Wyciągnąłem wpis stworzony kilka tygodni temu, do którego to jakoś nie miałem (i wciąż nie mam) przekonania, ale nic lepszego wyjść mi z niego nie chce. A co tam (
i tak nikt tego nie czyta;p
)!
Jesienią ubiegłego roku, animowanej adaptacji doczekała się jedyna(?) nowelka w dotychczasowym dorobku Yomi Hirasaki. Jak to czasem bywa, z miejsca powstał wielki przebój, zajmujący sobie wysokie miejsce na listach popularności (i sprzedaży). Jak studio AIC Build poradziło sobie z przeniesieniem historii na ekran?
Główny bohater, Kodaka Hasegawa, to człowiek któremu nieporozumienia towarzyszą na co dzień. Człowiek to dość postawny, mało towarzyski, o jasnych włosach. Tak na ogół wygląda typowy szkolny rozrabiaka na Dalekim Wschodzie. A Kodaka to w rzeczywistości człek wrażliwy i daleko bardziej "ogarnięty" niż przeciętny protagonista serii komediowo-obyczajowych. Nic dziwnego, że ludzie go unikają, a przy bezpośrednim spotkaniu uciekają, zostawiając portfele. Nieliczne wyjątki stanowią jedynie osoby równie źle (bardziej lub mniej zasłużenie) odbierane przez innych. Tak rodzi się Klub Sąsiadów, stworzony przez i dla ludzi, którzy nie mają przyjaciół, a mieć by chcieli.
Porównując z materiałem źródłowym, większość scen pozostawiono bez zmian, choć kilka, co bardziej niedwuznacznych, pominięto. Gdzieniegdzie dodano nawet kilka szczegółów, których nowelce zabrakło. Największym osiągnięciem adaptacji jest zgrabne "skompresowanie" fabuły, uzyskana dzięki połączeniu i poprzestawianiu kolejności pewnych wątków, dzięki czemu w 12 odcinków udało się dobić do 4 tomu. I nie było nawet widać większych cięć
Klub zebrał szereg indywidualności; ludzi o rozmaitych zainteresowaniach i fetyszach. Przypadek doprowadzi nawet do ponownego spotkania przyjaciół sprzed lat, ale... Tu ujawnia się główne zagadnienie, podejmowane przez serię. Gdzie konkretnie zaczyna się prawdziwa przyjaźń, ile do tego potrzeba, jak i kiedy owa relacja się kończy? Szalona komedia, hojnie doprawiona fanserwisem, została zbudowana wokół tematu głębokiego oraz w miarę poważnego, o czym twórcy nigdy nie pozwolili nam zapomnieć.
Kończąc, dwa słowa o stronie technicznej. Badzo dobre. Używając większej ilości słów: animacji niczego nie brakowało, charakterystyczna kreska umilała każde ujęcie, a żywiołowa muzyka wpadła w ucho i została na chwilę (ze szczególnym uwzględnieniem openingu).
Haganai (drugi wyraz w tytule to, mimo odmiennego zapisu fonetycznego, właśnie "ha") to komedia i ecchi w ilosciach sporych, trochę romansu i dramatu, a przede wszystkim seria obyczajowa. Tak jak lubię najbardziej, toteż 9 na 10 dam.
3 komentarze
Rekomendowane komentarze