Skocz do zawartości

VoyoTheGamerBlog

  • wpisy
    11
  • komentarzy
    55
  • wyświetleń
    12253

Hail to the king, baby!


voyo

593 wyświetleń

15111.2.jpg

Tytuł: Duke Nukem Forever

PEGI: +18

Producent: 3D Realms\Triptych Games\Piranha Games\Gearbox Software

Dystrybutor: 2K Games

Data wydania na świecie: 10 czerwca 2011r.

Data wydania w Polsce: 10 czerwca 2011r.

Średnia ocen w siecie (PC): 54%

Piętnaście lat temu światło dzienne ujrzał Duke Nukem 3D - szczytowe osiągnięcie

odchodzących już do lamusa silników "2.5D" opierających się na płaskich bitmapach.

Totalna rozwałka wszystkiego, co się rusza, niespotykana wcześniej w tym stopniu

interakcja z otoczeniem, gorące laski, wielkie spluwy i - w środku tego całego zamieszania -

napakowany blondyn w okularach przeciwsłonecznych rzucający kozackie odzywki.

Czy jednak te czasy głupiutkich, nierealistycznych gierek minęły bezpowrotnie zostawiając

miejsce dla trwających trzy godziny "poważnych" FPSów z fabułą?

Odpowiedź brzmi: nie, nie i jeszcze raz NIE! 2K Games idąc na przekór panującym dziś trendom serwuje nam grę... totalnie zacofaną. Nie ma toto ani fabuły (to, co w innych grach nazwalibyśmy "fabułą" tutaj sprawdza się kiepsko nawet jako pretekst do połączenia ze sobą kilkunastu poziomów), ani specjalnie dobrej grafiki. Liczy się przede wszystkim przyjemność z mrożenia/dziurawienia/palenia/kopania tyłków obleśnym kosmitom-świniakom, spluwy, minigierki, zagadki logiczne... słowem: sama rozgrywka. Niestety, parę rozwiązań zawartych w grze próbuje nas przekonać, że mamy do czynienia jednak ze współczesną produkcją: limit na dwie bronie przy sobie (sic!), samoregenerujące się zdrowie, czy mało rozbudowane mapy. Okej, mniej niż w DN3D.

dukeforever1.jpg

Those alien bastards are going to pay for shooting up my ride

Gra zaczyna się klasycznym dla Duke'a tekstem zacytowanym powyżej. Następnie po planszy tytułowej widzimy... pisuar. Kiedy zaczniemy oddawać doń mocz, Książę raczy jeszcze raz przemówić swym męęęęskim głosem i przy okazji rzuci niebanalną aluzję... sami sprawdźcie! Cała gra wypełniona jest po brzegi "puszczaniem oczka" do gracza - czy to na temat samego Księcia, czy jako aluzja do konkurencyjnych gier. Niektóre sytuacje, postaci, a nawet poziomy (!) wydają się być stworzone tylko po to, aby dokopać konkurencji (klik!) ale przecież to właśnie Książę robi najlepiej - kopie tyłki swym nieprzyjaciołom.

Gdy nas celebryta raczy zapiąć rozporek, będziemy mieli okazję przekonać się o interakcji z otoczeniem. W łazience możemy np. włączyć suszarkę do rąk, czy pochlapać się prysznicem, pytanie brzmi tylko... po co? Niemal to samo widzieliśmy w wydanym pięć lat temu Preyu, więc jest to na tym etapie jedynie ciekawostka. Nieco lepsze wrażenie wywarła na mnie tablica w sąsiednim pomieszczenia, po której mogłem sobie dowolnie pisać, mazać, rysować. Inna sprawa, że rysuje się tutaj jeszcze gorzej i jeszcze mniej precyzyjnie niż w windowsowym Paincie. No i nadal jest to tylko sztuka dla sztuki, nic nie wnosząca do rozgrywki.

Potem będziemy mieli okazję obejrzeć parę skryptów upchniętych w wąskich korytarzach początkowej lokacji, by po paru minutach dopchać się do Devastatora (o uzbrojenia Duke'a przeczytasz dalej) i windy, przenoszącej nas na boisko futbolowe, aby jeszcze raz, wzorem Duke Nukem 3D, zmierzyć się z potężnym Cycloid Emperorem. A po pokonaniu wielkiego brzydala... cóż to? Okazuje się, że Duke grał tylko w grę, w której animował sam siebie! Nie powiem, jest to bardzo dobry początek, który pozytywnie nastawił mnie na odbiór tej gry. Duke Nukem Forever to jedna wielka aluzja i karykatura legendy Księcia! Tej gry nie można traktować poważnie...

duke-nukem-forever-screens.jpg

Not my babes! Not in my town!!! You alien motherfuckers are gonna pay for this!

O czym więc opowiada "fabuła" DNF? Oczywiście, o inwazji świniopodobnych kosmitów na Ziemię, którzy po dwunastu latach wracają, aby unicestwić swego największego wroga - samego Księcia Kasacji! Pomimo zapewnień prezydenta o rzekomo przyjaznym nastawieniu samego Cycloid Emperora, już po kilkunastu minutach eksploracji swej obszernej willi (przyciski w windzie zdradzają, że ma ona około 60 pięter...) będziemy świadkami agresji obcych na siedzibę naszego blondwłosego herosa, który przy okazji... poskromi ich rzucając weń piłką do koszykówki czy własnymi statuetkami, by potem zdobyć pierwszą broń i ruszyć kopać tyłki.

Kopanie tyłków zaś ułatwią mu cztery rodzaje specjalnych przedmiotów. Pierwszy, który dostajemy do dyspozycji i nie opuszczamy go aż do śmierci to Duke-Vision (czyżby to ustrojstwo było wbudowane w okulary przeciwsłoneczne?), umożliwiający widzenie w ciemnościach, dzięki czemu możemy atakować całkowicie zdezorientowanych ciemnością kosmitów (swoją drogą, po co się pchali tam, gdzie nie ma światła?!).

Drugim przedmiotem, nieodłącznym atrybutem męskości - a Książę to przecież esencja męskości! - jest piwo. Tak jak i inne typy specjalnych przedmiotów, możemy mieć przy sobie tylko jedną puszkę. Po błyskawicznym spożyciu tego Cudownego Napoju obraz rozmazuje się, muzyka zniekształca, a nasze alter ego zyskuje większą odporność na obrażenia. Przydatne, nie powiem. Tak jak i kolejny przedmiot: sterydy. Po wsypaniu odpowiedniej porcji do paszczy, Książę jednym ciosem potrafi powalić i/lub rozwalić każdego (zwykłego) wroga, jaki napatoczy mu się pod jego czcigodne pięści. Ostatni, najpotężniejszy i najrzadziej spotykany item to Holoduke. Tworzy on wizję strzelającego do wszystkich Duke'a a właściciela czyni niewidzialnym, przez co możemy bez żadnych konsekwencji mordować całe zastępy świń. Nieźle!

Co się zaś tyczy samego strzelania, jest nieźle, aczkolwiek bez szaleństw. Z jednej strony mamy cały asortyment oryginalnych spluw - od zwykłego pistoletu, bardzo przyjemnej zabawki, poprzez promienie zamrażające, pomniejszające, lasery, RPG, aż po siejącego zniszczenie Devastatora, który jest niczym innym jak szybkostrzelną wyrzutnią rakiet z dwoma lufami. Z drugiej strony strzelanie nie przynosi nie wiem jak dużo przyjemności, a i wrogów nie uświadczymy tutaj tyle, co w Serious Samie. Do tego dorzućmy możliwość egzekucji powalonych na kolana (dosłownie) wrogów poprzez mocarne kopnięcie wprost w ohydną paszczę i samoregenerujący się pasek EGO, który pełni tutaj funkcję paska zdrowia. Wszakże nasz Książę jest całkowicie odporny na obrażenia, ucierpieć więc może tylko jego EGO! Do tego możemy je na stałe powiększać odnajdując różne nowe obiekty do interakcji, zabijając bossów lub wygrywać w nieobowiązkowych minigierkach.

Duke Nukem Forever nie patyczkuje się z graczem. Walki stanowią nie lada wyzwanie nawet na średnim poziomie trudności a niektórzy wrogowie frustrują latając, teleportując się za plecy bohatera, wystrzeliwując w jego stronę obszerną kulę energetyczną, plując do Duke'a jakąś białą cieczą (domysły pozostawiam w Waszej gestii..) czy... strzelając rakietami z odbytu. Nie są oni niestety zbyt błyskotliwi a ich AI to najwyraźniej pozostałość z czasów DN3D (przypominam - rok 1996). Walki z ogromnymi bossami także dają popalić, chociaż są w większości nudne, banalne i oparte na tym samym schemacie. Mianowicie dostajemy jakąś dużą paskudę do ubicia, skrzynię z niekończącą się amunicją i... musimy naparzać ile wlezie i biegać co jakiś czas do tej skrzyni. Potem należy do bossa podbiec, wykończyć go w jakiś prawie-finezyjny sposób jak na przykład ekhm... użycie przepaski biodrowej bossa i jej zawartości jako worka treningowego. Jeżeli jednak tego nie zrobimy, boss nagle wstanie i odzyska sporą część energii życiowej - nawet 50 procent!

duke-nukem-vegas-screenshots-01.jpg

I buy this for a dollar

Im dalej w las (nie dosłownie), tym ciekawsza robi się interakcja z otoczeniem. Jest ona wręcz obowiązkowa jeżeli chcemy zwiększyć sobie EGO. Od prostych czynności, które dają nam najmniej premii po wyzwania i minigierki, które dają jej najwięcej. Możemy tutaj zagrać w pinballa i pobić rekord, wygrać partyjkę w Air Hockeya, wrzucić piłkę do kosza, albo wbić wszystkie bile do dołków. Niestety wykonanie tych elementów zostawia sporo do życzenia. Owszem, to i tak dużo jak na FPSa, ale niektóre dodatkowe rozrywki zamiast bawić irytują. Niech za przykład posłuży wbijanie bil do dołków (która z grą w bilarda nie ma nic wspólnego), do którego nasz Książę nie potrzebuje kija. Nie dość, że fizyka jest kulawa, to jeszcze wbicie białej bili resetuje cały wysiłek, przez co aby otrzymać swoją upragnioną premię do EGO +3 należy męczyć się z tą groteską przez kilkanaście minut. Również wątpliwą przyjemność daje gra w koszykówkę czy pinballa, który najwyraźniej zapożyczył z gier MMO lagi, a w którym piłka porusza się po stole, jakby była kwadratowa.

Trochę przyjemności natomiast dostarczyła mi gra w Air Hockeya, która także z początku irytowała, ale gdy się przyzwyczaiłem do topornego sterowania myszką, spędziłem przy stole parę miłych minut.

Szeroko pojęta interakcja z otoczeniem pozwala graczom zrobić takie rzeczy jak... zabawa wibratorem, rozgniatanie szczurów w dłoniach czy (trzymajcie się!) rzucanie stolcem po ścianach - co spotyka się ze zdecydowaną dezaprobatą ze strony Księcia. Wyzwaniem samym w sobie natomiast jest odnajdywanie ukrywanych skrzętnie na dalszych poziomach obiektów do interakcji, jednak muszę powiedzieć, że nie odczuwałem jakoś specjalnie otrzymywanej premii do EGO. Pomimo tego, że... ekhm.. pasek Księcia urósł, nie walczyło mi się łatwiej.

duke-nukem-forever-screenshot-microwave-

You've got a lot of guts. Let's see what they look like.

Kolejnym, obok interakcji z otoczeniem, wielkim plusem DNF jest szerokie zróżnicowanie rozgrywki. I to naprawdę się twórcom chwali, tym bardziej, że Duke Nukem Forever nie należy do gier krótkich! Niejednokrotnie przyjdzie nam usiąść z sterami jakiegoś jeżdżącego wehikułu - od wózka widłowego, po monster trucka! Niejednokrotnie też zostaniemy zmniejszeni do rozmiarów małej zabawki - naprawdę przyjemnie robi się wtedy rozpierduchę w kuchni, skacząc po rozgrzanych hamburgerach i rozwalając słoiki z ketchupem, musztardą, topiąc w nich wrogów... poezja! Do tego zmniejszony Duke staje się jeszcze bardziej ironiczny i jeszcze bardziej karykaturalny. Wielkie wrażenie też wywarł też na mnie etap, w którym pomniejszony Książę zasiadł w zabawkowym monster trucku, aby rozwijać w korytarzach swej willi niedozwolone prędkości i kluczyć pomiędzy nogami kosmitów. Musicie zobaczyć, jak uderzony miniaturowym pojazdem w nogę niemilec łapie się w bólu za swoje odnóże.

Największą kozackość DNF pokazuje jednak w etapach, w których zasiądziemy w Monster Trucku, Mocarnej Stopie (The Mighty Foot; niestety gra nie została spolszczona, więc wszelkie moje tłumaczenia są nieoficjalne) siejąc zamęt i zniszczenie, pędząc z nadświetlną prędkością (no dobrze, może trochę przesadziłem) i rozgniatając kosmitów na miazgę. Naprawdę, kozackość wylewa się tutaj strumieniami. A to nie wszystkie smaczki - po prostu nie chcę Wam psuć zabawy.

duke-nukem-forever-monster-truck-copy.jp

My balls, your face

Duke Nukem Forever jest grą nieprzyzwoitą i niepoprawną politycznie. Nasz Książę nie tylko ochoczo spożywa alkohol i wsuwa sterydy oraz pączki (te ostatnie nie są nieprzyzwoite...), ale też uprawia hazard i zabawia się panienkami. Scen miłosnych tutaj nie uświadczymy, ale podczas pierwszego etapu słychać niejednoznaczne odgłosy, po czym widać podnoszące się spod Księcia głowy bliźniaczek wycierających się ręką. Będziemy także świadkami striptizu, zobaczymy wiele nagich piersi. Wielokrotnie też aby zwiększyć swoje EGO Książę podniesie (i nie tylko) czasopisma dla dorosłych czy zobaczy na monitorach komputerów zdjęcie roznegliżowanych panienek.

Rubaszny, seksistowski i również nieprzyzwoity humor atakuje tutaj na każdym kroku. Kozackie, naładowane testosteronem odzywki Duke'a są klasą samą w sobie i znakiem rozpoznawczym zarówno jego postaci, jak i gier, w których występuje. Kim jednak byłby Książę bez aktora, który podkłada mu głos? Tego pana musi znać koniecznie każdy z Was. Jon St. John (jego zdjęcie poniżej) występował w wielu produkcjach, ale tak naprawdę znany jest właśnie z roli Duke'a. Zaczynał jako DJ radiowy w kilkunastu amerykańskich rozgłośniach, jednak dopiero podkładanie głosów postaciom z gier w pełni go usatysfakcjonowało.

jon-st-john(3).jpg

Parę słów należy powiedzieć o poziomach w Duke Nukem Forever. Nie są to może wyżyny możliwości Unreal Engine 3, na którym bazuje gra, ale też nie są brzydkie czy ciasne. Nie mamy niestety możliwości rozwalania całych budynków, czy przebijania się przez ściany - nie jest to konkurencja dla takich gier jak Red Faction czy Battlefield: Bad Company. Ci, którzy oczekują, że będą tak rozbudowane i pokręcone jak te w DN3D, także srodze się zawiedzą - nie wyobrażajcie sobie jednak, że mamy tutaj liniowe naszpikowane skryptami mapy. Znajdziemy też tutaj dużo zagadek przestrzennych fizycznych... wbrew pozorom, DNF jest grą, przy której trzeba parę razy ruszyć mózgownicą. Na naganę zasługuje jednak czas ładowania się map. Jeżeli źle traficie ze sprzętem, możecie spędzić na oczekiwaniu na załadowanie mapy dobrych pięć minut. Jest to bodaj rekord, jeżeli chodzi o czas ładowania. Jeżeli natomiast gra dobrze poczuje się na danym komputerze, także nie ma co liczyć na błyskawiczne załadowanie się mapy - około 30 sekund to niemalże reguła.

Rest in pieces!

W grze znajdziemy rozbudowany tryb multiplayer, który wcale nie wydaje się doczepiony "na odwalsię". Owszem, jeżeli chodzi o tryby, nie ma szaleństw. Znajdziemy tutaj standardowy Deathmatch i Team Deathmatch, które zostały nazwane odpowiednio klimatycznie: "Dukematch" i "Team Dukematch". Jest też tryb "Hail to the King", który jest niczym innym jak zdobywaniem kolejnych strategicznych miejsc. Działa to tak, że jeżeli członkowie danej drużyny (rywalizować mogą ze sobą dwie) znajdują się w miejscu oznaczonym radioaktywnym symbolem, punkty przechodzą na ich konto. Jeżeli punktów przejdzie dostatecznie dużo, "symbol" przenosi się gdzie indziej i zabawa trwa tak, dopóki nie skończy się czas lub drużyna nie zdobędzie maksymalnej ilości punktów. Ostatni tryb, "Capture the Babe" to wariacja na temat "Capture the Flag". Za flagę posłuży tutaj młode dziewczę, które w drodze do bazy trzeba uspakajać klapsem w powabny tyłeczek. W tym trybie nie ma żadnej broni - walczyć musimy na pięści (co mija się z celem... po jednym ciosie każdy Duke pada), wspomagając się znajdowanymi tu i ówdzie bombami.

Jednak asortyment pukawek, możliwość korzystania z Jetpacka (którego nie ma w kampanii) i dynamika rozgrywki sprawia, że zabawa w multi jest niezwykle soczysta, satysfakcjonująca i wciągająca. Powiem szczerze, że bawiłem się przy multi DNF niewiele gorzej niż przy Unreal Tournament! Najlepiej strzela się w klasycznych trybach - Dukematch i Team Dukematch, nieco tylko gorzej w Hail to the King, natomiast zdecydowanie najnudniejszym trybem jest Capture the Babe, który przypomina przez swoje ograniczenia bardziej ciuciubabkę, niż poważne, Książęce rozgrywki. Grając w multiplayerze możemy odblokować wiele trofeów, które... nie dają zupełnie nic. Możemy je za to podziwiać w rezydencji Duke'a, która jest naprawdę obszerną lokacją. Na początku jednak willa z wieloma drewnianymi skrzyniami wygląda bardzo pusto...

Mamy też do zdobycia kilkadziesiąt osiągnięć, które dają konkretne premie do XP, za które zdobywamy kolejne poziomy doświadczenia.

Aby każdy Książę nie był taki sam, mamy też możliwość kustomizacji wyglądu swego alter ego, poprzez zakładanie na niego odblokowanych podczas gry części garderoby: czapek, hełmów, okularów, koszulek...

We came, we saw, we kicked their asses

Oprawa graficzna to stany średnie, przypominające raczej tytuł sprzed pięciu lat niż hit A.D. 2011. Szkaradne są niektóre animacje postaci jak i twarze. Niektóre sceny i efekty specjalne są jednak bardzo okazałe. Oprawa dźwiękowa trzyma o wiele wyższy poziom - klasyczny motyw muzyczny, muzyka dopasowująca się do tego, co widzimy na ekranie, odzywki Księcia i dubbing innych postaci trzymają klasę. Na minus należy zapisać to, że gra do działania wymaga usługi Steam, która co prawda jest bezpłatna, ale konieczność zasysania ponad 400 megabajtów z sieci i niepełnosprawność gry po odłączeniu od sieci nie nastraja zbyt optymistycznie.

Koniec końców Duke Nukem Forever nie jest grą złą. Zapewnia sowitą dawkę niekiedy mniej, a niekiedy bardziej kozackiej rozgrywki okraszonej ciężkim humorem. Multiplayer dodatkowo przedłuża żywotność gry.

Ja wiem, że do DNF będę wracał jeszcze co najmniej raz, bo pomimo takich sobie recenzji, mi ta gra się spodobała. Jeżeli tak jak ja, jesteś nastawiony na przyjemną rozgrywkę, ale nie oczekujesz cudów - polecam.

(*)Śródtytuły to oczywiście cytaty samego Duke'a

PS Tak, celowo nie wspominałem o długim czasie produkcji... Mam nadzieję, że miło się czytało także bez tych aluzji. ;)

Podsumowanie

Plusy:

+ kozackość!

+ teksty Duke'a

+ zróżnicowana, długa kampania

+ interakcja z otoczeniem

+ dobry multiplayer

+ oprawa dźwiękowa

+ niektóre poziomy są świetne!

Minusy:

- czas ładowania się map

- AI przeciwników

- nuda wiejąca z niektórych poziomów

- średnia grafika

- poziom wykonania minigierek

- Steam

Wrażenia wizualne: 6

Wrażenia audio: 7+

Ocena: 6+

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...