infoszumsumiloczynu
Żyjemy w wieku rozkwitu tak technologii, jak i będącej esencją humanizmu - filozofii . Poruszamy się niczym bezradne dzieci w odmętach kiełkującej cyberprzestrzeni i moralnych dylematów bioinżynierii. Nigdy wcześniej tak wiele nie mogło zależeć od jednostki i zarazem nigdy wcześniej tak wielu nie napędzało tego swoistego koła zamachowego skondensowanej synergii.
Czy era informacji -bo takie jest, zapewne, najtrafniejsze określenie naszych czasów ? będzie początkiem czegoś większego, następnym stopniem w drodze na kolejne piętro ewolucji? Czy też tylko efektownym fajerwerkiem, który skończy się jedną z odmian katastroficznych wizji, piętnujących literaturę i światopogląd, regularnie na każdym przełomie wieków a rozpętujących wręcz tornado insynuacji na przełomach tysiąclecia. Jest to co prawda bardzo subiektywne, zważywszy na fakt, iż dopiero od dwóch tysięcy lat, oznacza się nasz czas w ten a nie inny sposób. Dlatego pominąwszy histerię w okolicach roku tysięcznego, z których apokaliptycznych wizji chaosu, cierpienia i końca wszechrzeczy, spełniły się tylko owe cierpienia i zapewne chaos w postaci narodzin naszego, od zawsze przecie ?uporządkowanego? państwa, jest to dopiero druga okazja do ćwiczeń wyobraźni i siania pożogi obrazowo-słownej w przeróżnym wydaniu. Jeśli zaś chodzi o ów chronometr ?naszej ery? to stale przypomina mi się ten kawał w którym turysta oznajmia drugiemu, że wywalił mnóstwo kasy na fałszywą starożytną monetę. Gdy poszkodowany pyta skąd ta pewność, słyszy odpowiedź: "Bo na dacie wybicia pisze osiemdziesiąty rok przed naszą erą?. Dlatego nie sposób podchodzić z uśmiechem choćby do tej części, zakotwiczonej w fałszywych ?przełomach? czasów.
Mnie, w tym momencie, mniej obchodzą deliberacje nad ową kasandryczną stroną a bardziej na faktycznym przełomie czasów, który faktycznie może zaczynać dziać się tu i teraz. Era przemysłu już się bowiem skończyła. Nie znaczy to, iż przemysł sam w sobie jest zmarginalizowany. Znaczy to tyle, że jest już tylko narzędziem wyższych celów. Widać to najlepiej gdy zrozumie się, o ile bardziej ważny jest gotowy wyrób niż produkcja półfabrykatu. Surowy półprodukt to zaledwie jazda na krawędzi opłacalności. Nie z wszystkim i nie zawsze bo przecież od wszystkiego są wyjątki. Ale na ogół. Dlatego przemysł jest już tylko jednym z ?nośników? przyszłości a nie jej sercem i duszą. Co najwyżej szkieletem, skoro bawię się już w takie porównania. Obecnie większość ludzkości, jeśli wierzyć opiniom, ma wrażenie jakoby zawrotne tempo nowych technologii, nie tylko nie zwalniało, ale wręcz przyśpieszało. Tak jak na początku wieku dwudziestego, człowiek oderwał się dopiero od ziemi. Tak już chwilę później, na frontach pierwszej wojny światowej potrafił użyć nowo nabytej umiejętności w najstarszym i najlepiej mu znanym zawodzie ? wojnie. Maszyny stawały się przestarzałe w ciągu miesięcy. Sprzęt używany w takim powiedzmy roku szesnastym był bardzo dalekim ?praprzodkiem? tego z roku osiemnastego. W kolejnych latach i kolejnych konfliktach, nieustannie rozwijany, aż pozwolił sięgnąć gwiazd. No może nie gwiazd. Srebrnego globu a niedawno granicy układu słonecznego, tyle że już nie osobiście.
Ale o to z ery przemysłu rozwinęła się Sieć. Informacja krążąca niczym krew w żyłach. Czasem okrężną drogą ale docierająca wszędzie. Nigdy wcześniej, a przynajmniej nie w nam znanej przeszłości, ten potworek wszechwiedzy każdego pokroju i każdej wagi, nie gościł tak permanentnie i nachalnie pod strzechami ogólnie pojętej ?gawiedzi?. Od opisów metod wykrywania egzoplanet, po najnowsze ekscesy z koziej pupy celebrytów. Nigdy wcześniej informacja nie spajała w taki sposób i nie zwielokrotniała wyników nauki. Nigdy też nie uwidaczniała, idąc za myślą Stanisława Lema, bezmiarów, idiotyzmu, egoizmu, zawiści i zwykłej głupoty ludzkości jako takiej. Bo pozostaje mieć tylko nadzieję, iż bezmiar idiotów jest jednak ograniczony a poza nim znajduje się coś ponad to ?inne coś?, obecne masowo na co dzień. Może to wyraz cynizmu, jakim choćby zaraził się niegdyś Stan z Southparku, gdzie wszystko wokół stało się na jakiś czas g***em. Ja jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, jak trafne są czasem pewne mechanizmy i ich konsekwencje, które serwują twórcy kreskówki i jak łatwo popaść w marazm choćby od samego gapienia się w biało-szaro-brązową, pełną błota rzeczywistość za oknem. Dlatego czasem lepiej po prostu milczeć.
A jednak, gdzieś tam, znajduje się miraż pięknej nadziei, niczym obietnica słonecznego, gorącego lata. Jak owa era wodnika z musicalu ?Hair?. Marzenie o motylu wykluwającym się z tego techno-industrialnego kokonu, przesiąkniętego światopoglądowym bojem pomiędzy moralnością i abominacją, pomiędzy fanatyczną dewocją a próbą zmodyfikowania ludzkiej interpretacji ? interpretacją mniej ?ludzką?. Każdego dnia mam nadzieję, iż ta próba zaprzepaszczenia osiągnięć i cofnięcia się do błogiego stanu niewiedzy, jest tylko chwilową, choć cykliczną formą masochizmu. Nic bardziej nie degraduje niż zrzeczenie się prawa do myślenia i wyciągania wniosków na rzecz innej grupy próbującej dopasować rzeczywistość do własnych potrzeb. I nie chodzi mi tu wcale o pewne wykrzywione i przenicowane próby z politycznego podwórka. Chodzi mi o swoistą próbę zrozumienia wszystkiego na swój, mniej lub bardziej oryginalny sposób.
Era informacji otwiera wiele furtek, pozwala zrozumieć, iż człowiek łamiący utarte schematy i poglądy niekoniecznie jest odosobnionym przypadkiem albo wynaturzeniem. Przypomina mi się tu śmierć ze Świata Dysku Terrego Pratchetta, która podróżowała na koniu nazwanym (bodajże) Pimpuś. Owa śmierć, zabierając ze sobą nieszczęśników, których klepsydra życia się przesypała, sprowadzała ich do odwzorowania ich własnych wyobrażeń o śmierci, piekle lub niebie. I za każdym razem gdy nieszczęśnik pytał, czy to jest owa kraina śmiertelnych, ona (on?) wzruszała tylko ?ramionami? (pod czarną szatą ukrytymi) i odpowiadała coś w stylu ?a co ma być?. Osobiście sam lubię sobie myśleć, iż ponad zasłoną rzeczywistości jest właśnie to o czym myślimy. Jak taki sen, który potrafi być zarówno piękny, że aż się budzić człowiekowi nie chce, jak i koszmarny, pełen emocjonalnych i wizualnych barw, męczący niczym gorączka połączona z biegunką.
Może ludzkość daje sobie samej szansę. Nowe technologie, biotechnologie i inżynieria genetyczna odkrywają nowe horyzonty. To zabawne, że nauka ścisła ciągle podejmuje polemikę z humanizmem człowieka. Można przyjąć postawę obronną i zaprzeć się w tradycjonalizmie. Można też poruszać się powoli ale zdecydowanie, unikając tak pułapek jak i pochopności. Jak będą wyglądały dylematy moralne, gdy tradycyjnej wizji anatomii człowieka, przedstawiony zostanie człowiek mniej lub bardziej zmodyfikowany, ulepszony. I nie mówię już nawet o prolongu ze świata Honorverse (dziwnie to brzmi) Davida Webera, który dzięki pewnym modyfikacjom genów, wydłużał kilkukrotnie życie człowieka i który według mnie jest potencjalnie najłatwiejszym do osiągnięcia sposobem w niedalekiej przyszłości. Bo wyobraźmy sobie już tylko możliwość aby nawet żyć wciąż tyle samo lat ale za to do ostatnich dni, cieszyć się sprawnością czterdziesto- lub choćby pięćdziesięciolatka. Kto by się na to nie skusił? I dlaczego miało by to godzić w czyjąkolwiek istotę człowieczeństwa? A może wymienić narząd na sztuczny. Potem następny. Potem całość. Czy była by to jeszcze świadomość ludzka, czy już tylko suma doświadczeń i przeżyć. I czy to jeszcze moje myśli czy już ?Ghost in the Shell?? A jeśli, to co by było gdyby faktycznie z niezmierzonej sieci narodziła się nowa samoświadoma i inteligentna istota? A może w cybernetycznym mózgu suma doświadczeń, przeżyć i informacji też dała by ten efekt ?bytu?. I znów zrodziła pytanie o ?człowieczeństwo? istoty nieludzkiej. I pojawiło by się coś na kształt przemowy Roya Betty z ?Łowcy Androidów? ? bezapelacyjnie najpiękniejszej mowy końcowej jak i myśli w ogóle w historii kina. Bo czy z emocji doznań nie narodziła by się dusza.
Albo na odwrót, gdyby ludzkość sprowadziła swe istnienie do sieci, wirtualnej rzeczywistości, pełnej możliwości i abstrakcji, jak z ?Kongresu futurologicznego? Stanisława Lema. Albo z popłuczyn po niej, nazwanych ?Matrixem? i wychwalanych jako coś przełomowego w światopoglądzie przez zbyt młodych albo tych co zaparli się nie czytać dobrego sf. No dobra - Matrix sam w sobie był ciekawy i interesujący ? co nie zmienia faktów, że i wtórny nie tylko w stosunku do dzieła naszego pisarza.
W końcu przeżycie jest na tyle realne na ile jego emocje są prawdziwe. Widzi to każdy czytając, oglądając, grając. Nawet wyjątkowo przyjemny lub piękny sen, jest przecież jakąś wersją nierealnej rzeczywistości. Informacją wywołującą uczucie.
Kto wie ? może nie jest tak dziwne, że ?ni z gruchy ni z pietruchy? (jak to mawiają) odradzają się właśnie w dzisiejszych czasach zarówno przekazy jak i ich interpretacje, z zamierzchłej przeszłości. O cywilizacjach na znacznie wyższym poziomie technologicznym, żyjących w przedsumeryjskich czasach. O gościach, którzy być może byli naszymi przodkami. O zakazanej archeologii, której implikacje zmroziły by każdego realistę. Przepowiednie o czasie zmian i czasie pokoju.
Może jeszcze za naszego życia przekroczymy jedną z tych drobnych ale istotnych barier w naszej ewolucji. A może po prostu kupa walnie w wentylator a nas trafi szlag i jasna cholera. Kupa szczęścia ma się rozumieć.
Ja jednak wolę mieć zakotwiczoną w sobie iskierkę nadziei. I marzyć. I naginać rzeczywistość do własnych wyobrażeń.
Obiecałem sobie wraz z pierwszym wpisem, iż nie będę na tym blogu używał ?emotków? i innych dobrodziejstw cyfrowej komunikacji, którymi namiętnie przesładzam każdą inną stronę. Ale w końcu jest era informacji więc trzeba się choć raz przełamać. Może i nie będzie tak zaczupisty, ale...
Na poczet dobrej i pozytywnej myśli:
PS. Best title ever...
7 Comments
Recommended Comments