Skręciłem kostkę, nie chcę gipsu i ponarzekam sobie na polską służbę zdrowia...
Dawno tutaj nie pisałem... oj dawno, choć miałem o czym, ale po prostu mi się nie chciało. Studia, sesja, wypad na Szczecin Games Show z ekipą Miasta Gier... ale jakoś zawsze weny brakowało. Teraz za to trochę czasu mam i ochoty więc napiszę, a to wcześniejsze może kiedyś uzupełnię. Teraz jednak skupię się na czymś innym.
W ubiegłą środę na WF w trakcie gry w piłkę nożną biegnę sobie, biegnę i hop siup noga bęc... Najwyraźniej biegłem za szybko, bo stopa nie wyrobiła, została w tyle, podwinęła się i... coś chrupnęło. Leżę, wstać nie mogę... ale wstaję! I gram dalej! A co?! Twardym trzeba być, toć nie raz zdarzało mi się źle ułożyć stopę. WF się kończy wracam do domu, ściągam getry, a objętość mojej kostki wzrosła do jakichś 150% i "czuję, że chodzę"... Założyłem opaskę uciskową i nie przejmuję się tym, wychodzę na imprezę, wracam z niej o 7 rano dnia następnego. Na uczelnie z racji powrotu i braku snu oczywiście nie idę, a kostkę wciąż "czuję".
W piątek wracam do domu, rodzice pytają o co z tą kostką chodzi, ja problem zbagatelizowałem, bo gdyby nie zapytali to w ogóle bym zapomniał, że coś mi dolegało, gdyż żadnych efektów czuć już nie było... a później ściągnąłem skarpetkę i widzę:
Uppssss... Jednak wyglądem stopy się nie przejąłem, w przeciwieństwie do rodziców, którzy zawieźli mnie do szpitala. Tam dowiedziałem się, że bez skierowania przyjmują wyłącznie świeże urazy, czyli taki sprzed 2 dni świeżym nie jest. I czego ja oczekiwałem, przecież jasne jest to przez dwa dni uraz pewnie by mi się zagoił... A fakt, że przed poważnym badaniem i tak kazali by mi się wstrzymać, póki opuchlizna nie zejdzie nic tutaj nie zmienia. No nic z publicznego szpitala, gdzie przyjmuje mój lekarz rodzinny odesłali mnie do prywatnej przychodni, bo wygrała jakiś przetarg. W prywatnej przychodni przyjmował zwykły lekarz, a pielęgniarka na korytarzu mi wprost powiedziała, że nie mam tutaj na co czekać, bo przyjmuje dzisiaj zwykły lekarz, który na tym się nie zna i nic mi nie pomoże. No nic spróbuję jutro...
Następnego dnia sytuacja się powtarza, z tym że pielęgniarka na izbie przyjęć w końcu wyjaśniła o co w tym wszystkich chodzi. Do prywatnej przychodni ponownie zostałem wysłany, jednak powierzono mi bardzo ważna informację... lekarz w tej przychodni ma mi po prostu dać skierowanie z powrotem do tego samego szpitala... Myślałem że tylko w urzędach jest syf, jednak się pomyliłem, a to był dopiero początek...
Lekarz stwarzał problemy, jednak dał w końcu to skierowanie zapisując na nim powód "Skręcenie kostki". Problem jest taki, że powód podałem sam jako prawdopodobny, a on na słowo, bez badania mi uwierzył i wpisał to na kartę... Nie ma to jak profesjonalizm. Wracam do szpitala, czekam 30 minut na zdjęcie RTG, później następne 30 minut na ortopedę. Ten w końcu przychodzi i nawiązuje dialog z pielęgniarką:
O: To gdzie jest pacjent od stawu skokowego?
P: Przecież stoi obok pana.
O: To on? Ale przecież on może chodzić i nawet nie kuleje... jakim cudem?
Początek obiecujący, tym bardziej, że nie wiedziałem jeszcze co na tych zdjęciach jest. Ortopeda ogląda nogę z odległości 2 metrów, stwierdza że trzeba założyć gips i nie słuchając moich argumentów "ale przecież nikt tej nogi mi nie przebadał" oraz "jestem studentem i ten gips tylko utrudni mi życie" wrócił do swojej kawy z nastawieniem "łaskę zrobiłem, że tutaj w ogóle przyszedłem", a mi zrobiono opatrunek i miałem stawić się w poniedziałek na założenie skorupy. Jednak wizja nogi w gipsie po dodaniu tramwaju MPK, śmigania na piechotę codziennie 1km w jedną stronę na uczelnię, czy jeżdżenia wypchanymi pociągami do domu przez 2,5h w jedną stronę jakoś mi nie leży, więc za gips odgórnie chciałem podziękować, ale czekałem na to co powie mi inny (oby) lekarz.
Nadchodzi poniedziałek. Czekam w poliklinice w kolejce do rejestracji przez 20 minut. Gdy w końcu wchodzę miła pani informuje mnie, że zwykłe zaświadczenie z izby przyjęć jej nie wystarczy potrzebne mi skierowanie... i idź człowieku z rzekomo skręconą kostką 200m po skierowanie, a tam mnie informują, że powinni mnie skierować do lekarza rodzinnego (drzwi naprzeciwko rejestracji...), a tak poza tym ortopeda który przyjął mnie w sobotę od razu to skierowanie wypisać powinien, no ale skoro już tu przyszedłem to skierowanie dostałem... Po kolejnych 20 minutach czekania w kolejce w końcu do tej rejestracji się dobiłem i poszedłem czekać na ortopedę, który przyjść miał o 11 (ja zarejestrowałem się o 10:50).
Oczywiście ortopeda spóźnił się o 30 minut i spełniła się moja największa obawa... przyszedł ten sam buc, który przyjął mnie w sobotę w szpitalu... no nic jakoś go przeżyję, a może akurat ma lepszy humor. Około godziny 15 w końcu przyszła moja kolej. Wchodzę, widzę 4 osoby w kolejce do gipsu... no gość ma jakąś obsesję czy jak? No nic kazali mi wejść i powiedzieć co i jak. Niestety popełniłem jeden zasadniczy błąd... zamiast udawać nowego pacjenta, powiedziałem "to mnie pan badał w sobotę"... tym razem nawet na nogę nie spojrzał i mimo mojego protestu "ale ta noga nie może być skręcona, przecież chodzę i nawet nie boli" Wielki Pan Doktur nawet nie raczył spojrzeć jeszcze raz na zdjęcia RTG, które mu dawałem. "Gips" powiedział. Odpowiedziałem stanowczym NIE, proponując zwykły sportowy stabilizator, którego efekt jest taki sam jak gips. Niestety dowiedziałem się, że stabilizator to nie leczenie, a zwykła rehabilitacja i muszę podpisać deklarację o tym, iż na gips się nie zgadzam, przez co prawdopodobnie tracę możliwość ubiegania się o odszkodowanie. I mimo, iż wg. niego stabilizator nie jest leczeniem, to na karcie pacjenta wyraźnie zalecił mi noszenie stabilizatora, na który nie chciał mi wystawić recepty (cobym przypadkiem nie starał się o refundację), dodatkowo przepisał jakieś pigułki i zastrzyki (NIEEEE!!!!!).
Dodatkowo dostałem zwolnienie z WF do końca kwietnia... problem jednak jest taki, że 11 kwietnia zaczyna się liga drużyn młodzieżowych w Poznaniu, a ja nawet nie wiem czy mogę w niej zagrać. Co prawda jedna pielęgniarka powiedziała mi, że skoro rzekome skręcenie nie jest pierwszym urazem tej nogi (4 lata temu w tej samej nodze miałem skręcenie z z zerwaniem wszystkich 3 więzadeł w stawie skokowym) to piłkę powinienem sobie odpuścić na co najmniej rok, jak nie na zawsze... problem jednak jest taki, ze nawet nie wiem co tak na prawdę z tą nogą mi się stało, bo na zdjęcie RTG nie widzę nic niepokojącego, a diagnoza tego ortopedy nie wydała mi zbyt rzetelna, bo najłatwiej powiedzieć gips bez przebadania, a ty człowieku najpierw męcz się ze skorupą, a później z przywracaniem nogi do poprzedniego stanu (unieruchomienie wiąże się przecież także z osłabieniem mięśnia, który nie będzie używany).
Teraz już wiem dlaczego ludzie tak na naszą służbę zdrowia narzekają. Wcześniej mój kontakt z lekarzami ograniczał się do kontaktu z lekarzem rodzinnym, którego mam akurat spoko. Tym razem jednak trzeba będzie olać publiczne placówki i postarać się coś zdziałać prywatnie, bo widzę, że za darmo to leczenie nie ma sensu.
Morał z tej bajki jest prosty: w tym kraju najlepiej nie chorować, a jak już coś się stanie, to lepiej leczyć się na własną rękę. W ten sposób zaoszczędzimy przynajmniej czas i nerwy...
11 komentarzy
Rekomendowane komentarze