Jump to content
  • entries
    52
  • comments
    204
  • views
    50,203

Call of Juarez: Więzy Krwi [recenzja]


Montinek

563 views

 Share

Dziki zachód to niewątpliwie świetny materiał na pełną akcji historię. Owszem, western jako gatunek jest zazwyczaj płytki, pełen schematów, a większość oryginalnych pomysłów nań padło jeszcze w ubiegłym stuleciu? Ale kogo tak naprawdę to obchodzi? Nigdzie indziej tak dobrze nie czuć tej szalonej wolności, panującego wszędzie bezprawia i ? z całym szacunkiem dla pań ? jedynej słusznej woni testosteronu o poranku. Wobec tego trochę dziwi fakt, że jak dotąd gier osadzonych w tych realiach wydano niewiele. Jeszcze dziwniejsze, że jedna z lepszych opowieści o preriach Ameryki powstała w środkowej Europie?

Na pewno wielu z Was ma w pamięci pierwsze Call of Juarez autorstwa polskiego Techlandu. Choć nie pozbawione wad (a wręcz od nich kipiące), potrafiło wciągnąć gracza na kilkanaście godzin za sprawą dobrze opowiedzianej historii? I całkiem niezłej rozgrywki. Po paru latach nasi rodacy uderzają z kontynuacją, celując znacznie wyżej. Za plecami mają Ubisoft, w rękach całkiem nowy, autorski silnik graficzny, a oczy pełne marzeń.

Nim bandyta został księdzem

Zakończenie części pierwszej nie pozostawiło wiele pola do manewru scenarzystom, toteż zdecydowano się uczynić z ?Więzów Krwi? prequel. Z dwójki znanych nam bohaterów Billy?ego jeszcze nawet nie ma na świecie, zaś Ray? Cóż, dość powiedzieć, że nie jest pastorem. Razem ze swym bratem, Thomasem, bierze początkowo udział w wojnie secesyjnej. Jednak gdy zagrożone zostaje ich rodzinne gospodarstwo, rewolwerowcy bez wahania dezerterują. Mimo to posiadłość zostaje zniszczona i nie pozostaje im nic innego, jak zejść na ścieżkę bezprawia. Jechać do Meksyku w poszukiwaniu pieniędzy na odbudowę dawnego życia. Razem z nimi zabiera się najmłodszy w rodzinie ? William, z powołania ksiądz (fani oryginału już powinni wszystko sobie ułożyć). Trójka McCall?ów rzucona między śmierdzących tequilą zakapiorów, Indian i gorące kobiety tworzy miks, który śledzi się z prawdziwą przyjemnością.

955868_20090225_screen001.jpg

Właśnie tych dwóch przyniesie zachodowi więcej trupów, niż cała wojna secesyjna.

Postacie, choć nie grzeszą głębią charakteru, nakreślone zostały wręcz wzorcowo. Pierwszoplanowa dwójka bohaterów to typowi twardziele, którzy do miski płatków na śniadanie dosypują sobie ołowianych kul, a w rękawie zawsze mają przygotowaną ciętą ripostę. Kreacje innych im nie ustępują, lecz na największe pochwały i tak zasługują dialogi. Są świetnie napisane, a dzięki genialnym angielskim głosom (chwała Bogu za kinową lokalizację) nawet kiepska mimika i sztuczna animacja nie przeszkadzają.

Narratorem historii jest wspomniany William, jego głos przed każdą misją ujawnia nam co nieco odnośnie losów braci. Młodego kaznodziei słucha się jednak z większą przyjemnością, gdy kreśli obraz dzikiego zachodu. Dowiadujemy się wiele o Apaczach, wojskach konfederatów, ich motywacjach? Twórcy przygotowali tymi opisami grunt co najmniej jak gdyby chcieli stworzyć RPG. Tymczasem ?Call of Juarez? to najczystszej krwi FPS. Niewykorzystany potencjał? To jeszcze nic, lecz powoli, nie uprzedzajmy faktów?

W tym mieście nie ma miejsca dla nas dwóch

Wcielić możemy się odpowiednio w Thomasa lub Raya, w zależności od naszego sposobu gry. Ten pierwszy preferuje bronie długodystansowe oraz używa łuku i noży, dodatkowo za pomocą lassa może osiągać niedostępne inaczej miejsca. Drugi z braci to wybór dla lubiących bliskie starcia. Dwa rewolwery i laska dynamitu między zębami gwarantują rozkręcenie wybuchowej imprezy w każdym towarzystwie. Wydawałoby się, że to wszystko zostało całkiem nieźle pomyślane. No właśnie, wydawałoby się.

955868_20090803_screen001.jpg

Nobel troszkę inaczej widział zastosowanie swojego wynalazku...

W praktyce większość czasu i tak spędzimy w skórze Raya. Co tu dużo mówić, ?Więzy Krwi? premiują bohaterskie szarże. Thomas jest mniej wytrzymały, w starciach twarzą w twarz bezradny jak dziecko, a rzucanie nożami służy mu chyba tylko jako sztuczka do podrywania dziewczyn z sąsiedztwa. Poza tym z lassa, teoretycznie najfajniejszego ?gadżetu?, korzystamy w zaledwie kilku miejscach na przestrzeni całej gry! Aż chce się zgrzytać zębami gdy wspomnieć pierwsze ?Call of Juarez?, gdzie sznur można było zaczepić o każdy przedmiot.

Co więcej, chociaż model rozgrywki wręcz prosi się o tryb kooperacji, twórcy nam go poskąpili. Praktycznie całą grę można by spokojnie dostosować pod dwójkę graczy, ale najwyraźniej lenistwo zwyciężyło.

Koń, rewolwer i zapas tequili

Wylawszy już część żali mogę przejść do samej rozgrywki. A ta, wierzcie mi, stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Trup ściele się gęsto, powietrze przeszywają sugestywne huki wystrzałów? Wymiany ognia dostarczają wiele radochy, tym bardziej, że twórcy wprowadzili oryginalny system chowania się za osłonami ? gdy podejdziemy do przeszkody, postać automatycznie się ?przyklei?, a my otrzymamy możliwość wychylenia lufy za pomocą delikatnych ruchów myszką. Całość działa naturalnie i jest całkiem przydatna.

Ciekawym pomysłem jest umiejscowienie paru etapów w otwartych lokacjach. Możemy przemierzać je wzdłuż i wszerz, odkrywać smaczki (vide dogasające ognisko niedaleko urwiska z porozrzucanymi dookoła flaszkami ? jeśli spojrzeć w dół, można dostrzec leżącego we krwi rewolwerowca z butelką w dłoni), podziwiać widoki? Problem jednak w tym, że poza paroma zadaniami tak naprawdę nie ma co tam robić. Świat, choć rozległy, razi sztucznością.

Dlatego też dobrze, że większość czasu przebijamy się przez mniej lub bardziej liniowe poziomy, gdzie skrypty dbają o to, by ?coś? się działo. Zdarzają się pojedynki między kowbojami (oglądamy je z kamery zawieszonej tuż przy kaburze), strzelaniny w zwolnionym tempie, okazjonalnie wsiądziemy też na konia. Misje zrealizowano dość ciekawie, lecz nader wiele charakterystycznych dla westernów motywów zostało odrzuconych. Brakuje jakiegoś konkretnego pościgu na wierzchowcach tudzież napadu na kolej? Co by jednak złego nie mówić, rozgrywka jak najbardziej zaspokoi bywalców saloonów. Są ucieczki przed Indianami, jest nawet klimatyczna wizyta w mieście duchów?

1245782649KWggaDsJgw.jpg

Tak, mój drogi. Nad tobą jest napisane "ładunki wybuchowe". Ja też w życiu bym się nie skapnął :tongue:.

Wild, wild west

Tutaj na chwilę się zatrzymam. To, czego dokonali projektanci z Techlandu przy użyciu ich skromnego silniczka budzi we mnie ogromny podziw. Już samo rozplanowanie i pomysły na miejsca akcji są niezłe ? np. etap w całości rozgrywający się na rusztowaniach opartych o ścianę kanionu ? ale to ich wygląd urzeka i porusza ostatki tego czegoś, co jako gracz kiedyś zwykłem nazywać sercem. Kładące się wzdłuż wzgórza cienie drzew, przeprawa przez rzekę wątłym kanoe, aż na chwilę opuszczają człowieka mordercze instynkty?

Wszystko pociągnięte zostało specyficznym filtrem graficznym, który daje efekt gorąca i drgającego powietrza. Roślinność i woda to najwyższa półka, jedynie ze światłem autorzy troszkę przesadzili. Wygląda to tak, jak gdyby bohater całe życie spędził w piwnicy i nie mógł przyzwyczaić się do słońca (tzw. bloom). Z kolei modele postaci? Cóż, są trochę jak polska reprezentacja ? dobrze się prezentują, ale tylko do momentu, kiedy zaczną się ruszać. Jak już wspomniałem na początku, animacje cechują się straszną sztywnością. Jeszcze z pierwszej części wrogom pozostał zwyczaj dziwnego odchylania się na boki po wyłapaniu kulki. Wygląda to raczej na spóźniony unik, a nie postrzelenie?

Tak to robią na zachodzie

Na koniec podzielić się muszę moimi wrażeniami słuchowymi. Dziwna sprawa, ale to jeden z niewielu shooterów, których podkład muzyczny dźwięczał mi w głowie nawet po wyłączeniu komputera. Dynamiczne, przywodzące na myśl kultowe ?Desperado? kawałki podczas strzelanin naprawdę się udały! Reszta soundtracku jest znośna, nie zachwyca, ale i nie przeszkadza.

Co jeszcze? Raczej klasyczny multiplayer i kilkadziesiąt sekretów dla fanów znajdziek. Szkoda, że porzucono pomysł z umieszczeniem w tej roli listów gończych za twórcami gry. Zamiast tego odblokowujemy mało interesujące zdjęcia i nagrania dialogów między McCallami.

Kilka słówek podsumowania. Jakby tu nie patrzeć, polscy twórcy ewidentnie upodobnili swoją grę do zachodnich produkcji. Przede wszystkim względem ?jedynki? drastycznie ograniczono swobodę gracza, co uwidacznia się chociażby w przytoczonym przeze mnie uproszczeniu zabawy lassem. Silnik fizyczny pozwoliłby na naprawdę wiele, a możliwości mamy mniej niż w pierwowzorze? W ?Więzach Krwi? Techland nie wykorzystał blisko połowy swojego potencjału.

Nie zmienia to faktu, że otrzymaliśmy do rąk naprawdę smakowity kawałek kodu, zdecydowanie lepiej przygotowany niż poprzednim razem. Trochę mało soczysty, ale wypieczony stek. I nie wiem jak Wy, ale ja zdecydowanie czekam na kolejne dania z tej kuchni. Czuję, że warto.

Plusy:

+ Znośna fabuła i dobre dialogi

+ Nowatorski system osłon

+ Strzelaniny

+ Dziki zachód ma swój urok - dzięki utalentowanym grafikom

+ Genialna muzyka podczas strzelanin

+ [pominięta w recenzji] Dobra optymalizacja w wersji PC

Minusy:

- Brak trybu kooperacji

- Thomasem praktycznie nie opłaca się grać

- Regres względem poprzedniczki jeśli chodzi o swobodę

- Zmarnowany potencjał etapów w otwartym świecie

- Kilka niedoróbek technicznych

Grafika: 8+

Dźwięk: 8

Grywalność: 7+

Ocena końcowa: 8=

Developer: Techland

Gatunek: FPS

Platformy: PC / X360 / PS3

Polonizacja: Tak (kinowa)

Multiplayer: Tak

 Share

8 Comments


Recommended Comments

Nie rozumiem dlaczego Thomasem zupełnie nie opłaca się grać. Gra nim jest dla mnie super satysfakcjonująca (o wiele bardziej, niż Ray'em, który musi tylko biec do przodu, nawet za bardzo nie mierzyć, bo gra sama namierza łby), a do tego to świetny trening przed multi (w którym, nie chwaląc się, parę razy wywalono mnie za hacki, bo z takich odległości nie da się zabić Classic Riflem ;) )

Link to comment

co do optymalizacji zgadzam się, u mnie poszło na najwyższych detalach a mój komputer nie do końca spełniał wymagania

Link to comment
Nie rozumiem dlaczego Thomasem zupełnie nie opłaca się grać. Gra nim jest dla mnie super satysfakcjonująca (o wiele bardziej, niż Ray'em, który musi tylko biec do przodu, nawet za bardzo nie mierzyć, bo gra sama namierza łby), a do tego to świetny trening przed multi (w którym, nie chwaląc się, parę razy wywalono mnie za hacki, bo z takich odległości nie da się zabić Classic Riflem ;) )

Kwestia gustu... W każdym bądź razie Ray'em grało mi się znacznie lepiej, zwłaszcza po wyłączeniu asysty celowania. Może też właśnie przez jej brak kierowanie Thomas'em mnie męczyło?

Link to comment
Guest
Add a comment...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

×
×
  • Create New...