O zawłaszczaniu cRPG słów kilka
Wpis ten jest kontrą na wpis Iselora. [Wygląda na to, że autor obraził się i skasował swojego bloga, stąd niedziałający link.]
Zacznę od początku. Krąży gdzieś po forum widmo człowieka, który z uporem powtarzał - a może i powtarza w dalszym ciągu - że "prawdziwe cRPG" to dungeon crawlery, gdzie "odgrywanie ról" sprowadzało się do hack'n'slasha. Teraz na forum pojawił się Iselor, który chwali się swoją kolekcją gier oraz licencjatem z cRPG. Licencjat napisać dziś każdy może, więc na mnie naukowy tytuł oraz liczba gier (sam posiadam sporą kolekcję) wrażenia nie robi, odkąd zetknąłem się z burakiem, który próbował kazać na siebie mówić per "doktor habilitowany" i z tego powodu uważał się za autorytet.
Zacznijmy od tego, że istnieje coś takiego jak ewolucja, czyli rozwój w jakimś kierunku. Owa ewolucja spowodowała - wraz z rosnącymi możliwościami sprzętowymi - zmianę w tworzeniu gier. Niestety, za zmianami nie poszła żadna próba wytłumaczenia czym tak naprawdę jest RPG. Jeśli ktoś uważa, że RPG sprowadza się do mechaniki to jego sprawa. Przecież można i tak na to spojrzeć. Nie można jednak odmawiać w ten sposób racji osobom, które wskazują, że mechanika jest tylko podstawą dla właściwej rozrywki: odgrywania postaci. Istnienie systemu jest usprawiedliwione tym, że w "grze wyobraźni" ciężko byłoby Mistrzowi Gry decydować o wyniku takiego a nie innego działania postaci z powietrza. Stare kości oraz statystyki dodają pewnego elementu losowości, przez co gra staje się dużo ciekawsza, właśnie ze względu na czynnik ryzyka.
Co jednak w momencie, w którym gra zastępuje nam system? Otóż można się wtedy skupić na, moim zdaniem, najważniejszym: na odgrywaniu postaci. Iselor twierdzi, że nie da się stworzyć gry opartej na odgrywaniu postaci i tutaj uważam, że się myli. Ponownie. Przede wszystkim największą szansą dla gier RPG, jeśli chodzi o odgrywanie postaci, są gry MMO z uwagi na uczestnictwo naraz wielu żywych graczy w tym samym miejscu i czasie. Przykłady? World of Warcraft czy Star Wars: The Old Republic MMO. Sztuka polega na tym, żeby zapewnić graczom warunki, a oni sami będą tworzyć własne historie czy scenariusze z podobnymi sobie.
W ten sposób odgrywałem Sin'dorei pragnącego zapewnić przetrwanie swej rasy, a inny gracz był taureńskim szamanem, z którym przez jakiś czas podróżowałem, wykonując razem jakieś zadania. W chwilach rozterki medytował i radził się Matki Ziemi (The Earth Mother - w istocie szukał w Thottbocie czy innej tego typu wyszukiwarce) przed udaniem się w dalszą drogę.
Za czasów Starej Republiki stworzyłem dwóch braci, z których jeden był Imperialnym Gwardzistą, Karmazynowym Rycerzem idealistą z moralnością rodem z Warhammera 40,000 i dążył do zjednoczenia Sithów pod sztandarem jednego przywódcy, żeby zakończyć wewnętrzne walki - działo się to w dobie zimnej wojny, o czym każdy doskonale wiedział, że jest tylko krótką chwilą wytchnienia, zanim znowu rozpęta się kolejny konflikt na skalę galaktyczną - i przeciwstawić się skorumowanemu rządowi Republiki oraz Jedi. Wszystko to w atmosferze nieufności acz posłuszeństwa wobec Sithów, o czym nieraz Imperialni Agenci dyskutowali potajemnie we własnym wewnętrznym kręgu, gdy przygotowywali ściśle tajną operację, żeby usunąć "niebezpieczne elementy" w strukturach Sithów (w skrócie coś w rodzaju "order 66").
Po drugiej stronie barykady był jego "brat", były imperialny oficer, który stwierdził, że najlepszym sposobem na uratowanie obywateli Imperium jest doprowadzenie do samounicestwienia się Sithów z Jedi. W końcu kto inny może pokonać Sithów, jeśli nie ci, którzy ich raz wygnali? Zdrajca nawiązał kontakt z siłami Republiki i zamierzał przekazać im wszystkie strategicznie ważne informacje, które zadałyby druzgocący cios Imperium Sithów, w razie wybuchu kolejnej, nieuniknionej wojny...
Można i tak? Można.
Jeśli ktoś uważa, że cRPG to tabelki, statystyki i mechanika (nawiasem mówiąc, właśnie takie punktowo-tabelkowe podejście robi z gier ze statystykami "RPG". Dla mnie RPG to jest przede wszystkim możliwość odgrywania postaci. I nie zmienią tego panowie licencjaci, ani widma opowiadające o czasach dungeon crawlerów) to ma do tego pełne prawo. Ja mogę jednak uważać, że w "grze wyobraźni" gdzie ważne jest "odgrywanie postaci" najważniejsze jest właśnie to. Dlatego wszystkim tym, którzy uważają, że osoby chcące odgrywać role należy zepchnąć do visual novels i odmówić im prawa do używania terminu "RPG" mogę tylko powiedzieć, że można mieć papierek za licencjat, można mieć masę gier w kolekcji, ale nie daje to żadnego prawa do dyktowania innym swojego stanowiska i zawłaszczania gatunku dla siebie. Szczególnie, że nikt nigdzie nigdy nie nakreślił sztywnych ram "czym jest RPG".
A ewolucja trwa...
- 11
22 Comments
Recommended Comments