Skocz do zawartości
  • wpisy
    86
  • komentarzy
    185
  • wyświetleń
    28750

Painkiller: Recurring Evil - recenzja


LordTyrranoos

510 wyświetleń






orig1330636165.jpg

Szósta odsłona popularnej niegdyś serii Painkiller jest wyjątkowa. Nie dość, że zadebiutowała 29 lutego, to tym razem w dużej mierze pracowali nad nią Rosjanie z udziałem polskich jednostek studia Eggtooth Team. W dodatku przyznać muszę otwarcie, że Recurring Evil stanowi bodaj najbardziej zachęcającą do zakupu część marki od czasów Overdose?a, czyli od zamierzchłego roku 2007.

Od dawna, a gwoli ścisłości od momentu wydania na świat potworka, jakim było Resurrection, jestem zwolennikiem pozostawienia kultowej (ale wyłącznie dzięki pracy studia People Can Fly) serii oldskulowych shooterów w spokoju. Najwyższy już chyba czas, by Painkiller umarł śmiercią naturalną, bowiem to, co kolejne przypadkowe studia tworzą i nazywają mianem ?Bólobója?, zasługuje na szybką rundę z kołkownicy. Gdy dowiedziałem się o premierze recenzowanej dziś, szóstej już części przygód nieszczęśników walczących w otchłaniach Czyśćca, skręciło mnie tylko z żalu.

83453537.jpg

Nie zważając jednak na cokolwiek, jako prawdopodobnie jeden z nielicznych recenzentów każdej do tej pory odsłony tej docenionej marki w Polsce, zdecydowałem się podtrzymać tę chlubną dla mej osoby tradycję. Z początku zostałem bardzo negatywnie zaskoczony brakiem jakichkolwiek opcji graficznych w ustawieniach, ponieważ to zawsze od nich rozpoczynam swój pobyt w każdym nowo zakupionym tytule. Autorzy przyznali się do błędu i gdyby nie zamieszczenie na forum pewnej znanej platformy dystrybucji cyfrowej sposobu na przywrócenie konfiguracji jakości wyświetlanego obrazu, nie bylibyśmy w stanie dostosować grafiki do własnego widzimisię. Karygodne faux-pas, świadczące o zwyczajnym niechlujstwie i braku uprzedniego przetestowania programu od A do Z.

Okazuje się jednak, że w kwestii oprawy akurat nie zmieniło się zbyt wiele. Seria nadal napędzana jest bardzo wysłużonym, bo ośmioletnim już silnikiem PainEngine. Choć grafika nie powoduje jeszcze odruchów wymiotnych, Recurring Evil zdecydowanie powinno być ostatnim programem wykorzystującym naszego polskiego technologicznego staruszka. Brak zauważalnych nowości konfiguracyjnych przypłacony został, co trochę zadziwiające, boleśnie przeszkadzającymi w rozgrywce zwolnieniami, szczególnie podczas większych jatek. Da się grać, ale wówczas przyjemności nie ma z tego żadnej.

21538529.jpg

Słowa pochwały należą się jednak osobie odpowiedzialnej za przygotowanie soundtracku. Ciężkie brzmienia przygrywające czynionej przez gracza krwawej, bezpardonowej masakrze nawiązują poniekąd do korzeni serii, czyli znakomitej oprawy dźwiękowej oryginalnego Painkillera i dodatku Battle out of Hell. Skomponowane kawałki stanowią jedną z największych zalet kontynuacji marki i słucha się ich bez żadnych grymasów na twarzy.

Trzon rozgrywki oczywiście nie uległ zmianie. Nadal mamy do czynienia z grą typu ?wyrżnij wszystko, co się rusza, by przejść dalej i znowu rżnąć wszystko, co się rusza?. Bardzo dobrą decyzją było obniżenie ilości demonów występujących na danym poziomie w stosunku do zdecydowanie zbyt przegiętego w tej materii Redemption. Co więcej, twórcy przygotowali pięć zupełnie nowych map do kampanii dla pojedynczego gracza, zachowanych w starej, dobrej konwencji. Klasztor, cmentarzysko, buddyjska świątynia, psychodeliczny magazyn oraz zniszczona autostrada (ciekawostka: tytuł levelu to Highway to Hell) nie dość, że prezentują się należycie, to nawiązują do twórczości People Can Fly, co uważam za wielką zaletę. W dodatku przeciwnicy w końcu przyporządkowani są projektem i wyglądem do konkretnych scenerii ? nie spawnują się na naszych oczach w całkowicie dowolny sposób, byle tylko było w co strzelać.

92554069.jpg

Cała reszta pozostaje w sumie niezmienna już od ośmiu lat. Nadal wraz z zebraniem sześćdziesięciu sześciu dusz potępionych przechodzimy w zabójczy tryb demona, czyniący z gracza pana i władcę śmierci. Nadal stawiane są przed nami wyzwania, za które otrzymujemy karty czarnego tarota, znacznie ułatwiające i bogacące rozgrywkę o elementy wywołujące uśmiech na twarzy (zwolnienie przeciwników, odporność na obrażenia, zwiększenie szybkości etc.). Szkoda jedynie, że po raz kolejny zaserwowano nam trzymającą poziom dna i wodorostów historię, na którą tak naprawdę szkoda marnować klawiszy i moich palców. Recurring Evil opowiada tak wymuszaną, że aż żałosną fabułę. W dodatku w postaci kolejnych linijek przewijanego tekstu bez jakiegokolwiek narratora ? to mówi samo za siebie. To najlepszy znak, że najwyższa już pora przestać pasożytować na kultowej serii.

Szósta część Painkillera nie oferuje również nawet najdrobniejszej namiastki trybu wieloosobowego. Jest to swoiste nieporozumienie, tym bardziej, że kampanię singlową ukończyć można w trzy godziny, co w cenie niespełna dziesięciu euro stanowi po prostu nieopłacalną inwestycję. Co prawda nadal zdecydowanie lepszą, niż zakup dwóch poprzednich tytułów silących się na bycie ?Bólobójem?, ale klasyczną Czarną Edycję, zawierającą pierwowzór z dodatkiem, można znaleźć na aukcjach za prawdziwy bezcen. Warto tu przypomnieć, że w dniu premiery dzieło People Can Fly kosztowało nabywców zawrotną cenę dwudziestu polskich złotych.


Zalety:
+ nowe poziomy
+ całkiem strawny soundtrack
+ gra się przyjemniej, niż w Resurrection i Redemption

Wady:
- problemy techniczne
- cena
- fabularne dno, nawet jak na Painkillera
- długość


Ocena: 5.5

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...