O siódmej rano w sobotę
Opiszę coś, co działo się bodajże 2 tygodnie temu.
Obudziłem się o 6:20. Było zimno, a mgła okrywała miasto. Niezbyt przyjemnie. Jednak ubrałem się, wskoczyłem na rower i jadę. Ruch na ulicy naprawdę mały, mimo że normalnie to ruchliwe miejsce, przechodniów nie ma wcale. Ani jednego.
Doskonałe warunki na zbrodnię. Zbrodnie skierowaną przeciw mnie.
Muszę jechać dalej. Im dalej od centrum, tym więcej samochodów. Zaskakujące. A przechodniów nadal nie ma. Nadal mógłbym być zabity bez świadków i pewnie bym musiał leżeć na chodniku, dopóki ktoś mieszkający niedaleko nie zacząłby uskarżać się na smród. Źle to brzmi, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Choć myślę, że punktu widzenia ludzi mieszkających w okolicy również. A jeśli ktoś oblałby mnie błotem, to zostałbym publikowanymi w gazetach i książkach doskonale zachowanym człowiekiem z epoki faraona Tutenmutenchama. Niewesoła perspektywa. Chyba że dla was, ludzi, którzy grzeją ruchem swoje dłonie przy komputerach (bez skojarzeń).
Aż w końcu napotkałem kilku ludzi. Tuż koło granicy administracyjnej miasta. Wreszcie bezpieczny! No chyba że chcą mnie napaść.
14 Comments
Recommended Comments