Z pamiętnika Krasnoluda - S01E02

Tom Pierwszy - "Pod Wschodnią Bramą"
Część II

Słońce chyliło się ku horyzontowi, rozświetlając niebo barwą złocistego piwa.
Siedziałem z Aiglondurem na balkonie i sączyliśmy razem ostatnie krople chmielowej ambrozji.
Wszystko szło leniwie i spokojnie, wiadomym było, że choćby orków było wielu, to i tak damy sobie radę.
Nagle jednak Aiglondur wstał i zaczął biec. Pobiegłem za nim.
Gdy dogoniłem go, wychodził właśnie za bramę.
A raczej wybiegał za bramę.
Słyszałem tylko, jak krzyczał: "Stójcie, chłopaki! Ja też chcę się bić!"
Nie przypuszczałem, że w ciągu godziny nadrobi 4 godziny bitego marszu. Muszę przyznać, ze wytrzymały jest.
No i na pewno pomocnym było to, że to JA nosiłem za nim jego zbroję. Ale nie będę się uskarżać, chłopak chce sobie powalczyć, a i ja nie miałbym nic przeciwko temu, by złoić parę paskudnych, zielonych gęb, ale póki co nie stać mnie na własną zbroję.
A mówili mi - nie zaciągaj pożyczki u Mośka Rosencwajga.

W trakcie przerwy na odpoczynek (a konkretnie przerwy na wypicie "przypadkowo" wziętego antałka piwa) zacząłem z nudów ulepszać swoją lunetę.
Rozejrzałem się i patrzę, że kolejne domostwa padły łupem orków, zaś w ogóle orkowie zmierzają ZDECYDOWANIE w naszym kierunku.
Gdy podzieliłem się tym spostrzeżeniem z Aiglondurem, jedyne co ten stwierdził, to że jeżeli w tej wiosce nie było jakiejś ładnej dziewki to on ma na to ******ne.
A na fakt zmierzania orków odparł, że sobie poradzimy.
- Ale przecież jest noc! - wykrzyknąłem.
- No i?
- W nocy są bardziej dzicy i zajadli!
- Ja w nocy też jestem dziki i zajadły!
- Naprawdę?
- Oczywiście! Wystarczy odpowiednia dziewka!

Tymczasem oddział bojowo-rozpoznawczy w postaci jeźdźców gryfów (stan: jeden, obecny: jeden, nikt nie uciekł) podleciał do kolejnej wioski, gdzie mieszkańcy przyjęli tym, co w knalgańskiej ziemi najpiękniejsze: wódką i piwem. Zaś dziatwa miała nie byle radochę przy wyrywaniu piór gryfowi.
Gdyby nie rodzice, którzy dzielnie wysłali swoje dzieci do łóżek ze względu na późną porę, to gryf niechybnie przyczynił się do wzrostu wskaźnika umieralności dzieci na tych rejonach.
Thritas z kolei ruszył do jednego z większych siedlisk (krasno)ludzkich w tym rejonie w celach zwiadu i zaproponowania opieki nad wsią w zamian za drobne ustępstwa (prawo pierwszej nocy i takie tam). Na razie jednak negocjacje skończyły się na etapie ugoszczenia gościa bimbrem, wódką i dla urozmaicenia też samogonem.
Jak sam mi kiedyś powiedział Thritas:"Ta sztuka na pewno w narodzie nie zginie"

Natenczas, gdy awangarda rozpoznawała za cenę swojej fatygi (i piór) teren przed nami, tak i my ruszyliśmy do przodu. Na czele stali nasi dzielni strażnicy, Glamatios i Gomcatil. Ich zbroje, oszczepy i kwadratowe tarcze przypominają obrazki z lekcji historii starożytnej, gdzie wielki antyczne imperia posiadały całe legiony podobnych żołnierzy.
Dalej nasi strzelcy, Alamdril i Thritaas, za nimi zaś Peludril i Aldurol czynią straż tylną.
No i my, tj. Aiglondur i ja, Milven. Muszę przyznać, że Aiglondur nie jest byle wojaczyną, ale nawet wykazuje znamiona geniuszu strategicznego.
Niestety, równie prawdopodobnie te znamiona mogą być skutkiem upojenia alkoholowego.

Na północy zaś dzielni zwiadowcy kontynuują odwiedziny kolejnych domostw w celu ostrzeżenia przed orkami, zaś ich ofiarna praca daje nam nie byle jaką przewagę finansową, gdyż każdy wyposaża nas w chleb, mięsiwa i napitki, które wysyłane są czym prędzej do naszej skromnej baszty przy Wschodniej Bramie.
Oczywiście, zwiadowcy, jak to zawodowcy w dziedzinie survivalu, nie czuli się... upoważnieni do przekazania ludziom, że wbrew obiegowej opinii NIE dojdzie do wielomiesięcznego oblężenia, do którego zbierane są zapasy i że te zasoby NIE trafią do spichlerza po to, aby wytrzymać NIEistniejące oblężenie, ale żeby je sprzedać w dogodniejszym momencie.

Jako, iż ja w sprawach stricte wojskowo-dowódczych zorientowany nie byłem, Aiglondur delikatnie jak na niego* poprosił o lunetę, aby patrzeć na pole bitwy i otoczenie.
Nagle wydał z siebie wiązankę słów powszechnie uważanych są obelżywe, których, rzecz jasna, nie przytoczę ze względu na możliwą obecność ras innych niż krasnoludy, czyli elfów, ludzi i kobiet.
- Co się stało? - zapytałem, grzecznie, na co Aiglondur z równie niekłamaną grzecznością odpowiedział:
- Jak to co kurna?! Ten głupi ptak i jego pan robią sobie odpoczynek w wiosce, a tymczasem wilki i grupy słabszych orków się tam gromadzą, do kroćset!
- Ale co na to poradzisz?
- Hmm... Trzeba się *******!
* - jeżeli wyrwanie mi z ręki lunety przy jednoczesnym spojrzeniu i odgłosach sugerujących, że próba oporu może skończyć się próbą wyrwania samej ręki można nazwać delikatną prośbą.

Spoglądaliśmy naprzemiennie przez moją prowizoryczna lunetę.
- Patrz, mówiłem, że zaatakują, a ten głupi Pokemon siedzi ze swoim Ketchumem i niczego się nie spodziewają! - spoglądając, rzekł Aiglondur.
- No ciężko się spodziewać ataku po tak... gościnnym przyjęciu. - stwierdziłem.
- Kurna, patrz, patrz, będzie atak!
*chwila obserwacji*
- Ale urwał! Ani razu dziady nie trafiły! Jakim cudem?!
- Co? Daj, oglądnę! - wyrwałem mu z ręki lunetę. - Hmmm...
- I?
- Nie wiem, czy ja dobrze widzę, ale... orkowie...
- Co orkowie?
- ... pomylili gryfa z krową!
- Nie wierzę! Daj! - wziął mi z ręki przyrząd obserwacyjny.
- ... nie..., to nie krowa. To tylko najstarsza córka.
- Ta z rogami?
- Nom. Kiedyś przypadkiem tam wszedłem - zaczął Aiglondur - i ledwo co uciekłem. Biedni orkowie.
- Biedni orkowie? Biedny Pelmathidrol! PATRZ!

- Czy ja widzę to, co widzę? - zagadnął zlękniony Aiglondur.
- Tak, chyba to coś z rogami uznało Pelmathidrola za swojego... wybawiciela i zamierza niezwłocznie skonsumować z nim jeszcze niezawarte małżeństwo.
- Ale przecież on NIC nie zrobił!
- Nie spodziewaj się logiki u krowy, nawet jak ta krowa chodzi na dwóch nogach.
- Sprytni ci ludzi - zaauważył Aiglondur - najpierw spić takiego, potem dać mu niewydaną za mąż starszą córkę...
- ...W tym przypadku - zauważyłem - pod słowem "dać" należy rozumieć jako "wypuścić z łańcucha"...
- ... racja, ale nie przerywaj, potem taką córkę uwalniają, podstawiają kandydata i czekają, czy panna zdąży go usidlić nim zauważy, że na nim usiadł 3-tonowy wieloryb, majstrujący przy rozporku.
- Ej, ej, PATRZ! To COŚ próbuje wskoczyć na Pelusia!Youtube Video -> Oryginalne wideo
- RUN, PELMATHIDROL, RUN!

- Uff, dobrze, że gryf nie był pijany, to go uratował. - zauważyłem.
- Racja. Powiedz szybko naszym ludziom, żeby się pospieszyli.
- Dlaczego?
- Wiesz, ze względu na zagrożenie ze strony orków i okolicznej zwierzyny dzikiej. Nie chcę, żeby z powodu zastoju ktoś zginął z ręki orka albo obrączki ślubnej.
- Chciałeś powiedzieć - kolczyka ślubnego.
- Fakt. Wejdźmy do tego domu, mam nadzieję że czeka nas tam miłe przyjęcie...
------------------------------------------------
Czy czeka ich tam miłe przyjęcie? Kto pierwszy poniesie straty? Kto zyska? Kto straci? Kto się ożeni z nieślubnym dzieckiem Szatana i Joli Rutowicz?
Na niewszystkie pytania - odpowiedź w następnym odcinku!

0 Comments
Recommended Comments
There are no comments to display.