi płaszcz z zielonych piór, odgarniając długie siwe włosy, które cały czas mu spadały na twarz.

"Swoją" jest niepotrzebne - czy on mógł w tej chwili opierać się o cudzą laskę? Poza tym to zdanie jest źle skonstruowane.

"Ubrany w długi płaszcz z zielonych piór szedł wśród tłumu, opierając się o laskę i odgarniając długie siwe włosy, których kosmyki cały czas opadały mu na twarz".

jedynym bogiem, jaki przy nich został jest Quetzalcoatl i to on teraz nad nimi czuwa.

Mieszasz czasy. Poza tym tamto zdanie złożone moim zdaniem źle wygląda - to, które zacytowałem, wystarczyłoby oddzielić od niego i od razu wyglądałoby lepiej.

Metzli ruszył powoli zobaczyć co się dzieje.

Ja bym napisał: "Metzli ruszył powoli, żeby zobaczyć, co się dzieje".

Po paru krokach zobaczył prawie wszystkich Tenochtitlańczyków, zebranych wokół młodego Cacamy.

Nie rozumiem - to on potrzebował tylko kilku kroków, żeby zobaczyć tłum?

Chłopak ubrany był, jak typowy obywatel w przepaskę i sandały, włosy miał czarne, spięte w kucyk, a na twarzy miał idącą od czoła, przez oko, do policzka bliznę pozostawioną przez Jaguara.

Powtórzenie słowa "miał". Można napisać np., że "po jego twarzy - od czoła, przez oko, do policzka - szła blizna pozostawiona przez Jaguara".

Krzyczał coś do ludu, lecz Metzli nic nie rozumiał, więc zaczął podchodzić bliżej.

Dlaczego "zaczął"? Myślę, że wystarczy napisać, iż po prostu podszedł bliżej.

Nie zastanawiając się złapał za kamień i powalił go na ziemię.

Ja bym napisał "bez zastanowienia" albo "niewiele myśląc".

Quetzalcoatl spoglądał pewny siebie na Cuitlahuaca i czekał aż skończy mówić. Kiedy ten skończył wyciągnął swoją broń, uniósł ją ku górze i ruszył w tłum Mexica.

Powtórzenie - i to takie, że gdyby chcieć go uniknąć, trzeba by przeredagować te zdania.

"Quetzalcoatl patrzył pewny siebie na Cuitlahuaca - kiedy ten skończył mówić, wyciągnął broń i uniósł ją, po czym ruszył na tłum Mexica".

Jego armia ruszyła za nim wrzeszcząc coś w swoim języku. Przeciwnicy również ruszyli wykrzykując imiona poległych bliskich. Metzli również ruszył.

Ruszył, ruszył, ruszył. Poza tym - na kogo właściwie Metzli nacierał?

Uniósł włócznię:

- I co? Warto było?

Po co ten dwukropek?

-Nie-po czym wbił włócznię w serce Mezliego.

Ale skoro Metzli dostał w potylicę, to chyba spadł na brzuch, a nie na plecy?

Ale Mezliego to nie obchodziło. Umierał z uśmiechem na ustach. uśmiechem bo liczył, na to, że znowu spotka Papan...

Rozumiem, że chciałeś zakończyć to jakoś "z przytupem", ale skoro tamten przebił mu włócznią serce, to tak naprawdę zabił go tym samym na miejscu.

No dobra - piszę to już grubo ponad godzinę, mnie się chce spać, a wypada podsumowanie skrobnąć. Chyba Cię nie zaskoczę: nie podobało mi się. Pomijając już to, że jest tutaj sporo błędów (te, które wymieniłem, to na pewno nie wszystkie), przede wszystkim drażniło mnie, że wszystko zostało tutaj strasznie sucho napisane. Brakowało mi opisów otoczenia, które dałyby mi jakieś konkretniejsze wyobrażenie na temat tego, gdzie to wszystko się rozgrywa, a także lepiej przedstawionych odczuć bohaterów - nie miałem żadnej szansy, żeby poczuć jakikolwiek klimat, i nie wiedziałem przy tym, dlaczego to wszystko tak naprawdę ma mnie jako czytelnika obchodzić. Dialogi z kolei nie wypadły tragicznie, ale dobrze też nie - bez względu na to, czy brałem pod uwagę epokę, w której akcja się rozgrywała, czy nie, jakoś średnio potrafiłem sobie wyobrazić postacie wypowiadające swoje kwestie. To wszystko wygląda po prostu tak, jakbyś chciał przebrnąć przez ustalone przez siebie punkty fabuły (która, przyznam, mimo wszystko ma ręce i nogi - chociaż nie znam dobrze epoki, więc trudno mi się wypowiedzieć tak naprawdę), nie przejmując się zanadto światem przedstawionym, postaciami czy lepszym przedstawieniem samej historii. A to błąd.

Co mogę doradzić - za każdym razem, kiedy piszesz lub poprawiasz tekst, spróbuj wyobrazić sobie poszczególne sceny. Zastanów się, czy mają one w sobie logikę (w sensie czy miałyby szansę się wydarzyć), czy wnoszą coś nowego lub ciekawego do historii, czy postacie zachowują się zgodnie ze swoim charakterem, czy dialogi do nich pasują (nie tylko pod kątem osobowości, ale i nastroju czy sytuacji, w której się znajdują) i tak dalej - a to, co zobaczysz w swojej głowie, opisz jak najdokładniej (pomijając zbędne szczegóły, oczywiście). I nie śpiesz się z pisaniem - najlepiej poprawia się tekst "na świeżo", tj. kiedy nie pamiętasz za bardzo, co w nim napisałeś, dlatego po skończeniu go najlepiej by było, gdybyś zostawił na jakiś czas (minimum dwa tygodnie), a dopiero potem do niego wrócił. I tak kilka razy, dopóki nie uznasz, że jest już gotowy. Do tego znajdź betę, tj. kogoś, kto przeczyta, poprawi i oceni Twoje opowiadanie, zanim wstawisz je gdziekolwiek. Może to być dosłownie ktokolwiek jako tako oczytany.

A teraz idę spać z nadzieją, że udało mi się pomóc. Dobranoc.

Link do komentarza

Nie zgodzę się z niektórymi wadami przedmówcy, część z nich jest na siłę, a opowiadanie mi się podobało, choć pierwsze ("mini-powieść") chyba lepsze, bardziej intrygujące. W tym wadą była przewidywalność: praktycznie od razu przeczuwałem, że coś złego się stanie owej Papan, a później było to już pewne. (wprawdzie nie spodziewałem się rzezi, ale i tak, mógłbyś jeszcze popracować (wiem, że to trochę niemiło i bezczelnie brzmi, ale nie mam tego na myśli) nad rozbudowaniem wątków i zwrotami akcji. Bohaterów opisujesz nawet ciekawie, podobało mi się też, że nie stylizowałeś języka i sposób myślenia postaci jest "ludzki", a nie wyidealizowany.

Ogólnie, z ciekawością przeczytam następne opowiadania (jeśli jakieś będziesz chciał napisać), bo czyta się całkiem dobrze.

Link do komentarza

@Aragornix Thx - miło mieć fana;)

@Knight Martius Dzięki, za rady, trochę mi głupio, ale jedyny pozytyw o którym wspomniałeś, czyli fabuła, był inspirowany gotową historią. Co to gramatyki to masz rację, ale usprawiedliwię się tym, że późno sprawdzałem tekst, więc kilku chochlików mogłem nie wyłapać. Wiedz, że wezmę do serca twoje rady i te wypociny nie pójdą na marnę;)

@spidymaster Miło mi. Ostatnie moje wyróżnione opowiadanie to była historyjka na polski w 6 klasie, a tak jak coś piszę to tylko dla siebie - cieszę się, że innym też się podoba;)

Link do komentarza

Cała przyjemność po mojej stronie. smile_prosty.gif A co do komentarza spidymastera przy okazji - to niewykluczone, że mogę się gdzieś mylić (a np. z opisami otoczenia sam mam problemy, więc wiem, jak to jest ;]), poza tym wszystko, co wypisałem, to tak naprawdę w głównej mierze moje sugestie. Czegokolwiek by czytelnicy nie powiedzieli, to autor decyduje o swoim dziele i choć staram się pomóc, nie uważam się za jakąś wyrocznię.

Aha, tak patrzę na zapisy myśli i dialogów i w sumie doradzę coś jeszcze: zaprzyjaźnij się ze spacją. wink_prosty.gif

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...