Skocz do zawartości

PoLitBlog

  • wpisy
    87
  • komentarzy
    233
  • wyświetleń
    42610

Wilszczur - część I


XMirarzX

539 wyświetleń

To jedno z moich dłuższych opowiadań, z którymi wiązałem spore nadzieje. Do tej pory nieukończone, może jeśli Was zaciekawi potoczy się dalej. Mam jeszcze ze trzy części, więc jeśli się spodoba, ukażą się trzy fragmenty, niemniej może jakoś poprowadzę je dalej. Bardzo Was proszę o komentarze z opiniami.

Obudziła się, drżąc z przerażenia.

Nie wiedziała nawet, czy w ogóle otworzyła oczy: dookoła było ciemniej, niż w jakimkolwiek innym miejscu, w którym była w ciągu całego swojego życia ? a była w wielu mrocznych miejscach.

Po twarzy spływał jej pot. Brudne, mokre, pozlepiane krwią w strąki włosy przykleiły się do czaszki, oblepiając ją jak macki ośmiornicy. Śmierdziało tam zgnilizną, wilgocią, brudem i fekaliami, jednak te zapachy zostały znacząco zagłuszone, przynajmniej w tej chwili, dla niej, przez ohydny smród jej potu i strachu.

Leżała, drżąc, na kamiennej posadzce. Wodziła rozbieganym, przerażonym spojrzeniem po swoim więzieniu, i może miałoby to sens, gdyby cokolwiek widziała.

Skuliła się na ziemi, podciągnęła nogi pod brodę i objęła kolana ramionami. Poczuła, jak oczy zaczynają piec, zaś chwilę później po policzkach potoczyły się gorące łzy, mieszając się z potem i zaschniętą na twarzy krwią. Leżała tak, łkając, podczas gdy jej ciało miotało się bezwolnie w spazmach na lodowatej, twardej posadzce.

Do Sali Zwycięstwa wparował dumnie ubrany w długi, elegancki czarny płaszcz i czerwoną kamizelkę młodzian, lat najwyżej dwudziestu. Jego pospieszne kroki odbijały się echem od kopulastego sklepienia oraz marmurowych ścian, obwieszonych portretami poprzednich właścicieli i zarządców tej posiadłości i terenów przyległych.

? Ojcze ? powiedział z dumą młodzieniec ? złapaliśmy ją.

? Czy to na pewno ona?

Chłopak wpatrywał się z nieco zawiedzioną miną w postać przed sobą, szybko jednak odzyskał rezon, powiedziawszy, unosząc z dumą głowę i uśmiechając się:

? Z całą pewnością.

Jego ojciec, starszy mężczyzna w długim, białym płaszczu arcyksiążęcym, uznawanym na okolicznych ziemiach niemalże za świętość lub oznakę prawie boskiej władzy, uśmiechnął się do syna nieco sardonicznie.

? Dałbyś za to głowę?

Patrzył na syna przenikliwie zimnymi, niebieskimi oczami. Wszyscy męscy przedstawiciele rodu Melferów posiadali takie charakterystyczne zabarwienie tęczówki: bladobłękitne z ciemnymi obwódkami. Ich przechodzące z ojca na syna lodowate, czasem wręcz okrutne spojrzenie rzucało się w oczy wszystkim gościom i posłańcom, którym dane było dostąpić zaszczytu wejścia do tej sali i choćby rzucić okiem na kolekcję portretów Melferów oraz ich przodków.

Staremu Melferowi odpowiedziała cisza i wiele mówiące, lekko wytrzeszczone oczy potomka. Oczywiście, nie jedynego ? Pyrvus miał jeszcze czwórkę rodzeństwa, w tym dwóch młodszych braci bliźniaków, nie licząc dziesięciorga nieślubnych dzieci arcyksięcia. Jednak to Pyrvus był jego pierworodnym synem ? pierworodnym synem z arcyksiężną. Myśl, że to on jest pierwszym, najstarszym dzieckiem arcyksięcia, a wiec bezpośrednim następcą tronu, sprawiła, że stał się bardziej butny i ambitniejszy niż reszta rodzeństwa.

Mężczyzna wstał z ustawionego na podwyższeniu bogato zdobionego, pozłacanego fotela, i podszedł do syna.

? Pyrvusie ? powiedział spokojnie, kładąc synowi dłoń na ramieniu i wpatrując się w rozszerzone ze strachu oczy tamtego ? czy ręczysz własną głową, zagwarantujesz mi własnym życiem, że kobieta, którą pojmano z twojego rozkazu, jest tą, której szukamy?

Z młodzieńca uszła cała buta; spuścił wzrok, wpatrując się w czubki swoich świeżo wypastowanych przez służącą butów. Niewielu dane było zobaczyć Pyrvusa tak pokornym i cichym ? do takiego stanu doprowadzić mógł go tylko ojciec.

Pyrvus zaczął się wahać; jego oczy zaczęły wodzić po posadzce, dając wyraz gonitwie myśli w jego głowie. Ojciec jego, Siegemund, słynął nie tylko z okazywanej okazjonalnie podłości, ale też miłości do swoich dzieci; czy tyczyło się to także jego nieślubnych dzieci, wiedział tylko on sam, podobnie było z faktem samego ich istnienia. Jeśli chciał mu coś powiedzieć, to czemu po prostu tego nie zrobi? Czyż nie byłoby łatwiej, gdyby po prostu wyjawił mu swoje myśli, odkrył swoje zamiary?

Poza tym, to mogło już być niebezpieczne. Nawet w żartach arcyksiążę nie żądał niczyjej głowy; to pytanie zarezerwowane było tylko dla spraw ŚMIERTELNIE poważnych, takich, od których mogło zależeć bezpieczeństwo dworu, państwa, rodziny arcyksięcia czy też spokój na ulicach miast, pozostających pod kuratelą Siegemunda.

Arcyksiążę zawsze egzekwował karę, jeśli ktoś zaręczył za coś głową, zaś w istocie okazało się, że jest zgoła inaczej. Ostatnio taki przypadek miał miejsce około dziesięciu lat temu, gdy na wielkim balu arcyksiążę zasiadł do kolacji z ambasadorami okolicznych państw. Nawiązała się gorąca dyskusja między arcyksięciem a jednym z ambasadorów na temat relacji i związków pomiędzy Schtihrmią a Arcyksięstwem Felmerii. Wtedy po raz ostatni padło z ust arcyksięcia sławne, budzące strach w dyplomatach, oficerach, dworzanach i członkach rodziny Siegemunda Melfera, syna Utrewa, pana na Cytadeli, Arcyksięcia Felmerii, zwanego przez poddanych Sprawiedliwym, czasem Groźnym, zaś pośród wrogów znanego pod przydomkiem Krwawy, pytanie:

? Ręczysz za to głową?

Ambasador, oburzony faktem, iż nie tylko poddaje się w wątpliwość jego słowa, ale też może nawet bardziej tym, że arcyksiążę nie użył zwrotu grzecznościowego takiego jak ?panie ambasadorze?, czy choćby samo ?pan?, zaręczył głową za dobrą wolę, przyjaźń i wyłącznie dobre zamiary swego mocodawcy, księcia Schtihrmii, Folkeista Hertwelda.

? A więc dobrze! ? Siegemund podniósł się z krzesła, rozglądając roziskrzonym wzrokiem po zebranych dyplomatach. ? Wszyscy tu panowie są świadkami, jakoby książę Schtihrmii, Folkeist, syn Tremunda, z rodu Hertweldów, według obecnego tu ambasadora tegoż księstwa, był moim przyjacielem i w żaden sposób nie szkodził mnie ani memu państwu, ani nawet nie miał zamiaru przynosić mi żadnej szkody.

Usłyszawszy pomruk aprobaty ze strony zgromadzonych, arcyksiążę zawołał potężnym głosem:

? Przywieźć go!

Na ten sygnał drzwi do sali bankietowej rozwarły się, by wpuścić służącego, wiozącego na stoliku na kółkach dwie przykryte złotymi pokrywami tace. Siegemund kazał ustawić stolik obok krzesła ambasadora Schtihrmii. Podszedłszy do stolika, arcyksiążę zwrócił się do nieszczęsnego ambasadora:

? Czy rozpoznajesz pan to?

Arcyksiążę uniósł pokrywę z jednej z tac i odrzucił za siebie. Zewsząd doszły go okrzyki strachu, zdumienia i zaskoczenia; część dyplomatów i ich towarzyszek poderwała się na równe nogi, nierzadko przewracając krzesła. Sam ambasador Schtihrmii chciał się odsunąć od stolika z tacami, lecz zablokowany przez partnerkę wysłannika Büthwaldu, mógł tylko wpierw zasłonić sobie usta i nos chustką, następnie zaś, zdjęty strachem i obrzydzeniem, zerwać się z krzesła, by następnie lec na podłodze, utraciwszy władzę nad nogami, które zaplątały mu się w plątaninie kończyn i nóg mebli.

? Pytam po raz kolejny ? zagrzmiał arcyksiążę ? CZY ROZPOZNAJESZ PAN TO?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, arcyksiążę posłał ambasadorowi pełne obrzydzenia spojrzenie i powiedział głośno:

? To prawa ręka i głowa bratanka Petruna de Claysson, ambasadora Schtihrmii, wysłannika Folkeista Hertwelda!

? Przecież oddałem ci go pod opiekę! Obiecałeś go chronić! ? Ambasador odsuwał się pospiesznie od stolika, wpatrując się z przerażeniem w Siegemunda.

? Obiecałem chronić bratanka ambasadora, prawego człowieka ? zagrzmiał Melfer ? nie zaś szpiega i zdrajcę, spiskującego przeciw swemu chlebodawcy! ? Siegemund rozejrzał się po zebranych dookoła, wstrząśniętych widokiem odciętej głowy i prawicy, należących do młodego człowieka. Malutkie kropelki krwi spływały po tacy, tworząc malutką, czerwoną, krzepnącą z wolna kałużę. ? Z drugiej strony, najwyraźniej pański bratanek w istocie służył tylko jednemu człowiekowi, i to bynajmniej nie mnie.

Głowa była niedbale, niemal brutalnie ostrzyżona, włosy sterczały na wszystkie strony, zaś otwarte szeroko usta zdawały się krzyczeć. Ostrzyżono go nie bez powodu: arcyksiążę nie omieszkał zwrócić i na to uwagi, wyjawiając przy tym ów powód:

? Widzicie może, że zdrajca ten został ostrzyżony; stało się to przed jego egzekucją, by potwierdzić nasze wobec niego podejrzenia, choć materiał dowodowy przeciw niemu był niezwykle silny. Otóż ścięto mu włosy, by odkryć znak jego zdrady, piętno, jakim naznaczeni są wszyscy szpiedzy, służący Hertweldom! ? Powiedziawszy to, uniósł ściętą głowę. ? Żmija opleciona wokół szpady, wytatuowana na karku!

Rzucił głowę ambasadorowi, ten zaś o mały włos się nie zabił, próbując uciec przed zdążającą mu na spotkanie głową bratanka: nogi i ręce, w pośpiechu odpychające się od posadzki, by odsunąć się od arcyksięcia i tego, co pozostało z rudowłosego młodziana, co i rusz ślizgały się. Wysiłki Petruna de Claysson spełzły na niczym; głowa bratanka uderzyła go w pierś, ochlapując resztką krwi, zaś sam de Claysson zaczął krzyczeć i miotać się po podłodze, próbując zrzucić z siebie obrzydlistwo. Melfer tymczasem podszedł spokojnie do drugiej tacy i uniósł pokrywę; wszyscy byli tak przerażeni, że widząc, jak sięga po pokrywę, rozległy się okrzyki przerażenia, część zebranych zasłoniła sobie usta chustkami, kilkoro gości próbowało nawet uciekać, powstrzymani jednak przez pilnującą drzwi służbę dali sobie spokój.

Na drugiej tacy leżała kartka papieru, nieco zachlapana krwią, ze złamaną pieczęcią, na wpół zwinięta, próbująca powrócić do kształtu rulonu, jaki nadał jej nadawca, zanim kartka została zarekwirowana, a właściciel ? ścięty. Arcyksiążę Siegemund sięgnął po kartkę. Unosząc ją nad głowę, by wszyscy dobrze widzieli, ogłosił:

? Oto list, który stał się podstawą dla ścięcia tego tu oto zdradliwego rudzielca! Pozwolę go sobie przeczytać, by dać wam do zrozumienia, że nie mogłem postąpić inaczej, ażeby upokorzyć zuchwałego ambasadora Schtihrmii, Petruna de Claysson, który w waszej obecności próbował zamydlić mi oczy podłymi, prostackimi kłamstwami!

Ustawił list na wysokości oczu i zaczął czytać, głośno i wyraźnie, co następuje:

? ?Mój Najłaskawszy Panie! Zgodnie z rozkazem Waszej Książęcej Mości, Arcyksiążęca Fabryka Wojskowa w Athorenie wysadzona została w powietrze; idąc za radą Waszej Książęcej Mości, zinfiltrowany został Obiekt Strategiczny Nr Dwa. Zostało w nim umieszczonych trzech Zaufanych Ludzi. Gdy nadejdzie Czas, a Wasza Książęca Mość raczy nas o tym poinformować, wkroczymy w decydującą fazę Planu. Posłaniec z raportem w Pierwszej Ważnej Sprawie ruszył już w drogę, powinien dotrzeć do Waszej Książęcej Mości w ciągu dwóch, trzech dni od nadania tego listu. Wieczna Chwała wielkiemu Księstwu Schtihrmii! Delft de Claysson, oddany Sługa Waszej Książęcej Mości.?

Melfer i listem, podobnie jak głową Delfta, cisnął w drżącego ambasadora, ledwo żywego, półleżącego na posadzce. De Claysson dopiero niedawno zrzucił z siebie głowę bratanka, która wpatrywała się z podłogi gdzieś w sufit uniesionymi, zamglonymi, pustymi oczyma, zostawiwszy za sobą kilka krwawych śladów na posadzce.

? Niejakiego Delfta de Claysson, obecnego dziś wśród nas? w pewnej części? swej jakże zajmującej osoby? widziano, gdy dawał pieniądze dwóm pracującym w Arcyksiążęcej Fabryce Wojskowej ludziom. Można by to uznać za zwrot długu, pożyczki lub czegokolwiek, co nie ma żadnego związku ze szpiegostwem. Niemniej tego samego wieczora fabrykę uszkodziła potężna eksplozja, zaś na miejscu zatrzymano mężczyzn, wskazanych jako tych, którym rudy de Claysson dawał pieniądze. Przy aresztowaniu w ręce policji dostał się nie tylko sam podejrzany, ale i list, który wam tu oto przed chwilą odczytałem, a który świadczył dobitnie i niezbicie o zdradzie tegoż człowieka.

Arcyksiążę rzucił ambasadorowi lodowate spojrzenie.

? A teraz, ambasadorze de Claysson, proszę uczynić mi tę przyjemność i oddać się sprawiedliwości w godniejszy sposób, niż pański bratanek, jeśli nie z poczucia przyzwoitości, to przynajmniej dla zachowania honoru. ? Melfer napotkał przerażony wzrok de Clayssona i zrozumiał z pewną satysfakcją, że tamten nie wie zupełnie, o czym mówi Siegemund. Arcyksiążę uśmiechnął się jadowicie. ? Ręczył mi pan głową za przyjaźń pańskiego władcy, Folkeista Hertwelda, i jakże się pan omylił w rachubach! Proszę o godne wywiązanie się z obietnicy.

Ambasador zesztywniał.

Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, Melfer zawołał tylko:

? Straże!

Do sali wpadło dwudziestu ludzi w mundurach Gwardii Fortecznej, zbrojnych w karabiny z nasadzonymi bagnetami. Zablokowali wyjścia, po czym pięciu otoczyło ambasadora. Z jego twarzy zniknął strach; teraz oblicze de Clayssona było nieprzeniknione, a do tej pory przerażone oczy rzucały twarde spojrzenie Siegemundowi Melferowi.

? Pojmać go i ściąć. Ręczył głową, sądząc, że zdoła mnie okpić.

Ambasadora wzięto pod ręce i podniesiono brutalnie. Nie odzywał się ani słowem, gdy wynoszono go z sali w przejmującej, napełnionej zaskoczeniem, przerażeniem i ohydą ciszą.

Gdy już gwardziści wywlekli de Clayssona, arcyksiążę obwieścił zebranym:

? Wojska Felmerii już ruszyły w kierunku granicy; rano dojdzie do pierwszych starć. Radzę, by panowie przekazali swoim mocodawcom moją uprzejmą prośbę, by pod żadnym pozorem nie wtrącali się w ten konflikt. Gdy poproszą o wyjaśnienie? nie powiecie im nic, jak i ja nie zamierzam nic już mówić. Życzę dobrej nocy.

Po toczącej się przez dwa lata wojnie arcyksiążę Siegemund Melfer objął rządy nad terenami Schtihrmii. Folkeist został uwięziony wraz ze swoją rodziną w Twierdzy Północnej, a arcyksiążę nie tylko patrzył, jak prowadzą jego niedawnego groźnego przeciwnika, zakutego w kajdany, ale też śmiał mu się w twarz, gdy osobiście zamykał za pozbawionym tronu księciem oraz jego najbliższymi drzwi celi.

Natomiast głowa ambasadora jest przechowywana w piwnicach Cytadeli w słoju wypełnionym substancją, zapobiegającą rozkładowi tkanek, by przypomnieć, że Siegemund Melfer nie tylko nie jest osobą, którą można choćby próbować wyprowadzić w pole, ale też człowiekiem oczekującym wypełnienia danego słowa ? jakie by ono nie było.

Dlatego Pyrvus stał tak, z dłonią ojca na ramieniu, myśląc wystarczająco długo, by dało się zrozumieć, że nie jest pewien winy kobiety w stu procentach.

Ojciec uśmiechnął się do niego pobłażliwie.

? Synu ? powiedział z czułością ? pytam ponownie: czy jesteś absolutnie pewien, że to ta?

Z walącym sercem, nadal z opuszczoną głową, najstarszy syn Siegemunda i arcyksiężnej Christiany odparł:

? Tak, ojcze. ? Spojrzał władcy prosto w oczy. Miał zacięty wyraz twarzy, oczy mu lśniły. ? To ona.

Stary popatrzył jeszcze na syna, poklepał go po ramieniu i wyszedł.

Pyrvus stał jeszcze samotnie w Sali Zwycięstwa przez jakiś czas, zanim zebrał się w sobie i ruszył na poszukiwania najskuteczniejszej metody wyciągnięcia z pojmanej obciążających ją zeznań.

Choć wcale mu się to nie podobało, jego życie zależało nawet już nie od tego, czy w istocie była tym, za kogo ją uważał, ale od jej zeznań.

Musi wyciągnąć z niej przyznanie się do winy. Albo zginie ona, albo oni obydwoje.

7 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Jedyne, co miałbym szczególnego do wytknięcia w tym opowiadaniu, to jeden błąd stylistyczny (powtórzenie konkretnie) - zapomniałem jednak, gdzie ono się znajduje. :D

Czytało mi się bardzo dobrze. Choć większość tekstu to retrospekcja pokazująca w praktyce słynną cechę arcyksięcia Siegemunda, to jednak podobało mi się to i jestem ciekaw dalszego ciągu (przede wszystkim: kim jest ta kobieta, którą ścigali i którą zapewne złapali?). Powtórzę więc z innego swojego komentarza: pisz dalej i nie przejmuj się, że prawie połowa nie chce dalszej części. ;) Chwilowo bowiem masz stałego czytelnika.

Link do komentarza

Sęk w tym, że aby tę historię podtrzymać, często dawałem takie retrospekcje... póki je pisałem, bo ostatnio nie mam sił ani chęci pisać, zwłaszcza, że te, które miałem, zużywałem na wiersze -.-' W każdym razie dziękuję i mam nadzieję, że kolejne części się spodobają ;)

...malutkie kropelki krwi, tworzące malutką kałużę?... :D

Link do komentarza
...malutkie kropelki krwi, tworzące malutką kałużę?... :D

Możliwe. ;]

W sumie jednak jest rzecz, która mnie zastanawia(ła?) - kiedy w tej retrospekcji przyniesiono na salę odciętą głowę Petruna de Claysson, to te efekty związane z krwią tak opisywałeś, jakby zrobiono to dosłownie przed chwilą. Historia natomiast jakby sugeruje, że zdekapitowano go wcześniej. Dziwnie mi to wyglądało.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...