BLOGOWY KONKURS - DEAD ISLAND
Śmierć. Jaka ona jest? I czy po śmierci rzeczywiście trafiamy do "lepszego świata"? Mam nadzieję. Został mi jeden nabój.
Nie mam czasu na wstęp, już słyszę jak zawiasy w cienkich drzwiach od łazienki uginają się pod ich naporem. Żywych trupów. Tak, one istnieją. Mnie też ciężko było w to uwierzyć, ale kiedy sąsiad rzucił się na moją żonę, zrozumiałem co się dzieje. W gabinecie miałem schowany rewolwer. Magazynek na 6 pocisków. Wiadomo, klasyczna broń ( i jedyna na jaką może sobie pozwolić przeciętny Amerykanin pracujący w podrzędnym supermarkecie na zadupiu w Maine). Oddałem 2 strzały - pierwszym trafiłem w ciało żony a drugim prosto w czaszkę sąsiada zajętego konsumowaniem prawdopodobnie jelita grubego mojej wybranki. Kula przeszła na wylot i substancja mózgowa wylała się na podłogę. Gdybym wtedy zemdlał, prawdopodobnie umarł bym już 2 godziny temu w strasznych okolicznościach, zjedzony przez penetrujących mieszkania innych martwych sąsiadów. Walnąłem się w nos najmocniej jak mogłem, co zatrzymało proces mdlenia, ale spowodowało obfity krwotok. Szybko pobiegłem do łazienki - nie ma to jak zajmować się krwawieniem, kiedy w sąsiednim pokoju leży żona z wnętrznościami na wierzchu i sąsiad bez 1/4 głowy który przed chwilą był żywym trupem- złapałem chusteczkę i przycisnąłem do nosa. Rozpłakałem się. Usiadłem na desce klozetowej i zacząłem beczeć jak mała dziewczynka w sklepie, kiedy mama nie chce jej kupić lizaka. Nie wiem ile to trwało - 5, 10 minut - kiedy z zewnątrz dobiegł mnie przeraźliwy huk, zgrzyt i łomot. Wybiegłem z łazienki i podszedłem do okna wychodzącego na ulicę. Samochód osobowy zderzył się z radiowozem. Po prostu [beeep]i*cie - nie dość, że jest jakaś cholerna apokalipsa rodem z filmów tego Romeo czy jak było temu od zombie to jeszcze przez ten wypadek wszyscy martwi w promieniu co najmniej kilometra już zmierzają w moją stronę. Niech to szlag.
Dobrze, że mieszkam w bloku -nie muszę martwić się o okna tak jak snoby z domów. No, ale dobra. Mam porządne drzwi z bardzo mocnym zamkiem jakiejś europejskiej firmy. Ponadto, Przesunąłem pod nie ciężką jak jasny gwint komodę. Nikt tu nie wejdzie. Próbowałem się dodzwonić do kogokolwiek - zacząłem od rodziców, a skończyłem na policji. Wszędzie nic. W międzyczasie prób kontaktu obserwowałem przez okno jak matka z dzieckiem wybiegają z naprzeciwległego bloku kierując się na parking samochodowy (który znajduje się obok mojego bloku, czyli z ich perspektywy - po drugiej stronie ulicy). Na nieszczęście droga nie była pusta. Tak naprawdę gdyby bachor nie zaczął płakać to istniała by dla nich szansa na ucieczkę. Skończyli jako na wpół obgryzione ciała. Wtedy pierwszy trup zaczął walić w drzwi.
Drzwi nie wytrzymały. Wyglądałem przez okno w salonie, kiedy pękł górny zamek. Osłupiałem. Przez szparę w drzwiach widziałem zmasakrowane twarze z okropnym grymasem. Musiało ich tam być z 15. W filmach główny bohater własnoręcznie zabija ich co najmniej setkę, a ja mam zostać zeżarty przez niewiele ponad 10 zombie? Nieźle się wtedy wkurzyłem i strzeliłem w drzwi, chcąc zabić choć jednego. Trafiłem w dolny zamek, uwierzycie!? Drzwi zsunęły się na podłogę i teraz jedyną przeszkodą między mną a nimi była mała (choć cholernie ciężka) komoda. Przedostając się przez nią kładli się na meblu brzuchem i spadali na drugą stronę przechylając się. wyglądali wtedy jak kłody drewna. Oddałem 2 strzały w ich stronę. Pierwszy wydrążył dziurę w głowie pierwszego zombie po mojej stronie, a drugi trafił w prosto w lewe oko jednego z czekających na swoją kolej do przejścia przeszkody. Postanowiłem wtedy skapitulować, więc szybko pobiegłem do łazienki. Zamknąłem drzwi, wyciągnąłem długopis z kieszeni koszuli, wziąłem gazetę leżącą przy kiblu i zacząłem pisać.
I oto jestem. Drzwi już pękają. Musze się z wami pożegnać, mam nadzieję, że tą relację znajdzie człowiek cieszący się z wygranej nad zombie. Ale darujmy sobie sztuczny optymizm.
Martin Shore
10 Comments
Recommended Comments