Górołaz
To byłam w Tatrach. Wyjazd całkowicie udany, zaje***ty w każdej chwili.
Wheeee!!!
Byłam z przyjaciółką, taki nasz babski wypad. Nie będę tu opisywać wszystkich naszych przygód tam, ale za najmocniejszą uważam moment, jak spier****łyśmy przed burzą.
A było tak:
Zeszłyśmy już z Czerwonych Wierchów. Ja, ta co chodzi z nosem w mapie, byłam pewna, że do schroniska mamy jeszcze tylko 1h, więc lajt, ale na znaku pisze 2.25h... Ruszyłyśmy szybo szlakiem, ale po chwili zaczyna padać- nie problem, byłyśmy przygotowane. Ale jak zaczęło burczeć gdzieś nad nami zrobiło się mniej wesoło, ale zdawało się to być daleko. Gdy już dłuższy czas burza nie dawała po sobie znaków zadowolona musiałam powiedzieć 'widzisz, już nie grzmi!', a moment po tym pierdykło tak cholernie mocno zaraz nad nami, że ruszyłyśmy biegiem ze łzami w oczach (przypomnę, że padało, kamienie śliskie, a ziemia zamieniła się w błoto). I wtedy wypadłyśmy na taki jakby cypel na zboczu, całkowicie nie osłonięty i nie mogłyśmy się połapać, gdzie jest szlak, bo było kilka ścieżek, a ostatni znak był przed tym cyplem. No i takie spanikowane, roztrzęsione latałyśmy chwilę w kółko, aż w końcu wybrałyśmy najbardziej prawdopodobną ścieżkę. Dobrze wybrałyśmy. A za chwilę na głazach spotkałyśmy 'Pana Tatę' (tak go później nazwałyśmy), przysiadłyśmy się i szliśmy razem prawie do schroniska.
Teraz chce mi się tylko śmiać, jak sobie przypomnę nasze plątanie po tym cypelku i tą panikę w głosach.
'Zuza, chce mi się płakać!!! Tobie też?'
Moja stopa. I te widoki...
Tam spałyśmy
Nieodłączny Pan Owieczka. Bez niego ta wycieczka nie była by taka sama...
4 Comments
Recommended Comments