Dulce et decorum est pro patria mori
Będzie o obowiązku prawdziwego obywatela. Coś, co każdy z nas powinien umieć, gdy kraj znajdzie się w potrzebie i ziemia zatrzęsie się pod ciężarem radzieckich komunistycznych rosyjskich czołgów - albowiem wszyscy powinniśmy z radością i ochotą oddać życie za ojczyznę (
Naszym towarem eksportowym jest waleczny polski żołnierz (moglibyśmy eksportować też buraki). Towarem importowanym - zwłoki w plastikowym worku. Za cenę, bagatela, miliona złotych. Od sztuki. Przynajmniej tyle domagają się rodziny poległych żołnierzy. W sumie można powiedzieć, że domagają się ZBYT MAŁO, ponieważ ludzkie życie jest bezcenne. A przynajmniej tak słyszałem dawno temu od kogoś, kto określał się mianem homunkulusa humanisty. W każdym razie chodziło o jakieś wartości, których w tej chwili nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ale my też rozmawiamy o konkretnych wartościach - ile jest wart trup polskiego żołnierza i dlaczego tak mało.
Przynajmniej jeśli chodzi o przelicznik krajowy:
- Ofiara pomniejszego wypadku drogowego jest warta tyle, ile zapisała sobie wcześniej w polisie ubezpieczeniowej. O ile w ogóle takową miała.
- Ofiara większego wypadku drogowego (choćby słynnej Nawiększej Katastrofy Autokarowej w Dziejach Powojennej Polski Poza Granicami Kraju) liczy się od 25 tys. do 150 tys. zł.
- Ofiara wypadku lotniczego to już inne bajkopisarstwo, bo ostatnie kwoty mówią o 250 tysiącach.
- Ofiara wojny to 250 tysięcy (tyle wynosi 100% obecnego odszkodowania).
Wniosek z tego wynika taki, że śmierć najbardziej opłaca się w samolocie pełnym ludzi lub na wojnie. Mniej opłaca się za wielki wypadek drogowy (za duży rozrzut), a udziału w pomniejszej kraksie to już w ogóle brać nie warto. Oczywiście, ofiary wypadków lotniczych zginęły "w służbie ojczyzny" (czyt. "miały pecha pełnić wtedy obowiązki państwowe i/lub wojskowe", część osób spekuluje wręcz, że wypadek miał związek z pełnieniem obowiązków państwowych). Nawet się cieszę, że zlikwidowaliśmy pobór do wojska. Przecież za każdego rekruta, któremu wydarzyło się coś strasznego (np. zawał serca) musielibyśmy wypłacać 250 tysięcy złotych, bo przecież zmarły złośliwie odważnie zginął został zamordowany podczas służby ojczyźnie (wojskowy salut/próba zamówienia piwa).
Wracając jednak do sedna sprawy - żołnierze polscy są marnie wyekwipowani (muszą żebrać o sprzęt dobrych wujków z Ameryki, którzy z litości wręczają nam starocie. Sam Komorowski i spółka rządowa będą musieli teraz latać na drzwiach od stodoły, bo rozwiązano specpułk odpowiedzialny za transport najważniejszych osób w państwie. Jesteśmy całkiem dobrzy w pozbywaniu się wszystkiego), na dobrą sprawę ich dobrowolny udział w misjach i podpisywane przez nich oświadczenia to fikcja (żołnierz zawodowy nie może odmówić wykonania rozkazu, a jeśli odmówi to przecież zawsze można takiemu nie przedłużyć kontraktu, z kolei bycie żołnierzem zawodowym to życie z konktraktu, chyba że można sobie pozwolić na wstąpienie do najemników). Ryzykują życie i zdrowie. Często bywa tak, że rannego żołnierza po powrocie traktuje się jak irytującego petenta. Jednak ostatecznie otrzymują spore pieniądze i są ubezpieczeni na wysoką kwotę (250 tysięcy złotych piechotą nie chodzi, a jak ktoś chce zostać żołnierzem zawodowym to chyba musi się liczyć z uszczerbkiem na życiu lub zdrowiu, bo chyba nie spodziewał się obierania ziemniaków?). Ryzyko jest wliczone w cenę.
Czy w takiej sytuacji żądanie dodatkowych funduszy od nas od was od państwa jest w ogóle zasadne?
Pozostawiam to wam do oceny. W końcu to wasze pieniądze.
3 Comments
Recommended Comments