Droga bez odwrotu (fragment II)
Niestety wymuszono na mnie publikację kolejnego fragmentu, ale co tam... Jeśli trafiłeś tu dopiero teraz to zapraszam do lektury poprzedniego wpisu:
Chodniki były zatłoczone. Ludzie wędrowali między budynkami wykonując rytuał swych zarówno codziennych, jak i niecodziennych czynności. Jedni byli szczęśliwi, drudzy smutni, a jeszcze inni poważni i skupieni, jednak wszyscy tak samo nieświadomi tego, co za niedługi czas może stać się ich udziałem. Nieświadomi tego, że to w ich mieście rozpęta się niebo, które następnie ogarnie cały świat. Niebo zupełnie odbiegające od wyobrażeń tych wszystkich ludzi. Śmierć doskonale zdawał sobie sprawę, że wszelkie działania jakie może podjąć w ludzkiej formie są porywaniem się z kosą na słońce, ale jeśli ponownie zabrzmią trąby jerychońskie i dojdzie do otwartego konfilktu będą skazani na porażkę, a Ziemia na zagładę. Do tego, rzecz jasna, piekło jako strażnik równowagi nie mogło dopuścić, a cała nadzieja pokładana była w nim, Wojnie, Zarazie, Głodzie i wszystkich wcześniejszych przygotowaniach. Absolutne zero szans. Każde działanie było jednak lepsze niż bezczynne stanie i przypatrywanie się zagładzie.
Ludzkie ciało miało jednakowoż wiele doczesnych wad, a cała operacja wymagała ogromnej koncentracji. Nie chcąc wysłuchiwać marudzenia przez całą resztę pierwszego dnia Śmierć zaciągnął Otchłań do jednej z restauracji w centrum.
- Rany, ale dużo się zmieniło - zapiszczała z przejęciem. - Kto czterysta lat temu pomyślałby, że w przyszłości oberże będą wyglądały właśnie tak.
- Nie czterysta, a trzysta dziewię... Nie ważne. Nie mów już o tym. Zwykli ludzie nie mogą dowiedzieć się nic o wydarzeniach, które będą miały miejsce w najbliższym czasie.
Otchłań uśmiechnęła się słodko, ale jej zielone oczy były zupełnie pozbawione wyrazu. Uśmiech ten odezwał się Śmierci dreszczem w dole pleców.
- Tłoczno tu - powiedziała rozglądając się po lokalu. - Nie mogłeś wybrać miejsca bardziej... dyskretnego?
- Są godziny szczytu, a to lubiana restauracja. Poza tym - nie, nie mogłem. Ryzyko podsłuchania w takim miejscu jest minimalne, a mamy kilka spraw do omówienia.
- To my będziemy rozmawiać? - dziewczyna zrobiła zasmuconą minę. - Myślałam, że zjemy coś dobrego, a potem wynajmiemy sobie zaciszny pokój na poddaszu i...
Umilkła na widok utkwionego w niej spojrzenia.
- W przeciwieństwie do Ciebie nie zamierzam spędzić ostatnich dni swego bytownia na umizgach. Zamierzam zrobić wszystko, powtarzam wszystko, aby zatrzymać nadchodzącą katastrofę i mam wrażenie, że ty zaś robisz wszystko, by mi w tym przeszkodzić. Po czyjej ty właściwie jesteś stronie?!
Po każdym wypowiedzianym słowie w oczach Otchłani można było dostrzec co raz większe oburzenie.
- Czekałam cztery... trzysta dziewięćdziesiąt dwa lata na to, by spędzić z Tobą w miły sposób choć trochę czasu! Mamy trzy dni, a ty swoje zadanie potrafiłbyś wykonać nawet w pół, więc kilka godzin dla mnie nic by nie zmieniło! Tylko najpierw trzeba rozumieć potrzeby kobiet! I jak w ogóle możesz sugerować, że nie jestem po Twojej stronie?!
Ostatnie zdanie wykrzyknęła mu prosto w twarz. Huknęła otwartymi dłońmi w stół, zerwała się z miejsca i wyszła szybkim krokiem z restauracji, energicznie kręcąc biodrami. Scena ta wzbudziła powszechne zainteresowanie i szmer - idealne zachowanie konspiracji.
W drzwiach niemal potrąciła wchodzącego do wnętrza mężczyznę, który szybko uskoczył widząc jej piorunujący wzrok. Śmierć zaklął w myślach, gdyż nie był to zwyczajny mężczyzna. Otaczało go coś na kształt niebieskawej aury, którą mogli dostrzec tylko oni dwoje, a którą w pośpiechu i gniewie Otchłań nierozważnie przeoczyła. Ta dziewczyna nigdy nie była rozważna i nie zauważyłaby Serafina do momentu, kiedy wskoczyłby na stół i zatańczył przed dnią salsę, tudzież inną czaczę. Po całkowitej dyskrecji zostały tylko niewyraźne wspomnienia.
Niebiański strażnik oczywiście nie miał na oczach klapek i z miejsca zorientował się kim jest, lub chociaż skąd pochodzi, dziewczyna, która przed chwilą niemal go staranowała w wejściu, choć starał się tego po sobie nie dać poznać. Gdyby nie zdolność dostrzegania tego, co niedostrzegalne Śmierć uznałby, że przeoczył ją w zupełnie taki sam sposób jak ona jego.
Mężczyzna rozejrzał się po wnętrzu i dostrzegł siedzącego przy stoliku jeźdzca, po czym ruszył w jego kierunku. Śmierć zaklął po raz wtóry - to z pewnością nie był udany dzień.
9 komentarzy
Rekomendowane komentarze