Byliśmy ludźmi z cienia, strzegącymi się nie wrogów, a światła najprostszej świeczki, ludźmi których muzyką był dźwięk ustępujących w zamku zapadek. Gardziliśmy prostymi i oczywistymi drogami. W szybach wentylacyjnych i brudnych kanałach spędziliśmy więcej czasu niż we własnym domu. Za najlepszych przyjaciół mieliśmy tłumik i sztylet. Wychowani przez koty, wyposażeni przez producentów noktowizorów ruszamy w bój o którym nikt nigdy nie usłyszy, a nawet jeśli... to będziemy już wtedy bardzo daleko.
To nie alkoholowe majaki autora tego tekstu zakradającego się do własnego domu, ale krótka charakterystyka tego co mnie zachwyciło w skradankach. Infiltracja, zdobycie/zlikwidowanie celu i ucieczka - oto z pozoru prosty przepis na udaną misje w grze z gatunku stealth, no, ale w tym fachu najważniejsze są przecież szczegóły, prawda Panie Fisher? W pierwszym z (mam nadzieje ) cyklu wpisów przybliżę wam kilka skradanek bliskich memu przebiegłemu sercu i standardowo ponarzekam trochę na dzisiejszy rynek.
Zacznę od mojej zdecydowanie pierwszej miłości czyli Tom Clancy's Splinter Cell
Powiedz: małpka
Do splintera przekonywałem się strasznie długo, bo kto chciałby w czasach tych wszystkich emocjonujących FPSów grać w produkcje o podstarzałym sztywniaku spędzającym tydzień w szybie wentylacyjnym, to przecież wymaga cierpliwości!
Jednak po obejrzeniu któregoś Mission Impossible zachęcony nieco tematyką szpiegowską postanowiłem nieśmiało podejść do tego tytułu. Ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu okazało się, że Tom Cruise nie mógłby Samowi nawet lizać jego wojskowych butów, a co dopiero czyścić broni czy noktowizora.
Gra fabularnie nie prezentowała niczego nadzwyczajnego, od historia o brzydkim i złym prezydencie, kraju, który dorwał się do broni biologicznej, naszym zadaniem jest zdobyć obciążające go dowody i powstrzymać skubańca. Tutaj nie liczy się jednak cel, a podróż. Ta natomiast stanowiła o tym co ostatecznie zadecydowało o mojej miłości do tego gatunku - precyzyjne układanie sobie planu zdjęcia lub ominięcia wszystkich przeciwników na danym obszarze, zdobywanie kodów, przeszukiwanie komputerów, wyławiane brudnych sekretów z korespondencji mailowej, wszystko w nieśpiesznym tempie, a jednak cała gra potrafiła być diabelnie emocjonująca. Należy wspomnieć jeszcze o aktorze podkładającym głos Samowi - Michael Ironside - nie chcielibyście usłyszeć tego głosu za swoimi plecami w ciemnej uliczce.
No i tak mniej więcej zaczęła się ta przygoda. Trochę na przekór wszystkim swoim ówczesnym przekonaniom zagrałem w grę, którą posądzałem o skrajną nudę i ''mało strzelania" a jednak to był początek całkiem długiej i owocnej znajomości z tym gatunkiem gier.
Pod względem gameplayu gra nie była może absolutnie rewolucjna, wprowadzała jednak do kanonu gier stealth kilka nowości takich jak wskaźnik ukrycia w cieniu, czy kilka ruchów takich jak np. widoczny na obrazku powyżej ''skok łączony".
Dalej było już tylko lepiej. Następnym tytułem z serii był: Splinter Cell Pandora Tomorrow prezentował niemalże, dokładnie to samo co pierwszy SC, dodając jedynie kilka nowości typu: manewr SWAT, którego to używaliście pewnie przez całego Deus Ex Human Revolution przemieszczając się między osłonami. Historia znowu skupiała się wokół Fishera ratującego świat przed (nie zgadniecie) bronią biologiczną!
Prawdziwą rewolucje przyniósł wraz z rokiem 2005 Splinter Cell Chaos Theory pozostawiając wszystkie stare dobre elementy i wyrzucając zbędne jak nieszczęsny manewr SWAT (który powróci jak bumerang gdy tylko zacznie się era cover systemu)
-małpka! ... ARGH....
Dopiero Chaos Theory wyniósł skradanie do poziomu sztuki oferując wiele dróg dojścia do celu czy możliwość przejścia gry bez jakiegokolwiek zabójstwa, wprowadził zadania poboczne i statystyki ukazujące się na końcu misji będące świetnym motywatorem do przechodzenia misji w idealny sposób aby osiągnąć rangę 100%. Nie wspominam tutaj o standardowej ewolucji pokroju dodatkowych gadżetów. Ważnym elementem uzbrojenia dodanym do arsenału Sama nie były jednak futurystyczne zabawki, a prosty wojskowy nóż, dzięki któremu Fisher w bezpośrednim starciu nie był już bezbronny jak 5-latek, a rzeczywiście zabójczy jak prawdziwy agent cienia. Innym ważnym elementem była świetna kampania kooperacji dla dwóch osób. Jeśli mieliście gdzieś po drugiej stronie kabla kumpla, który też lubił polatać w obcisłym wdzianku tajnego agenta mogliście świetnie bawić się przez kilka najbliższych godzin w kampanii powiązanej z tą singlową. Oprawa graficzna w tamtym roku stała na całkiem przyzwoitym poziomie i nawet dziś da się na to patrzeć bez specjalnego obrzydzenia. Gra była też niestety jednym z pierwszych flirtów Ubistoftu z idiotycznymi DRMami, które stosuje do tej pory myśląc, że walczy z piractwem.
Te trzy pierwsze części Tom Clancy's Splinter Cell to przede wszystkim genialna eksploracja, porządnie zrealizowane skradanie i fabuła wprost idealna dla kogoś kto lubuje się w klimatach z książek Clancy'ego czy Ludluma. Jak najbardziej polecam się zapoznać z tą trójką nawet dziś, jeśli macie ochotę na odmianę od wywarzania drzwi razem z przeciwnikiem i mordowania całego pomieszczenia za pomocą jednego przycisku.
Tutaj zakończę pierwszą część mojego cyklu o skradankach, do pozostałych gier z cyklu SC wrócę później gdy już zacznę się pastwić nad tym co to ostatnio się na naszym growym rynku porobiło. A następnym razem... No właśnie, jaką serię dla miłośników cienia i wychowanków nocy mam przedstawić?
See You Space Cowboy
13 komentarzy
Rekomendowane komentarze