Miłość to temat jak świat stary, a popularny jak mało który. Nie poświęcono nawet w połowie tyle dzieł innym uczuciom, co właśnie temu. Postaram się dojść, czemu stało się właśnie tak, a nie inaczej.
I AM THE WAY (RZEKŁO SERCE Z ANGIELSKA)
Miłość, choć to temat ponadczasowy i wręcz niewyczerpany, najpewniejszy okres swego pierwszego tryumfu przeszła w średniowieczu, głównie za sprawą eposów rycerskich: dzielny rycerz, piękna księżniczka, miłość ich łącząca... a czasem nie. Zresztą, miłość najpiękniejsza to miłość owszem, szczera, ale nie mimo wszystko sakramentem małżeństwa nie uświęcona: cierpią obydwoje, lecz żadne przeciw szczęściu i dobrobytowi drugiego nie wystąpi.
Sądzę, że bardzo duże znaczenie ma tu sentencja "Bóg jest miłością"; choć wiem, że panowie feudalni i społeczeństwo w średniowieczu nie było bezkrytycznie wpatrzone w Kościół i proboszczów, to chyba instytucja ta miała bardzo duży wpływ na sposób postrzegania miłości przez lud: "chrześcijańskie miłosierdzie", "miłujcie bliźniego" itp. Nie mówię, że to źle - po prostu moim zdaniem wywarło to spory wpływ na postrzeganie tego uczucia przez wiernych.
SZEKSPIR - MISTRZ MIŁOSNYCH TRAGEDYJ I TRAGICZNYCH MIŁOŚCI
O Trzęsidzidym słyszał każdy, toteż powołam się tylko na jedną jego sztukę: "Romeo i Julię". Każdy ją zna, mnie znudziła, więc odpuszczę sobie przeżywanie tego koszmaru raz jeszcze.
Czy jest coś słodszego, bardziej rozczulającego niż miłość nieodwzajemniona? Albo odwzajemniona i zakończona związkiem pełnym szczęścia aż do tak zwanego porzygu? Tak: samobójstwo obojga z rozpaczy po utracie obiektu uwielbienia. Co prawda Romeo zabija się w wyniku nieszczęśliwej pomyłki, co Julii dane już nie było, ale ta historia dwójki ludzi zakochanych w sobie mimo odwiecznego konfliktu pomiędzy werońskimi familiami nadal wyciska łzy z oczu. Dlaczego? Nie mnie pytajcie. Może i jestem nieczuły, ale z tego się cieszę. Wyjaśnię pod koniec.
STURM UND DRANG, CZYLI BURZLIWE WERTERA PRZYPADKI
W XVIII w. nastał okres Sturm und Drang - Burzy i Naporu, słowem: przedednia romantyzmu. W tym właśnie okresie Johann Wolfgang von Goethe napisał powieść, na której oprę treść tego akapitu: "Cierpienia Młodego Wertera".
Werter zakochuje się w zaręczonej Lotcie. Uważa się za jednostkę wybitną, niedocenioną, drażnią go ludzie i obowiązujący porządek społeczny, uprzywilejowanie klas wyższych (wywodzi się z rodziny mieszczańskiej). Jego tytułowe cierpienia poznajemy w formie listów, pisanych przez niego do Lotty, do swego serdecznego przyjaciela Wilhelma... i to temu drugiemu zazwyczaj opisuje stan swojej duszy.
Ten natomiast, przez miłość właśnie, nie rysuje się zbyt kolorowo: dopóki przebywa z Lottą, czuje się wspaniale, przepełnia go gorące uczucie (często tak gwałtowne, że nijak nie potrafi go opanować, a czasem nawet z nieomal ekstazy nagle przeradza się w rozpacz, np. płacze, gdy Lotta gra na fortepianie, choć przed chwilą jeszcze był zachwycony i napawał się każdym dźwiękiem, który niewiasta wydobywała z instrumentu). Ona wychodzi za narzeczonego (Alberta), Werter zaś - nadal pała gorącym, niszczącym go uczuciem. W końcu nasz udręczony młodzian popełnia samobójstwo.
Lepiej już chyba miłości, przynajmniej tej toksycznej, nieodwzajemnionej, opisać nie można - Werterowi nie przynosi ukojenia natura ani samotność, które ubóstwiał, dzieci przypominały mu o rodzeństwie Lotty, z praktycznie każdym mijanym miejscem w Wahlheim wiązało się wspomnienie chwil wspólnie przez nich spędzonych... czy można wymarzyć sobie lepszą karę dla zajadłego wroga, niż takie właśnie uczucie?
CIĘŻKOŚĆ SAMOTNICZEGO BYTOWANIA
Człowiek jest istotą społeczną. Korci mnie, by zaprzeczyć, ale nie bardzo jest jak. W każdym razie: skoro jest istotą społeczną - potrzebuje innych, to akurat jasne. Niektórych, jak się okazuje po pewnym czasie, potrzebuje bardziej niż pozostałych. Dlaczego?
Bo chcemy być kochani, bo kocha się ludzi takimi, jakimi są: z nosem prostym czy krzywym, z mniej lub bardziej ciętym językiem, dowcipem, ze wzrokiem sokolim lub odwrotnie, niedowidzących...
Ludzie chcą miłości, bo ona gwarantuje (z pewnymi wyjątkami i marginesem błędu) właśnie poczucie akceptacji, bycia potrzebnym. Darzymy miłością i chcemy być kochani, chcemy, by kochając, otrzymywać miłość w zamian.
To z kolei daje nam poczucie bezpieczeństwa, wiemy, że w ukochanej osobie możemy odnaleźć oparcie, że wysłucha nas ona, gdy będziemy chcieli zwierzyć się ze swych problemów, po prostu zrzucić część przygniatającego nas ciężaru. Gdy jest w pobliżu, czujemy się pewniej, bezpieczniej niż bez niej. Dla ukochanej osoby jesteśmy w stanie zrobić wszystko, powodowani tym zdradzieckim uczuciem.
Ponadto kochamy, bo dla większości z nas miłość kojarzy się ze szczęściem, uczucie to uważane jest za jego synonim; czyżby kochając, automatycznie stajemy się szczęśliwi? Twierdzić tak mogą albo ludzie, którzy nigdy nie byli zakochani, wyjątkowo naiwni lub kochający głupio. To nie NASZA miłość daje nam przecież szczęście, ale miłość, będąca odwzajemnieniem naszej. Lub tylko jej pozory...
Poza tym, chcemy mieć po prostu przy sobie kogoś, kto nas nigdy nie opuści (taką mamy nadzieję, kochając), znajdzie dla nas zawsze czas i na kogo możemy liczyć. Słowem: kogoś, kto nie pozwoli nam dostać się w boleśnie słodkie objęcia Samotności.
Tutaj z kolei pojawia się pytanie: dlaczego Ludzkość tak bardzo obawia się samotności? czemu na stroniących od towarzystwa innych patrzy się krzywo, jak na dziwadła, wybryki natury? Jedni kochają życie w tłumie, więc czemu tak dziwi, że drugich bardziej satysfakcjonuje przebywanie wyłącznie z samym sobą? W samotności należy się odnaleźć, i tyle. Nie jest sztuką siedzieć cicho pośród tłumu; sztuką jest umieć się dogadać samemu ze sobą. Do tego jednak potrzeba ciszy i spokoju, których zazwyczaj w "stadzie" takim myślicielom brakuje...
SPOJRZENIE CAŁKOWICIE SUBIEKTYWNE
Ja osobiście uważam, że nie warto kochać. Z miłości wynika więcej problemów, niż korzyści: tęsknoty, obsesje, nerwice, zazdrość chorobliwa...
Nie mówię tego tylko jako osoba zaznajomiona z przeżyciami innych w tej kwestii, ale też - niegdyś dotknięta tym nieszczęściem, wyciągnięta z tego patologicznego stanu umysłu przez przymusowe zastosowanie wyjątkowo bolesnej, acz skutecznej terapii.
Otóż moim zdaniem miłość wybierają ludzie na tyle słabi, by MUSIEĆ mieć kogoś u swego boku, nie od czasu do czasu, w chwilach trudnych, lecz non stop; z jakiegoś powodu niedowartościowani lub niegdyś, w przeszłości, skrzywdzeni. Miłość sama w sobie nie jest słabością: jest POWODEM słabości (do kogoś) i jej WYNIKIEM. Nie potępiam ludzi, którzy kochają; w pogardzie mam tych, którzy bawią się, wykorzystują uczucia innych z pełną premedytacją.
Dlaczego miłością tak gardzę? Bo moim zdaniem to Rozum, nie Serce powinien mieć władzę nad człowiekiem, nie Impuls, ale Namysł; nie Emocja, lecz Myśl. Kierowanie się tylko głosem Serca zmusza nas i doprowadza do działań nieprzemyślanych, z których konsekwencjami się nie liczymy, a to najgorsze, co może być. Chyba, że ktoś lubi najpierw lekkomyślnie podejmować decyzje, a potem psioczyć na ich skutki, nie dostrzegając własnej tępoty.
A więc: będąc zakochanym, myśli nasze krążą tylko i wyłącznie wokół TEJ osoby; każda sekunda bez niej zdaje się być straconą; pędzimy do niej na złamanie karku, i nie możemy powiedzieć choćby "do zobaczenia", bo już Tęsknota wżera się w Serce; kładziemy się spać, myśląc o niej, gdy wstajemy, twarz jej/jego staje nam przed oczyma; "czy dziś się zobaczymy", "czy wszystko w porządku" - takie myśli nachalne błąkają się po naszym skołatanym, trawionym gorączką miłosną umyśle. Każdy pocałunek na wagę złota, im dłuższy, tym cenniejszy, najlżejszy dotyk wywołuje dreszcz przyjemny w ciele naszym, zapach persony umiłowanej prześladuje nas, czasem nawet nie dając zasnąć... Nikt mi nie powie, że jest to stan normalny. Dlatego miłość mam w głębokim poważaniu: wszystkie procesy decyzyjne są zakłócone przez jedno, głupie a mocne uczucie, którego nijak pozbyć się nie da... bo się tego NIE CHCE.
Mnie tylko ciekawi, jak Wy postrzegacie tę Klątwę Ludzkości... i jak wiele Świętego Gniewu spłynie na mnie za nie do końca popularne poglądy ze strony zakochanych i uczucia pragnących.
Tymczasem proponuję utwór na ostudzenia emocji... traktujący także o miłości, ale w mniej duchowym aspekcie, niż ja to opisałem Czekam na Wasze opinie.
[media=]
6 komentarzy
Rekomendowane komentarze