Skocz do zawartości

Uniwersum Darnerian

  • wpisy
    24
  • komentarzy
    178
  • wyświetleń
    21983

"Wilcze stado" - rozdział pierwszy


Bazil

1063 wyświetleń

Oto pierwszy rozdzialik mojego nowego opowiadania z gatunku military SF.

No! Miałem jeszcze poszerzyć ten nowy kawałek, ale ostatecznie zdecydowałem, że to, co miało być pierwotnie jego przedłużeniem, wrzucę po prostu do następnego.

Pierwszy rozdział jest dość spokojny i ma charakter informacyjny - taki, aby wprowadzić w sytuację i wyjaśnić, o co mniej więcej biega. Następne kawałki będą już przedstawiały, że tak powiem, relacje międzyludzkie ("ludzkie" należy tutaj rozumieć szeroko, mniej więcej na miarę znaczenia tego słowa w SW czy ME).

Ow... przy okazji - chciałbym wszystkim bywalcom życzyć niniejszym Wesołych Świąt.

=======================================================

 

 

- I -

 

         Blask bijący z otwartego okna nieomal oślepiał, jako że promienie porannego słońca wpadały wprost do pomieszczenia. Ściany gabinetu pułkownika Yarona, w którego ascetycznym wystroju przeważała biel, nabrały przez to złotawej barwy. Oprócz prostego biurka, przy którym właśnie zasiadał oficer, było tutaj niewiele mebli – dwa wciśnięte w narożniki regały, ze slotami na nośniki danych, a także cztery ustawione bezpośrednio przed biurkiem krzesła, z których dwa wyróżniały się nietypowymi oparciami, przypominającymi odwróconą literę L. Obecność wyraźnie przygotowanych siedzisk, podobnie jak wyczekująca postawa oficera, wskazywały, iż spodziewa się gości. Na blacie biurka spoczywało, w równym rzędzie, kilka kieszonkowych komputerów z dwuwymiarowymi, reagującymi na dotyk wyświetlaczami holo – zwanych krótko e-padami.

         Zmęczony uciążliwym blaskiem, Yaron w końcu wstał z fotela i podszedł do holograficznego panelu dotykowego przy oknie. Przesunął po nim palcem i z uczuciem lekkiej ulgi obserwował przez chwilę, jak szyba ciemnieje, natychmiast czyniąc słoneczny blask mniej uciążliwym.

         Zaledwie tak się stało, a rozległ się sygnał przy drzwiach – ktoś stał po drugiej stronie.

         -  Wejść – rzucił pułkownik.

         Drzwi otworzyły się, przesuwając w bok, i do gabinetu Yarona wkroczył niższy rangą oficer – ciemnowłosy, około czterdziestoletni. Przybysz postąpił kilka kroków i stanął na baczność, salutując.

         -  Major Matson melduje się, panie pułkowniku – oznajmił oficjalnym tonem.

         -  Spocznijcie, majorze – odrzekł Yaron, gestem polecając gościowi się odprężyć.

         -  Chciał się pan ze mną widzieć?

         -  Oczywiście. Przyjdzie tutaj jeszcze kilka osób, ale widzę, że pan stawił się jako pierwszy – Pułkownik wskazał na cztery ustawione naprzeciw biurka krzesła – Proszę, niech pan usiądzie.

         Matson niespiesznie zajął jedno z krzeseł. Yaron zasiadł naprzeciwko niego, lustrując go uważnie wzrokiem. Poszukiwał jakichkolwiek oznak odstępstwa od normy – czegoś, co sygnalizowałoby zmiany, jakie przeszedł jego gość. Nie znalazł jednak żadnych, mimo że tacy, jak major, byli udoskonalani genetycznie.

         -  Powiedziałbym, że to dla mnie zaszczyt – rzekł pułkownik – Spotkać kogoś z waszej jednostki.

         -  Pan przesadza – mruknął Matson

         -  A jednak, z tego, co mi wiadomo, pańskie akta są nienaganne – Yaron wskazał jeden z leżących na blacie e-padów, którego zawartość jeszcze niedawno przeglądał – Widzę, że rekruci w Sekcji Gamma są rzeczywiście starannie selekcjonowani. O ile się nie mylę, uczestniczył pan już w walkach na Neolaconii i Bethorze?

         -  Tak jest, panie pułkowniku.

         -  Był pan też na Darvenii w ramach operacji specjalnej „Obsydianowa wieża”, jeszcze jako Marine, zgadza się?

         Major wzruszył ramionami.

         -  Nic nie wiem o takiej operacji – odparł rzeczowym głosem – A nawet gdybym o niej wiedział, nie wolno byłoby mi o niej mówić, panie pułkowniku.

         Yaron uśmiechnął się wyrozumiale.

         -  Bardzo rozsądnie – powiedział z uznaniem – W każdym razie, mam nadzieję, że w innej sytuacji odpowiedziałby pan twierdząco. Wasza jednostka jest eksperymentalna, ale pan ma przynajmniej doświadczenie. To się panu już wkrótce przyda.

         Chociaż Matson pozostawał bardzo powściągliwy, pułkownik dostrzegł w jego oczach zaskoczenie.

         -  Czyżby wzywał mnie pan tutaj z ramienia kogoś z góry? – zapytał major

         -  Tego nie wolno mi mówić – Yaron rozłożył ręce – Ale mogę panu powiedzieć, że pański oddział będzie miał szansę się wykazać, jako jeden z pierwszych.

         Matson pokręcił głową.

         -  Powinienem był się tego domyślić – mruknął – Skoro oddelegowali mnie tutaj nagle, z naszego obozu treningowego, razem z całą jednostką…

         -  Dokładnie, ale musi pan wiedzieć coś jeszcze – Pułkownik wychylił się do przodu w swoim fotelu i oparł łokcie na blacie biurka, zaplatając palce – Operacja ma być jak najbardziej poważna, w związku z czym dowództwo uznało za stosowne, aby… cóż, dać wam w charakterze asysty doświadczonych żołnierzy. Pewnie wyda się to panu obraźliwe, ale nie do końca ufają waszym umiejętnościom.

         -  Trudno się dziwić – major ponownie wzruszył ramionami – Jak pan zauważył, Sekcja Gamma to jednostka eksperymentalna.

         -  Zgadza się. Dlatego właśnie kazano mi posłać jeszcze po kilka osób. Powinny tutaj niebawem być.

         -  Więc kto ma nas niańczyć, panie pułkowniku? – zapytał Matson, już swobodniej – Marines?

         Pułkownik pokręcił głową.

         -  Niezupełnie – powiedział, nagle przybierając poważny ton głosu – Zaangażowano także ich do tej operacji, ale dowództwo chciało, aby waszym działaniom przypatrywali się żołnierze na waszym poziomie. A wy, że się tak wyrażę, pozostawiacie w tyle nasze pozostałe formacje, przynajmniej według założeń. Te wasze implanty, grzebanie w genach… nawiasem mówiąc, jak się pan po tym czuje?

         -  Na co dzień? Zupełnie normalnie, panie pułkowniku. Dopiero na poligonie widzę różnice. I nie mogę narzekać.

         -  Zapewne – Yaron ponownie się uśmiechnął – Tak czy inaczej, ci z góry uznali, że nie mamy chwilowo jednostek specjalnych, które zdatne byłyby właściwie was ocenić. Więc szukali czegoś na waszym poziomie poza siłami zbrojnymi Unii Sprzymierzonych Światów. Dodam też, że nasi sojusznicy również są zainteresowani kwestią Sekcji Gamma.

         Maska powściągliwości Matsona opadła ostatecznie wraz z pojawieniem się wyrazu całkowitego zaskoczenia, teraz już bardzo widocznego.

         -  Zaraz – powiedział powoli, najwidoczniej olśniony – Chce pan powiedzieć, że…

         Major urwał, usłyszawszy dźwięk sygnalizujący obecność gości pod drzwiami.

         -  Proszę wejść! – zawołał Yaron.

         Przytłumione promienie słońca oświetliły wysoką postać w granatowym mundurze, która powolnym krokiem weszła do gabinetu pułkownika. Nie był to jednak człowiek. Yaron zauważył, że wciąż zaskoczony Matson odwraca się w stronę drzwi, obserwując przybysza. Brązowa i łuskowata skóra, gadzi pysk oraz długi ogon zdradzały jego przynależność do obcej rasy Sorevian – humanoidalnych jaszczurów.

         Obok zaskoczenia, na twarzy majora pojawiła się teraz lekka niechęć, kiedy obserwował wkraczającego do pomieszczenia obcego. Sorevianin miał ręce założone z tyłu, dzięki czemu ukrywał ostre pazury, w jakie uzbrojone były jego dłonie. Szponiaste stopy były natomiast odsłonięte – jaszczury z reguły nie nosiły bowiem butów. Był to jednak jedyny brakujący element garderoby, gdyż Sorevianin miał na sobie kompletny uniform, z dystynkcjami wskazującymi na szlify oficerskie.

         Zaraz po pierwszym gadzie do pomieszczenia wszedł drugi. Ten był nieco niższy – lecz wciąż wyraźnie wyższy od przeciętnego człowieka – i nosił czarny mundur. Kolor jego łuski był ciemnozielony, chociaż na pysku widniało kilka pionowych, pomarańczowych pręg, przypominających tygrysie. Był zwrócony do pułkownika lewym okiem, o bardzo ponurym – wręcz gorzkim – spojrzeniu.

         -  Panie pułkowniku – powiedział jaszczur w granatowym mundurze, kłaniając się lekko; drugi nie rzekł nic, skinął jedynie głową

         -  Cieszę się, że panowie dotarli – Yaron uśmiechnął się przyjaźnie – Proszę usiąść.

         Sorevianie zajęli wolne krzesła, podawszy wcześniej ręce Matsonowi. Dopiero kiedy już usiedli, major mógł wyraźnie dostrzec, że prawe oko jaszczura ubranego na czarno przecina głęboka blizna, ewidentnie efekt cięcia nożem lub innym ostrym narzędziem. Zdawała się być przedłużeniem czarnej, pionowej źrenicy gada. Obecność takiej blizny sama w sobie była czymś osobliwym – nowoczesna medycyna pozwalała na leczenie ran w taki sposób, żeby nie pozostawał po nich żaden ślad.

         -  Jesteśmy już prawie w komplecie, zaczekamy tylko na ostatniego członka zespołu – oznajmił pogodnie Yaron, po czym spojrzał na majora – Co pana tak dziwi? Wie pan chyba, że Sorevianie przysłali na Aratron IV posiłki.

         -  Wiem – odparł Matson – Ale nie spodziewałem się, że postanowią połączyć swoje siły specjalne z naszymi w ramach tej operacji.

         -  Współpracujemy z wami na różne sposoby – rzekł jaszczur w granatowym uniformie; jego esperanto było nienaganne – A nasze służby wywiadowcze prowadzą już od dawna wymianę informacji.

         Major wciąż wydawał się odnosić z lekką niechęcią do obcych. Pułkownik niespecjalnie mu się dziwił – jeszcze do bardzo niedawna, Sorevianie byli ich wrogami. Wojna z nimi rozpoczęła się blisko dwa stulecia temu i z początku to Terranie stanowili agresorów, jako że dokonali inwazji macierzystej planety jaszczurów, w czasach, kiedy był to także jedyny zaludniony przez nich świat. Podczas swojej niechlubnej, agresywnej ekspansji, ludzie podbili i całkowicie wyniszczyli kilka innych cywilizacji, lecz Sorevianie jako pierwsi odparli ich inwazję. Wojna została później wznowiona i ostatecznie to jaszczury okazały się zwycięzcami – pokonały Terran na samej Ziemi, rzucając ich tym samym na kolana. Przez blisko wiek od tamtego czasu, upadłe ludzkie imperium znajdowało się pod swego rodzaju zaborem Sorevian. Dopiero dwadzieścia lat temu – w roku 3259 – Terranie zostali od owego zaboru uwolnieni.

         Teraz jednak ludzie i jaszczury byli sojusznikami – walczyli wspólnie przeciwko przymierzu auveliańsko-ildańskiemu. Wszelkie animozje były więc zdaniem Yarona nie na miejscu – szczególnie że Terranie dopuszczali się podczas wojny o wiele większych okrucieństw, niż Sorevianie, którzy mimo tego faktu nie żywili wobec ludzi głębokiej urazy.

         -  Mogliby się panowie przedstawić – zasugerował pułkownik – Ja kontaktowałem się już z wami, poznaliśmy się. Ale pan major nie zna waszych imion.

         -  Proszę wybaczyć – powiedział odziany na granatowo gad przepraszającym tonem, po czym skinął Matsonowi głową – Jestem suvore Akode Sivume – Uśmiechnął się, obnażając przy tym budzący grozę garnitur ostrych zębów – Suvore, czyli według waszej hierarchii również byłbym majorem.

         Teraz skinął łbem drugi z jaszczurów, nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.

         -  Jestem z Genisivare, Egzekutor Gildii Gromu – rzekł basowym, głębokim głosem, przemawiając niemal idealnym esperanto – Nazywam się Zhack Khesarian.

         -  Major Richard Matson – przedstawił się major, po czym dodał – Genisivare? Czyli że jest pan z tej organizacji…

         -  Organizacji zabójców? – dokończył jaszczur – Tak, jestem.

         Tym razem Matson był pod wrażeniem. Genisivare było jedną z najbardziej elitarnych jednostek wojskowych Sorevian, przyjmującą tylko nieliczne, starannie dobierane jaszczury. Ci wojownicy byli teoretycznie cichymi zabójcami, w praktyce jednak uczynili z zabijania dziedzinę sztuki. Potrafili wykonać każde zadanie, a żaden przeciwnik nie dawał im rady w bezpośrednim starciu.

         -  A pan, suvore? – zapytał Yaron Akodego, najwyraźniej zachęcając go do zwierzeń – Skąd pan jest?

         -  Z komandosów OSA – odrzekł jaszczur – 2. Dywizja Ikaveri.

         Matson znów był pod wrażeniem, choć mniejszym. Domyślał się od początku, że Akode należy do soreviańskich oddziałów specjalnych, jednak wyglądało na to, że pochodzi ponadto z jednej z najbardziej elitarnych jednostek w ramach OSA. Nawet major wiedział, że Ikaveri są specjalistami w dziedzinie infiltracji, przyjmującymi w swoje szeregi żołnierzy po ostrej selekcji.

         Wtedy uwagę obecnych po raz kolejny przykuł sygnał dźwiękowy, dochodzący od drzwi, a pułkownik ponownie nakazał przybyszowi wejść. Tym razem gościem był oficer o blond włosach, odziany w ciemnoniebieski mundur Marines.

         -  Kapitan McReady melduje się, panie pułkowniku – powiedział, prężąc się w salucie.

         -  Spocznijcie, kapitanie i dołączcie do nas – nakazał Yaron, wskazując mu krzesło.

         Kiedy Marine zajął już ostatnie wolne siedzisko, wymieniwszy uprzejmości z innymi oficerami, pułkownik wychylił się do przodu w fotelu i zaplótł palce dłoni w wyczekującym geście, opierając łokcie o blat biurka.

         -  Skoro jesteśmy już w komplecie, panowie, myślę że możemy przejść do interesów – oznajmił z powagą – Jak już powiedziałem majorowi – Yaron wskazał skinieniem głowy na Matsona – działam z ramienia wyższych szarż i mam pełnić rolę waszego przełożonego na czas operacji.

         -  Operacji? – powtórzył McReady.

         -  Od teraz, panowie – ciągnął pułkownik – stanowimy ścisły sztab operacji specjalnej o kryptonimie „Wilcze stado”. Naczelne Dowództwo Armii… podobnie zresztą jak Najwyższa Rada Wojskowa SVS – Yaron spojrzał znacząco na Sorevian – daje nam wolną rękę w kwestii jej organizacji. Zostanie nam dostarczony także sprzęt, jakiego wedle naszego uznania będziemy potrzebowali. Jesteśmy ograniczeni jedynie czasem, miejscem i celem. Czas to przełom lutego i marca czasu alfa. Miejsce to region thoraliański. Cel to zniszczenie zakładów klonerskich wroga, ośrodku zaopatrzenia Auvelian oraz zlikwidowanie kilku wysokich rangą auveliańskich oficerów.

         -  Operacja za liniami wroga? – powiedział Matson – Thoralia to tereny opanowane przez Auvelian.

         -  Dokładnie – potwierdził pułkownik – Na szczęście, służby wywiadowcze lokalnego Protektoratu oraz psychotronicy Zakonu wykonali kawał dobrej roboty. Dokonywali udanych infiltracji systemu komputerowego wroga, a także przechwytów auveliańskich komunikatów telepatycznych. Dzięki temu wiemy naprawdę sporo o naszych celach i o sytuacji Auvelian. Wygląda na to, że szykują się do kontrataku w odpowiedzi na naszą generalną ofensywę, a jeśli chodzi o ten rejon, bardzo liczą na nową partię żołnierzy-klonów, którzy mają się już wkrótce uaktywnić. Są tam również gotowe klony, które przechodzą jeszcze warunkowanie psychiczne, ale również będą niebawem gotowe do walki. Jeśli zniszczymy ich, że się tak wyrażę, zasoby ludzkie, poważnie osłabi to ich siły w nadchodzącym starciu. Będzie to więc nadrzędny cel waszej misji.

         Pułkownik przerwał na chwilę, skupiając swoje spojrzenie na Matsonie.

         -  Cała operacja ma istotne znaczenie z jeszcze jednego względu – podjął, wskazując na majora – Jest tu z nami oficer pochodzący z Sekcji Gamma, naszej nowej jednostki oddziałów specjalnych, która dopiero się formuje. Jest to tylko jedna z operacji, którą powierzono ostatnio nowicjuszom z tej grupy. Dowództwo chce ich poddać próbie i ewentualnie zaakceptować Sekcję Gamma jako część naszych sił zbrojnych. Dlatego właśnie większość z was będzie również odgrywała rolę obserwatorów – Yaron spojrzał teraz na Sorevian – Tak jak Marines są elitą naszej armii, wy reprezentujecie elitę waszej. Na czas operacji powierzono mi funkcję waszego zwierzchnika, ale bezpośrednie dowództwo nad oddziałem podczas operacji będzie pełnił major Akode, ze względu na starszeństwo.

         -  Jest nas tutaj łącznie ponad setka – stwierdził Akode – To duża grupa, a to trochę… niekorzystne w przypadku takiej operacji.

         -  Zgadza się, majorze – Pułkownik skinął głową – Dlatego musimy ograniczyć liczbę operatorów. Wybierzecie ochotników ze swoich jednostek, proponuję oddziały po dziesięciu, dwudziestu żołnierzy.

         -  Jak mamy się dostać na teren operacji? – zapytał McReady.

         -  To już zależy od nas – Yaron wzruszył ramionami – Ze swojej strony proponuję, aby użyć kilku desantowców, aby podrzuciły was tak blisko celu, jak to tylko możliwe. Dalej będziecie musieli poruszać się pieszo, ale jako że tamten region jest gęsto zalesiony, nie powinniście mieć problemów z pozostawaniem w ukryciu.

         -  Przedostaniemy się w ten sposób przez linię frontu? – rzekł Akode z powątpiewaniem – Co z auveliańskimi patrolami?

         -  Myślę, że Auvelianie będą mieli wtedy poważniejsze zmartwienia – stwierdził Yaron – Nasza operacja ma się zbiec w czasie z kolejną fazą ofensywy głównych sił. Możemy to wykorzystać, by prześlizgnąć się przez ich linie obronne, zanim na nowo opanują sytuację.

         -  Przepraszam bardzo – odezwał się Zhack – Czy zostaną nam udostępnione informacje, którymi już dysponujecie? Na temat naszego celu oraz misji?

         -  Słusznie – odrzekł pułkownik, sięgając teraz po usytuowane na stole e-pady i podając je oficerom – Zadbałem o to, aby w pamięci tych urządzeń znalazły się wszystkie niezbędne wam dane. Jest tu wszystko, do czego doszedł Protektorat. w tym nazwiska osób, które mamy zlikwidować.

         Oficerowie sięgnęli po e-pady, zamierzając przystąpić do studiowania zawartych w nich informacji, ale Yaron ich powstrzymał.

         -  Polecam panom zapoznać się z tymi danymi po naszym spotkaniu – oznajmił – Oraz przekazać je niższym rangą oficerom. W najbliższym czasie spotkamy się ponownie, po tym, jak ustalicie ostateczny plan operacji.

         -  Ile dokładnie mamy czasu? – zapytał Matson.

         -  Następna partia klonów ma być aktywna za miesiąc – odrzekł pułkownik – Ale nasza ofensywa na tamtym odcinku ma się rozpocząć tydzień wcześniej. Powinniśmy rozpocząć operację mniej więcej w tym czasie.

         -  To niewiele – stwierdził Akode – Przygotowanie planu nie będzie problemem, ale na jego przećwiczenie na poligonie może nam zabraknąć czasu.

         -  Niestety, dopiero niedawno wpłynęły do nas najistotniejsze dane od wywiadu – rzekł Yaron przepraszającym tonem – W tym skany wykonane przez nasze sondy szpiegowskie.

         -  Czy sondy zostały wykryte? – zapytał nagle Zhack, ożywiony.

         Pułkownik uniósł brwi.

         -  Auveliańskie myśliwce patrolowe odkryły jedną z nich i zestrzeliły – powiedział po dłuższej chwili milczenia – Ale dokonały tego dopiero wtedy, gdy wycofywała się już z wrogiej strefy.

         -  To o niczym nie przesądza – zaprotestował jaszczur – Oni mogą wiedzieć o tym, że planujemy tam jakąś operację.

         -  Liczymy się z taką możliwością, Egzekutorze – odparł Yaron – Ale ta operacja jest zbyt istotna, żebyśmy z niej rezygnowali tylko z tego powodu. Poza tym, wysłaliśmy wiele takich sond, w różne regiony planety. Odkrycie jednej z nich nie musi oznaczać, że chcemy wykorzystać zdobyte przez nią informacje do operacji specjalnej.

         Sorevianin nic więcej już nie powiedział, więc pułkownik wznowił odprawę.

         -  Opracowanie szczegółowego planu pozostawiam panom – oznajmił – Proponuję, aby w ciągu najdalej dwóch tygodni wybrali panowie operatorów i przedstawili mi gotowy plan. W danych, jakie wam przekazałem, znajdziecie wszystkie potrzebne informacje. Aha, jeszcze jedno – ton głosu Yarona stał się niższy, bardziej ponury – Wszyscy należycie do elitarnych oddziałów, mam więc nadzieję, że wykażecie się profesjonalizmem również we współpracy.

         -  Panie pułkowniku? – Akode uniósł bezwłose brwi.

         -  Należycie do różnych jednostek z różnych ras – stwierdził Yaron z powagą – Ufam, że to nie zrodzi między wami konfliktów.

         Kiedy pułkownik to mówił, spoglądał przede wszystkim na Matsona. Nie był w stanie odczytać żadnych negatywnych emocji z twarzy któregokolwiek z jaszczurów, również kapitan McReady był całkiem spokojny. Natomiast major z Sekcji Gamma wciąż wydawał się okazywać skrywaną niechęć wobec Sorevian.

         -  Jeśli nie mają panowie żadnych dodatkowych pytań, chyba możemy zakończyć to spotkanie – rzekł Yaron – Zobaczymy się ponownie, gdy przedstawią mi panowie gotowy plan.

 

To be continued...

6 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Wojna z nimi rozpoczęła się blisko dwa stulecia temu i z początku to Terranie stanowili agresorów, jako że przeprowadzili inwazję na macierzystej planecie jaszczurów, w czasach, kiedy była to także jedyna zaludniona przez nich planeta. Podczas swojej niechlubnej, agresywnej ekspansji, ludzie podbili i całkowicie wyniszczyli kilka innych cywilizacji, lecz Sorevianie jako pierwsi odparli ich inwazję.

Wiem, że obydwa wyrazy są w dwóch różnych zdaniach i w pewnej odległości od siebie, ale mimo wszystko to powtórzenie (przy drugim razie można IMO spokojnie napisać "jako pierwsi ich odparli"). Poza tym wydaje mi się, że "na macierzystą planetę" brzmiałoby jednak lepiej.

Przez blisko wiek od tamtego czasu, upadłe ludzkie imperium znajdowało się pod swego rodzaju zaborem Sorevian. Dopiero dwadzieścia lat temu ? w roku 3259 ? Terranie zostali od owego zaboru uwolnieni.

Starczyłoby napisać, że "zostali od niego uwolnieni". Łatwo przecież można się domyślić, że chodzi o ten zabór soreviański.

- Dokładnie ? potwierdził pułkownik

Rozumiem, że taka odpowiedź już na dobre się przyjęła, ale mnie ona nadal zgrzyta...

Więcej błędów nie zauważyłem. W ogóle to muszę powiedzieć, że jest to pierwszy tekst opowiadania takich rozmiarów, który chciało mi się z własnej, nieprzymuszonej woli przeczytać na komputerze. Już samo to świadczy, że czytało mi się go bardzo dobrze. Żadnych dziur w fabule nie zauważyłem (zresztą to dopiero początek ;)), a i zarówno postacie, jak i pewne pomysły (Sekcja Gamma!) mnie zwyczajnie zaciekawiły. Czekam na ciąg dalszy.

Aha, a skoro już tu piszę, to pochwalę się, że przeczytałem już do końca "Niezdobyte Drogi". W sumie sam się zastanawiam, co o tym opowiadaniu napisać - czytało się je nieźle, owszem. Jedynie wydarzenia przed "właściwą" akcją zdawały mi się miejscami dość mocno przeciągnięte, przez co nie zawsze miałem chęć, by sięgać po lekturę dalej. Ale co poza tym: Xizarianie rzeczywiście sprawiają ciekawe wrażenie i nawet żałowałem, że sceny z dyplomacji jakoś nie pociągnąłeś (postać Vaeheis tak jakoś... zaciekawiła mnie). To jeszcze kiedyś Fervian zobaczę w akcji i mogę uważać się za szczęśliwego. :P Jeśli natomiast chodzi o same postacie, to wypowiem się tylko o jednej: o Henrym Drake'u. Do gościa nie czułem sympatii - miałem przed sobą obraz bardziej takiego buca, który denerwował się na podwładnych bez wyraźnego powodu. Momenty, w których opierał się Xizarianom, którzy dokonali abordażu na jego statek, jakoś wiele nie zmieniają - zgodzę się, że na jego ludziach jednak mu w jakiś sposób zależy, ale nie zdziwię się, jeśli oni mają go dość. ;) Inni natomiast... no, są. Sprawiają wiarygodne wrażenie, ale nie jestem pewien, czy nadal będę ich pamiętał za miesiąc. Teraz potrafię bez trudu skojarzyć jedynie Barnesa (zapomniałem imienia), Satvę i Aneliego, ale to pod kątem tego, kim ogólnie byli, a nie charakteru.

Ogólnie jednak opowiadanie nawet mi się podobało i nie wydaje mi się, by czas poświęcony na jego lekturę był stracony.

Link do komentarza
Poza tym wydaje mi się, że "na macierzystą planetę" brzmiałoby jednak lepiej.

Źle ci się wydaje. Przynajmniej ja nie spotkałem się dotąd z taką formą (a w militarystyce siedzę od dawna).

Rozumiem, że taka odpowiedź już na dobre się przyjęła, ale mnie ona nadal zgrzyta...

Czy powody owego zgrzytania są chociaż racjonalne? :co:

zarówno postacie, jak i pewne pomysły (Sekcja Gamma!) mnie zwyczajnie zaciekawiły.

Czemu Sekcja Gamma? Jej poprzedników (rozwiązanych po przegranej wojnie z jaszczurami) już poznałeś, a genetycznie modyfikowani super-żołnierze nie są mimo wszystko czymś oryginalnym. Chyba.

Z postaciami to się dopiero wszystko zacznie.

Jedynie wydarzenia przed "właściwą" akcją zdawały mi się miejscami dość mocno przeciągnięte, przez co nie zawsze miałem chęć, by sięgać po lekturę dalej.

Znaczy, dlaczemu przeciągnięte? Tzn. te sceny z przygotowywania się Skawińskiego do ataku trochę przeciągnięte może były... no, ale w scenach z Drake'iem chodziło przede wszystkim o relacje pomiędzy postaciami.

To jeszcze kiedyś Fervian zobaczę w akcji i mogę uważać się za szczęśliwego. :P

Nieprędko, chyba żebym zrealizował jeszcze inny koncept - moje wyobrażenie na temat początkowych kontaktów z ową rasą. Ale to nie byłoby już military SF, tylko takie zupełnie spokojne opowiadanie. Poza tym... powinienem chyba ukazać Fervian w swoim "nowoczesnym" wcieleniu, a nie wtedy, kiedy stali jeszcze na niskim poziomie cywilizacyjnym.

Jeden Fervianin pojawi się w opowiadaniu "Echo", ale to będzie typ uczonego, a nie wojownika - też, raczej nie wizytówka tej rasy.

Jeśli natomiast chodzi o same postacie, to wypowiem się tylko o jednej: o Henrym Drake'u. Do gościa nie czułem sympatii - miałem przed sobą obraz bardziej takiego buca, który denerwował się na podwładnych bez wyraźnego powodu.

No... tego się zresztą obawiałem.

"Pierwszą Krew" i "Niezdobyte Drogi" może i bym kiedyś na takim blogu umieścił, ale teraz... no, nie wiem, czy warto. Zastanawiam się za to, czy nie wkleić na nim tych rozdziałów "Nieba i Piekła", które nie pojawiły się na FA w dziale "Proza".

Link do komentarza
Czy powody owego zgrzytania są chociaż racjonalne?

Są. "Dokładnie" stosowane jako potwierdzenie jest jednym z tych wyrażeń, które używa masa ludzi, choć tak naprawdę mało kto się zastanawia dlaczego. A w tym kontekście znaczy ono... w zasadzie nic nie znaczy. Pewnie, ma toto sporo synonimów, ale żadnego z nich nie da się podciągnąć właśnie pod potwierdzenie. Kiedyś, jak jeszcze na swoim blogu umieszczałem teksty felietonistyczne, napisałem wpis dotyczący właśnie tego tematu - nadal on jest zresztą (i pomijając pewne "mocne" wstawki, zdania nie zmieniłem ;)).

Czemu Sekcja Gamma? Jej poprzedników (rozwiązanych po przegranej wojnie z jaszczurami) już poznałeś, a genetycznie modyfikowani super-żołnierze nie są mimo wszystko czymś oryginalnym. Chyba.

To możliwe - nie siedzę za bardzo w SF, więc trudno mi powiedzieć. Z drugiej strony przypomniałem sobie, że pomysły choćby z implantami widziałem wcześniej w klimatach cyberpunkowych i postapokaliptycznych...

Znaczy, dlaczemu przeciągnięte? Tzn. te sceny z przygotowywania się Skawińskiego do ataku trochę przeciągnięte może były... no, ale w scenach z Drake'iem chodziło przede wszystkim o relacje pomiędzy postaciami.

Chodziło mi po prostu o to, że nieraz miałem sytuację, że czytałem rozdział albo dwa, a potem długo nie mogłem się przemóc, by wziąć się za to dalej - dlatego odniosłem wrażenie, że czasami akcja się dłużyła. Jeszcze z początkowymi rozdziałami nie było tak źle, ale dopiero gdy Xizarianie uderzyli, a potem zainterweniowali Terranie wespół z Sorevianami, czytało mi się to gładko.

"Pierwszą Krew" i "Niezdobyte Drogi" może i bym kiedyś na takim blogu umieścił, ale teraz... no, nie wiem, czy warto. Zastanawiam się za to, czy nie wkleić na nim tych rozdziałów "Nieba i Piekła", które nie pojawiły się na FA w dziale "Proza".

Hm, a może po prostu dać linki do brakujących rozdziałów "Nieba i Piekła" i ew. poprzednich opowiadań np. w jednym wpisie, żeby nie napompowywać bloga bez przesady? Albo jeszcze lepiej - wrzucić jako disclaimer? (To drugie sam myślałem zrobić ze swoimi opowiadaniami u siebie - na razie na myśleniu się skończyło). Te teksty są długie, więc i tak nie mam pewności, ile osób chciałoby je przeczytać - a gdyby ktoś jednak był ciekawy, to miałby łatwy dostęp, żeby sobie zobaczyć.

(Ja tu tylko sprzątam...).

Link do komentarza
Są. "Dokładnie" stosowane jako potwierdzenie jest jednym z tych wyrażeń, które używa masa ludzi, choć tak naprawdę mało kto się zastanawia dlaczego. A w tym kontekście znaczy ono... w zasadzie nic nie znaczy.

O czym ty gadasz? Oczywiście, że coś znaczy - znaczy tyle, że rozmówca ujął w słowach dokładnie to, co myśli druga osoba. Conajmniej. Bo "podciągnąć" to się da również pod całkowitą zgodę ze zdaniem rozmówcy bądź z tym, co powiedział, pod stwierdzenie, że w sedno utrafił...

Hm, a może po prostu dać linki do brakujących rozdziałów "Nieba i Piekła" i ew. poprzednich opowiadań np. w jednym wpisie, żeby nie napompowywać bloga bez przesady?

To mi się już w ogóle nie podoba. Jeśli mam publikować swoje "dzieła" na tym blogu, to napompowany i tak będzie. Kilka rozdziałów z "Nieba..." różnicy nie zrobi.

Link do komentarza
O czym ty gadasz? Oczywiście, że coś znaczy - znaczy tyle, że rozmówca ujął w słowach dokładnie to, co myśli druga osoba. Conajmniej. Bo "podciągnąć" to się da również pod całkowitą zgodę ze zdaniem rozmówcy bądź z tym, co powiedział, pod stwierdzenie, że w sedno utrafił...

Jak dla mnie takie znaczenie jest dość naciągane - mnie samo "dokładnie" jakoś nie sugeruje "jest dokładnie tak, jak to ująłeś", choć droga od jego rozszerzenia w sumie jest niedaleka. Niemniej to moja opinia jest - jako że to się już chyba na dobre przyjęło potocznie, to przecież kijem rzeki nie zawrócę.

To mi się już w ogóle nie podoba. Jeśli mam publikować swoje "dzieła" na tym blogu, to napompowany i tak będzie. Kilka rozdziałów z "Nieba..." różnicy nie zrobi.

W porządku, w końcu to tylko propozycje były. No ale... poprzednie opowiadania, gdybyś mimo wszystko się zdecydował, też myślałbyś w ten sposób zamieścić?

Link do komentarza
No ale... poprzednie opowiadania, gdybyś mimo wszystko się zdecydował, też myślałbyś w ten sposób zamieścić?

Raczej nie. Teraz jakoś tak mi się nie widzą jako "wizytówka" mojej twórczości. Podobnie zresztą jak "Bramy Neoterry" (chociaż "Pierwsza..." oraz "Niezdobyte..." stoją na wyższym poziomie).

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...