Z pamiętnika Krasnoluda - S01E04

Tom Pierwszy - "Pod Wschodnią Bramą"
Część IV

Orkowie, rzecz jasna, nie mogli sobie pozwolić na bezczynne czekanie, aż ich wyrżniemy w pień.
A mimo ich nieustępliwej głupoty, akurat wypatrzyli sobie łatwy cel.
Znanego bardzo myśliwego z jeszcze bardziej znaną wadą wymowy, Alamdrila.
Pokrótce spróbuję jak najdokładniej jak się da, wręcz SŁOWO W SŁOWO oddać jego relację z tych makabrycznych zdarzeń.
Szedłem sobie tłaktem łeśnym, gdyż byłem na polowaniu.
Byłem bałdzo, bałdzo cicho, bo polowałem na ołki.
Nagle - jak zza pola łabałbału nie wyskoczy głupa ołków z wielkimi, ogłomniastymi scyzołykami.
Wziąłem czym płędzej do łęki swój scyzołyk i się okazało, że oni maja większe łozmiały.
Tych scyzołyków, ma się łozumieć.
I jak na mnie zaszałżowali, dostałem łaz czy dwa łazy w moją kolczugę i łozpocząłem uciekać, na szczęście - w pobliżu był stóg zeszłołocznego siana, to się ukłyłem.
Otuchy dodał mi odgłos walk z odległości pału godzin dłogi stąd. O ile dobrze pamiętałem, był to łejon, któły miał być błoniony przez Gomcatila.
(Złeszta, łozpoznałem go po chałaktełystycznych przekleństwach.)
Przez pałę chwil miałem płomyczek nadziei, że nie będę dłużej napastowany.
Wbłew dobłym chęciom i życzeniom ołkowie zaczęli mię łosaczać z obu stłon, abym nie mógł się wymsknąć niespotrzeżony z ich błudnych, załobaczonych pazułów.
Kłotko mówiąc - z ofiał złobili siem łowczymi, a myśliwego (jak to się mówi w słodowisku św. Hubełta) wystłychnęli na kaczoła.
Co oznacza, ze oni łozpoczęli na mnie polowanie.
Nagle spojrzałem jednemu z ołków w jego czałne ślepia. To było przełażające!
Natychmiast chwyciłem swój pływatny nóż myśliwski (pieszczotliwie nazywam go "Dobłomiła") i zacząłem niełówną walkę w zwałciu. Jednego powaliłem wpychając mu scyzołyk po same flaki, lecz nagle z tyłu poczułem bolesne uderzenia ołkowego miecza. Nie wywołał zbytnich obłażeń, ale tak się wnełwiłem, że przez kłótki moment przestałem mówić z wadą wymowy.
Zacząłem uciekać przed siebie, byle dalej od włażych stwołów, lecz nagle drogę zastąpiło mi palu innych ołków.
Oni się mnożą jak... jak kłóliki!
Tak.. tak to mniej więcej brzmiało.
Czy wspomniałem już o wadzie wymowy?

Wbłew... tfu, to jest wbrew pobożnym życzeniom, orkowie nie czekali, aby ich wyrznąć w pień, ale zaczęli sprowadzać posiłki.
Niedobrze było usłyszeć tę wieść. A jeszcze bardziej Aiglondurowi.
- Co? Co u licha?! Znowu te pieprzone orki? Nie no, @&*^@^*&%#^*%#@^@*&$@%&%#!^&$@!@$%^%#!~!#%^^%#@!#%!!! Więcej ich ta *^%#%&$@$^$@!%~%@%&^#^$^#^ matka nie miała, motyla noga?!
- Aiglondurze, jakiś ty uprzejmy dzisiaj! - zauważyłem, po czym podzieliłem się spostrzeżeniem.
- A wiesz, postanowiłem być miły dla ludzi.
- Tak dla odmiany?
- Ano. Nawet nic nie powiem, że powinieneś swoja elfkę porządnie zgwałcić i płodu jej nabawić jak każdy prawdziwy krasnoludzki żołnierz, ale...
- No dobra, hehe, ale czemu jesteś taki... miły? Tak naprawdę, huh?
...
...
...
...
- No dobra, masz pięcioka na piwo?!

- A propos - zagaił Aiglodur - skoro jesteśmy już na wojnie, to powiedz mi, jak sobie radzi nasz "bohateł"?
- Bałdzo dobrze. - odpowiedziałem - Właśnie spiełdała przed ołkami.
- Hmm, jak mu to wychodzi?
- Nawet dobrze. Ominął łukiem wioskę i znalazł się znów na ścieżce. Jeśli orkowie spróbują go gonić, to trafią na któregoś z braci T.
- Braci T.? Mają jakiś prawomocny wyrok?
- Tylko w nawiasach.
- Za co?
- A ponoć to oni zestrzelili gryfa z elfickim księciem i jego żoną zaproszonymi na uroczystości z okazji kolejnego Dnia Niepodległości.
- A co to złego zestrzelić elfa?
- Bo to był OSTATNI HETEROELF.
- Ahh....

Jakby kto nie pamiętał,o co chodzi z wielorybem, to stosowne wyjaśnienie w części II tego tomu znajduje się.
Jeden z rzeczonych braci T. postanowił sam upolować zwierzynę łowną (mimo zastrzeżeń, ze wciąż w okolicy grasuje krwiożerczy wieloryb, tj. córka gospodarzy z tej południowej osady).
Wpadł na jednego z orków. Wymiana ciosów trwała długo, sam Thritas doznał poważnych obrażeń nogi, lecz jednego z orkowych przydupasów udało mu się "zdjąć".
Niestety, na dźwięk i zapach orków postanowił się wycofać, aby ewentualnie spróbować usztywnić kość, zatamować krwawienie i wypić trochę whiskey.

Drugi z braci T. nie mógł sobie odpuścić tak ciekawej okazyji do postrzelenia paru orkowych ciał.
Choć najtrudniejszym zdawało się to, że orkowie JESZCZE się ruszają, Thritaas poradził sobie z tym znakomicie, przebierając się za krowę.
Dobrze, że nie za byka, inaczej wspomniany wieloryb w kobiecej skórze mógłby napaść bezbronnego Thritaasa w ramach świadczenia usług zoofilskich.

Nagle Thritaas spojrzał za siebie - zobaczył, że od tyłu zachodzi go ostatnio ork.
Najgorsze było to, że nie był pewien czy w celach zabójczych, konsumpcyjnych czy... no wiadomo, riki-tiki-tak z mućką w roli głównej.
Lecz wtem - zza krzaków wyskakuje Gomcatil i dźgnął potwora (orka, nie krowę) prosto w serce swoją wspaniałą włócznią.
Już miał się zająć Thritaasem w stroju krowy (przestrogi przed zwierzyną leśną podparte opowieścią Pelmathidrola o konfrontacji z waleniem na dwóch nogach zrobiły swoje), ale na szczęście zdążył zdjąć przebranie, co obaj uczcili małym antałkiem piwa.
Obserwując pole bitwy, rozmawiałem z Aiglondurem na różne tematy - o dziewkach, piwie, dziewkach, piwie, dziewicach, wódce i o tym, co pijany troll górski może zrobić z bebechów standardowego krasnoluda.
O dziwo, znalazłem przy jednym z orków prospekt orkowej firmy handlowej - Orkea czy jakoś tak. Nigdy nie pomyślałem, że trolle z naszych bród robią sobie kołdry.
- No widzisz, Milven - dlatego dbajmy o swoje brody. Bo jak sczeźniemy, to przynajmniej ktoś będzie miał ciepło w nocy.
- Łał, coś taki humanitarny wobec naszych wrogów?
- Wiesz, tak se pomyślałem - rzekł sentymentalnie (i to na trzeźwo!) - że jak im będziemy przeszkadzać i zabijać i kiedyś wyrżniemy ich doszczętnie, bo samców zabijemy, a samice przestaną rodzić szczenięta... to co ja ***** będę robił? Przecież walka z trollem to sens życia.
- No to będziesz zabijał elfy!
- No a jak zabijemy elfkom wszystkich facetów, to kto będzie robił nowych elfów?
- He, he, no zgadnij kto?! No my przecie!
- O, Milven, wiedzę, ze zabójczo wysokie wykształcenie i równie zabójcza szkoła życia pod moim przewodnictwem daje ciekawe rezultaty!
- Oj tam, przestań mi schlebiać, ja skromny chłopak jestem...
- Może kiedyś nawet stracisz dziewictwo z jakąś ładna łanią...
- Sorry - w zwierzętach nie gustuję. E... A skoro juz o zwierzach i guście mowa... Spójrz!
- Co jest?
- Czy ja dobrze widzę, czy właśnie Pelmathidrol leci na grifie, próbując zrzucić lądowego płetwala błękitnego, który akurat uczepił się nogi gryfa? - zapytał dowódca.
- Niestety, tak. O dziwo, ptak jeszcze lata...
- Ale niezbyt długo tak nie polata...A co się stanie, jak będą musieli wylądować?
- Wiesz, mi się zdaje, że tych scen nie pokażą nawet 31 lutego po 23.59. To po prostu... drastyczne jak otwarcie pierwszego McDonalda w Korei Najlepszej.
- Bohater... Takim go zapamiętajmy... Uczcijmy go minutą ciszy...
*minuta ciszy później*
- Ehh... Ej, co to jest? Aiglondur, spójrz w górę!
- No jeszcze leci... Ale, czy mi się zdaje, czy...
- Tak, zrzucił ją! Ono! To coś! Zrzucił!
W tym momencie do naszych uszu dobiegł głośny krzyk, który brzmiał mniej więcej "GRRRROOOOOOOOAAAARRR!"
- O, i chyba nasz as przestworzy zrzucił ją na jakiegoś orka. - zauważyłem.
- Zuch chłopak. Prawdziwy bohater... Milven... Podaj chusteczki!
- Czemu? - zapytałem.
- Wzruszyłem się!
Jak się później dowiedziałem, Pelmathidrol próbował dobić ranne zwierzę, ale jakiś ork się na niego zrucił w obronie tego czegoś i mocno zranił gryfa.
Jak widać, każda potwora znajdzie swego amatora.

Pelduril wyczuł pismo nosem i natychmiast ruszył na crash-site. Natrafił na kolejnego orka. Udało mu się go dwukrotnie trafić siekiera i wyrządzić duże obrażenia. Kiedy już miał zadać ostateczny cios, usłyszał, ze w okolicy kręci się jakiś podejrzany obiekt pochodzenia pozaziemskiego i czym prędzej uciekł i ukrył się. Na szczęście, COŚ nie znalazło go.
Osobiście zastanawiam się, co ten ork powie swojej matce, gdy przyprowadzi swoja lubą do domu na rodzinny obiad.
"Mamo, to moja na..." *dźwięk miażdżonego mięsa i kości* "Synek, miło, że wreszcie przyniosłeś surowego Tatara! Wiesz, jak za nim przepadam!"
"Mamo, to jest moja uko... " *dźwięk palnięcia patelnia w orkowy łeb* "Synuś - co ja mówiłam?! Zwierzęta na dwór, a nie do chałupy!"
"Mamo, to moja przyszła żo..." "Chryste Panie! John Goodman!"
Dobra, tego nie było...
"Mamo, to Twoja przyszła syno..." "O *****! Lichuj! Napierdalać!" *dżwięki strzał przecinających powietrze*

Aldurol tymczasem wykorzystał ten czas równie aktywnie, choć ze względu na brak zagrożeń ze strony atrakcyjnej inaczej córki lokalnych chłopów mógł się lepiej przygotować. Natychmiast ruszył na wroga. Ten nawet sie nie spodziewał - został zabity na miejscu i to akurat wtedy, gdy miał opuszczone gacie w celach fizjologicznych.
Zza krzaków wychynął się drugi ork wziął miecz i poharatał krasnoluda, lecz i ten nie oparł się urokowi głowicy topora. Nie było czego zbierać.

Czas walki powoli mijał, można było zauważyć, że zdobywamy przewagę ilościowo-jakościową.
- O *****! - zakrzyknął Aiglondur.
- Co?
- Znowu ten gryf jest wystawiony na pastwę losu, znaczy orków i wilków.
- No nie, aż tak żle nie będzie, prawda?
- Mam nadzieję, bo inaczej... to trochę głupio umrzeć od orka, gdy wcześniej uratowało się od niechybnej śmierci, albo co gorsze - małżeństwa z ręki... z odnóża... jakiegoś potwora. Wiesz, jak mi morale spadnie w załodze? Ile to piwa!
Dobra, idziemy Milven. Czeka nas długa droga, ale przynajmniej muszę spuścić łomot paru orkom nim zasieką mnie moi właśni ludzie. Bo jak to mówi mój przyjaciel...
Na pohybel, *********om!
----------------------------------
Co czeka dzielne krasnoludy w następnej turze?
Czy Pelmathidrol przeżyje spotkanie z wilkiem?
Czy Alamdril przeżyje?
Czy John Goodman ożeni się z Gaolgiem?
Albo na odwrót?
O tym w następnej części przygód dzielnych krasnoludów!
2 Comments
Recommended Comments