Skocz do zawartości

Barry Blog

  • wpisy
    4
  • komentarzy
    10
  • wyświetleń
    3443

Prolog


barry15

306 wyświetleń

- Chyba nie zamierzasz tu umierać, co chłopcze?

Rick jeszcze kilka dni temu był zwykłym piętnastoletnim chłopcem, jakich wiele, mieszkającym w najzwyklejszej wsi na świecie. Robił to samo co jego okoliczni rówieśnicy: karmił świnie, pasał krowy, czasem polował na zające, a gdy wykonał swoje obowiązki bawił się z kolegami w rycerzy. Wszystko zmieniło się rok temu, gdy wybuchła wojna.. Początkowa dotyczyła ona jedynie bogatych lordów i wielkich miast, a wieśniacy dowiedzieli się on niej dopiero po kilku tygodniach od minstrela, który zatrzymał się w karczmie ?Pod zarżniętym prosiakiem?, gdzie okoliczni chłopi mogli napić się piwa i zaznać rozkoszy w ramionach jednej z pracujących tam sierot, które oddawały swoje ciała w zamian za ciepłą wieczerzę i miejsce do spania. . Wysłuchali go z powagą, po czym wrócili do swoich zajęć. Gdy zaczął namawiać ich na opuszczenie wioski, rozśmieli mu się w twarz.

- Chyba nie myślisz że opuścimy ziemię naszych ojców? A może chcesz nam ją ukraść? - spytał podejrzliwie jeden z chłopów.

- Poza tym, wioski takie jak ta, i ludzie w niej mieszkający nie obchodzą wielkich lordów, tak samo jak oni nas. Dopóki płacimy podatki i dziesięcinę, nic nam nie grozi ? powiedziała karczmarka Ruta, nalewając piwa jednemu z gości.

- Może i tak, ale jak myślicie, ile czasu będą was ignorować? Tydzień? Miesiąc? Kiedy wojna rozgorzeje na dobre, każdy skrawek ziemi będzie się liczył, nawet tak podły jak ten. Jeśli chcecie, mogę pomóc wam uciec, znam świetny skrót. Tydzień, góra dwa i pijemy wino w burdelach któregoś z Wolnych Miast, podoba wam się ta perspektywa, czyż nie?

Wieśniacy wciąż patrzyli na niego wilkiem, wiec minstrel spróbował znowu.

- A może mała ballada na zachętę? Co powiecie na ?Chętną...

Mowę minstrela przerwało głośne stukanie. Twarze wszystkich zwróciły się w stronę drzwi. Do karczmy powolnym krokiem wszedł o lasce niski staruszek. Był całkiem łysy, za to obdarzony nad wyraz krzaczastymi brwiami i białą jak śnieg brodą, okalającą policzki i sięgającą niemalże do pasa. Na jego chudym ciele lniana koszula zwisała prawie do kolan, a rękawy, mimo że podciągnięte, wciąż zakrywały dłonie. Obok starca powoli szła kilkunastoletnia, jasnowłosa dziewczyna. Mężczyzna powoli powiódł wzrokiem po twarzach obecnych, po czym głośno się roześmiał.

- No dalej śpiewaku, uciekaj jeśli chcesz! Boisz się czegoś co ciebie nie dotyczy. Mam dziewięćdziesiąt cztery lata i przeżyłem wiele wojen ale tylko jedna prawdziwą, kiedy sześćdziesiąt lat temu zbuntował się Thoren Wiarołomca. To była prawdziwa wojna! Trwała pięć lat, a gdyby trwała choć rok dłużej, z Cesarstwa nie zostałby kamień na kamieniu. To na tej wojnie straciłem rękę. - powiedział, po czym zdjął prawą dłoń z laski by podciągnąć rękaw i momentalnie sie zachwiał. Podtrzymała go dziewczyna u jego boku.

- Dziadku, jeśli nie będziesz ostrożny, to...

- Cicho Pam, nie jestem jeszcze taki stary! I nie mów do mnie dziadku! Będziesz mogła tak mówić gdy stuknie mi setka. - Starzec wsparty o ramię wnuczki podciągnął rękaw i pokazał wszystkim obecnym do połowy ucięte przedramię.

Minstrel próbował jeszcze coś powiedzieć, ale został zagłuszony przez głosy wieśniaków przytakujących starcowi. Rick był jednym z nich. Trudno się dziwić, Grymon Ways był najstarszym i najmądrzejszym mieszkańcem wioski, a kiedyś posiadał nawet tytuł rycerski, więc wszyscy darzyli go szacunkiem.

Kilka dni później, wypasając krowy Rick spotkał minstrela gdy ten siedział pod drzewem i grał smutna melodię na lutni.

- Co to za piosenka? - Spytał chłopak.

- ?Jesienny deszcz? - odpowiedział minstrel. - Opowiada o starej pannie która w deszczowy dzień przypomina sobie o kochanku...Ale, chyba nas sobie nie przedstawiono. Jestem Dickon, zwany również Cytrynem, a ty?

- Rick. - Chłopak spojrzał na śpiewaka. Zdecydowanie zasłużył na swój przydomek, bo całe jego ubranie, począwszy od butów, poprzez spodnie i kurtkę było żółte. Nawet włosy i brodę ufarbował na kolor cytryn.

- Miło mi cię poznać, Rick. - Głos minstrela był ciepły i przyjazny, dlatego Rick zastanawiał się, czemu ludzie w wiosce patrzyli na niego z niechęcią, a nawet z wrogością. - A więc, co ci zaśpiewać? Znam wiele pieśni z całego Cesarstwa i Wolnych Marchii, więc jeśli masz jakieś specjalne życzenie to...

- Chcę uciec. - Przerwał mu Rick.

- Uciec? Cóż, jesteś pierwszym mieszkańcem tej wioski który odpowiedział na moją propozycję. - Minstrel poprawił słomkowy kapelusz.- Ale w sumie, co mi do tego? Klient nasz pan. Pamiętaj tylko, że moje usługi mają swoją cenę.

- Nie mam pieniędzy. - Chłopak ze smutkiem zwiesił głowę.

- A czy ktoś wspominał o pieniądzach? Kromka chleba, kawałek sera, trochę piwa by przepłukać gardło ? oto moja cena. Ale, chyba masz na razie coś do roboty? - Wskazał na krowy pasące się nieopodal. - Spotkamy się wieczorem, gdy już wyrzucą mnie z ?Zarżniętego prosiaka?. Pamiętaj żeby wziąć jedzenie. - Dickon wstał, podniósł lutnię i ruszył w stronę karczmy. - Trzymaj się, mały.

Wieczorem Rick poszedł do ?Zarżniętego Prosiaka? tak jak mu powiedział Dickon. Było jeszcze wcześnie, więc miał nadzieję, ze nikt nie wyrzucił minstrela i zdąży coś zjeść. Niestety przeliczył się Był zaledwie kilka metrów od gospody, gdy usłyszał wściekły głos Ruty.

- I żeby cie tu więcej nie widział! Odstraszasz mi klientów! - Po czym przez drzwi wyleciał Cytryn. - A w dodatku fałszujesz! - krzyknął ktoś z wewnątrz i przez okno wyleciała lutnia. Minstrel ledwo zdążył ją złapać, ale poślizgnął się i upadł na twarz.

- O rany, mam nadzieję że to błoto, a nie to o czym myślę. - Powiedział, ścierając brązowa maź z twarzy. - Witaj Rick. - Podszedł do chłopaka. - Twoi sąsiedzi nie są zbyt gościnni, prawda?

- Nie lubią zmian, a gadanie o wojnie...

- Rozumiem, rozumiem. Przynajmniej nie połamali mi lutni. A więc, masz może coś dla mnie?

- Tak. Proszę. - Wyciągnął małe zawiniątko z kieszeni i podał Dickonowi.

- Dzięki mały. - Minstrel wyciągnął z zawiniątka dwie kromki chleba, ser, kawałek kiełbasy i nadgryzione jabłko. - A to co? - spytał. - Byłeś głodny?

- Um...tak, trochę. - Rick zaczerwienił się po czubek głowy. Po chwili zaczęło mu burczeć w brzuchu i zaczerwienił sie jeszcze bardziej.

Śpiewak roześmiał się serdecznie.

- Masz, zjedz. - Rzucił mu owoc. - Chodźmy, zanim wyjdą do nas z widłami i pochodniami. - Spojrzał na gospodę i ruszył w stronę lasu.

Szli już dobre kilkadziesiąt minut, klucząc pośród drzew i Rick zaczął się niecierpliwić.

- Miałeś pomóc mi uciec, a jak na razie tylko idziemy przez las. A może się zgubiłeś? Jeśli tak, to mogę nas stąd wyprowadzić...

- Spokojnie. - Przerwał mu Cytryn. - Znam drogę, już wkrótce dotrzemy na miejsce.

W końcu dotarli do niewielkiej polany w głębi lasu.

To tutaj? - spytał chłopak z rozczarowaniem w głosie. Rozejrzał się wokół. Polana nie wydawała mu się specjalnie ciekawa. - I? Mieliśmy uciec do Wolnych Marchii.

- Och, zaraz zatęsknisz za tą namiastką wolności jaka posiadałeś. - powiedział minstrel i zahukał jak sowa. - Mam następnego! - Krzyknął.

- Nie popisałeś się, Cytryn. - Zza drzew zaczęli wychodzić mężczyźni. Trzech, pięciu, dziesięciu, dwudziestu... Rick wkrótce stracił rachubę. Wszyscy nosili zbroje lub kolczugi i byli uzbrojeni. - Tylko jeden?

- Mówiliście że do wystarczy. - Dickon był wyraźnie przestraszony. - Mówiliście że weźmiecie wszystkich, bez względu na to, ilu przyprowadzę...że wystarczy nawet jeden.

- Pozwól że ja to osądzę. - Na środek polany wyszedł wysoki mężczyzna w czerwonej szacie. Miał wygolony czubek głowy, a podbródek okalała mu czarna, krótka broda. Na szyi miał zawieszoną na łańcuchu księgę obitą czerwoną skórą. W prawej ręce trzymał oparty o ramię złocisty młot.

Na jego widok Cytryn natychmiast opadł na kolana. - Panie mój... - załkał.

- Sir Rowanie, zajmij się chłopakiem. - Rzekł mężczyzna czerwonej szacie.

- Rozkaz, Wasza Ekscelencjo. - Jeden ze zbrojnych złapał Ricka za ramie i pociągnął w kierunku drzew. Chłopak próbował się wyrwać, ale mężczyzna zwany Rowanem uderzył go opancerzoną dłonią w tył głowy.- Spij dobrze, mały wieśniaku ? wysyczał mu do ucha. Mały wieśniak nie odpowiedział. Ostanie co pamiętał to krótkie słowo padające z ust jego nowego pana, odgłos wyciąganych mieczy i krzyk minstrela, długi i wibrujący, rozchodzący się po całym lesie.

- Hej, słyszysz mnie? Mam nadzieję nie zamierzasz tu umrzeć. Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby posyłać chłopców w pierwszym szeregu. - Głos dochodził gdzieś z bliska, ale Rick nie widział jego źródła. Nie widział nic. To tylko sen ? powtarzał sobie w myślach. Wszystko mi się śniło, to wszystko. Nie ma żadnej wojny. Pewnie spadłem z drzewa, ot co. Co w jego głowie mówiło mu jednak że to prawda. Mężczyzna w czerwieni, Cytryn, żołnierze w lesie ? to wszystko prawda.

- Nie, ja tylko spadłem z drzewa. - Powiedział nieco zbyt głośno i spróbował się podnieść. Zaraz potem krzyknął z bólu.

- Spokojnie, bohaterze. - Znów ten głos. Był miły i ciepły. - Możesz otworzyć oczy?

- Tak...chyba tak. - Rick włożył w tą czynność mnóstwo wysiłku, jednak mimo prób tylko prawe oko zdołał otworzyć. Wciąż jednak widział jedynie ciemność. Powoli docierało do niego, gdzie się znajduje. - Ja przecież...ktoś mnie zranił... - Nagle sobie przypomniał. Pierwszy szereg, marsz w kierunku ogromnej twierdzy, salwa strzał, śmierć zbierająca wokół krwawe żniwo, szaleńcza ucieczka, uderzenie z tyłu, upadek, tępy ból w plecach, wszechogarniającą ciemność i błogą ciszę, z której go wyrwano.

- Będzie mógł walczyć? - Tym razem głos był inny. Rick już go gdzieś słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie.

- Chyba kpisz. - Pierwszy głos był wyraźnie zdenerwowany. - Chłopaka mało nie przecięto na pół, prawdopodobnie ma sparaliżowaną cała lewa stronę ciała, a ty pytasz czy może walczyć?!

- Sparaliżowany? No trudno. Ale lord Casterwill nie będzie wydawał pieniędzy by utrzymać takie śmieci przy życiu. Zabij go.

- Jestem lekarzem, wiesz? Mam leczyć, a nie zabijać.

- Skoro tak, ja to zrobię. - Głos był niczym zimna stal.

Ricka ogarnął strach. Ciemność zaczęła ustępować. Ujrzał kobietę w ciemnozielonej szacie kapłana-znachora z Okiem Trójcy na piersi, i mężczyznę w pełnej zbroi. Jego twarz wydawała mu się znajoma. Po chwili do niego dotarło.

- Cytryn? - Spytał z nadzieja w głosie.

- Przykro mi, mały. - Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych emocji. Kobieta w szatach znachora szybkim krokiem wyszła z namiotu.

Ostatnim co zobaczył Rick było ostrze miecza, opadające powoli w kierunku jego twarzy.

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...