DLC, preordery i bonusy, czyli jak wyciągać kasę z gracza.
Gdy idea DLC została zaprezentowana światu, ustosunkować się można było do niej dwojako. Gracze z nieco bardziej optymistycznym nastawianiem odbierali to jako przedłużenie żywotności ich ulubionych gier, więcej zawartości i większe możliwości customizacji. Sceptycy dostrzegli w DLC maszynkę do robienia pieniędzy, spowalniającą w dodatku tworzenie nowych gier, spowodowane kontynuacją pracy developerów nad już istniejącym tytułem.
Czas pokazał, jak to zwykle bywa, że obie strony miały trochę racji.
Tam, gdzie twórcy się postarali, DLC wychodziło naprawdę nieźle. Przykładem właściwego zrealizowania tej idei są przygody dodane do Mass Effect 2. Dodatek z Kasumi był dość skromny, ale już Overlord i Lair of the Shadow Broker były, moim zdaniem, świetne. Dość rozbudowane, ciekawe, z mocnym zakończeniem. Ostatni DLC rozczarowuje, ale w ogólnym rozrachunku przypadek ME2 jest zdecydowanie pozytywny.
Przykładów dobrych DLC jest oczywiście więcej, odnoszę jednak wrażenie, że toną one w morzu szajsu, który jest pompowany w co drugą znaną produkcję.
Pierwsza, dość częsta sytuacja: Horrendalne ceny za nikłe ilości contentu. Sztandarowy przykład to oczywiście Modern Warfare 2 i Black Ops, gdzie za 5 map płaci się 14 dolarów, czyli nierzadko koszt jednej lub dwóch dobrych gier Indie, albo starszej produkcji.
Druga sytuacja: Bezsensowne lub nieistotne modyfikacje, niewielkie zmiany, często kosztem istotnych poprawek. Civ 5 ? nowa cywilizacja, nowe mapy, podczas gdy problemy z podstawką pozostają. Alice: Madness Returns ? dodatkowe bronie i ubrania, które dają rozmaite bonusy, typu 50% redukcji obrażeń. Serio? Nie łatwiej po prostu zmniejszyć poziom trudności? Jedyna pociecha, że tego typu DLC są dość tanie.
Trzecia sytuacja, najbardziej moim zdaniem irytująca, a niestety przybierająca na sile: ładowanie zawartości do gry przed jej premierą i jej blokowanie, w celu wyciągnięcia dodatkowej kasy. Stroje, mapy, czasem całe przygody. Portal 2, nadchodzący Battlefield 3, przykładów jest wiele.
Wspominając BF3 docieramy do innej praktyki, czyli wyciągania kasy poprzez preordery. Żeby było jasne: sam preorder dający jakiś bonus jest jak najbardziej w porządku. Za gwarancję zakupu i wpływy przed premierą, wydawca oferuje więcej, lub taniej. Tyle, że powinny to być albo zmiany kosmetyczne, albo upusty, ewentualnie dostęp do bety. Niedobrze jest natomiast, jeśli oferowana jest zawartość już w grze będąca, a sztucznie zablokowana, lub coś, co daje potencjalnie przewagę graczom z preorderem. Przywołuję tutaj BF3, bo mam wrażenie, że wszystkie złe praktyki się tutaj zbiegają. Z jednej strony dodatek Return to Karakand, który w przypadku zakupu bez preordera będzie płatny. Z drugiej strony bronie i dodatki niedostępne inną drogą.
Niestety, jedyny sposób działania, jaki do dyspozycji mają gracze, to głosowanie portfelem. W teorii, kupując dobre DLC i zamawiając sensowne preordery mogą wspierać sensowne rozwiązania. Z drugiej strony ignorując ewidentne wyciąganie kasy, spowodowaliby odstąpienie od inwestycji w kiepskie dodatki.
Potencjalnie wszystko jest możliwe, ale już nie raz okazało się, że jeśli chodzi o duże produkcje niewiele jest rzeczy, które negatywnie wpłyną na ich sprzedaż. Wypada przywołać po raz kolejny Modern Warfare 2 i sytuację z dedykowanymi serwerami. Po ogłoszeniu decyzji z IWnetem podniósł się wielki raban, ruszyła petycja i zapowiedzi bojkotów. I co? I nico, kolejne rekordy sprzedaży. Gracze niestety są wyjątkowo słabi w forsowaniu tego typu rzeczy.
No ale nie dziwota, skoro w kolejce po kretyńskiego tęczowego kucyka stało w wirtualnej kolejce 100 000 ludzi w dniu jego ?premiery?. A później całe serwery World of Warcraft były nimi zapełnione, co w efekcie spowodowało, że trzy dni później nikt z nich nie korzystał. Blizzard był jednak zadowolony, kosząc za każdy zakup sumę za którą można było kupić prawie dwa miesiące abonamentu. A zatem kucyk ku przestrodze.
6 Comments
Recommended Comments