Skocz do zawartości

Bardzo nudny blogas

  • wpisy
    28
  • komentarzy
    52
  • wyświetleń
    10527

mrowczak

383 wyświetleń

Znalazłem dziś chwilkę wolnego czasu, i postanowiłem zredagować nieco i zamieścić pierwszych kilka ustępów mojego opowiadania tudzież powieści...

Nie mam zamiaru czerpać jakichś korzyści majątkowych z tego tytułu, żadnych środków majątkowych, ani zamieszczać aplikacji do któregoś polskiego wydawnictwa (chyba, ze jakimś cudem ktoś się tym zainteresuje. Ale śmiem wątpić, kto by odwiedzał takiego małego forumowego bloghosta którym jest ForumActionium, w szczególności mojego nie należącego do grupy popularnych [dziękuję opatrzności jeśli takowa istnieje]), jest to po prostu próba moich zdolności twórczych w tej dziedzinie. Nie będę też zalewać was pierdylionem wpisów tygodniowo, po prostu od czasu do czasu zamieszczę art z tej serii, jak długo będzie się to ciągnąć? Zobaczymy, może jak długo będzie trzymać się mnie wena, może dłużej.

Dobra zaczynamy w taki dość mało oryginalny sposób...

Powieść bez Tytułu...

-Śmierć, pożoga, zniszczenie. Obrazy te towarzyszą rasie ludzkiej od zarania dziejów. Od czasu gdy jednostki zaczęły organizować się w grupy. Wspólne działanie miało gwarantować to przetrwanie. Jednak wojny między szczepami, zaczęły przeradzać się w wojny, między plemionami, państwami, religiami, ustrojami.

Z biegiem wieków powody do wojny, oraz jej oblicza zmieniały się. Zmieniały się również sposoby wzajemnego zwalczania stron konfliktu.

Walczono na dzidy, włócznie, topory, miecze, działa i ogień. Potem przyszła wojna znacznie nowocześniejsza, walczono za pomocą propagandy, karabinów, dział samobieżnych, w końcu miniaturowe ładunki wybuchowe, śmiercionośne i obrzydliwe w swym działaniu gazy bojowe oraz miotacze płomieni. Jak widać ludzkość upodobała sobie niektóre ze środków destrukcji.

Kolejna zmiana mogła przerazić nawet najbardziej chore umysły. Coś co początkowo miało służyć dobru ludzkości stało się bronią. Energia atomu, siła tak potężna, że w owych czasach przywołująca w umysłach ludzi obrazy piekła. Użyto jej tylko trzy razy? Następnie, przodkowie nasi sięgnęli jeszcze głębiej w budowę świata. Bomby neutronowe, protonowe? A wszystko to, niosło tylko śmierć. Jednakże ogień dalej im towarzyszył. Innej broni użyli natomiast w czasie Pierwszej wojny Informacyjnej, będącej trzecią na skalę globalną.

Okrutna była to wojna. Nawet jedno miniaturowe słońce nie pochłonęło w swych trzewiach setek czy tysięcy istnień. Użyto innych metod, propaganda dezinformacja i oszustwo. Paraliż komunikacyjny i telekomunikacyjny spowodowały zamieszki na całym globie, na starej poczciwej pięknej ziemi. Ta jedna wojna, mimo, że trwała tylko 3 tygodnie przyniosła więcej ofiar niż wszystkie poprzedzające konflikty zbrojne. Trzy i pół miliarda trupów. W tamtych czasach liczba ta była zatrważająca. Co prawda stanowiło to tylko piątą część ówczesnej populacji? W dzisiejszych czasach nasz ukochany Imperator podchodzi do takiej liczby jak do marginalnych strat.

Ależ jak perfidna była to wojna. Jednym z narzędzi zagłady były maszyny, i to maszyny na co dzień dbające o zdrowie i bezpieczeństwo cywili. Androidy policyjne, wojskowe. Wręcz zabawne, terroryści zmienili źródło bazy danych sztucznej inteligencji . Zamiast policyjnej listy przestępców terminalnych, podano jako źródło najpopularniejszy ówcześnie portal społecznościowy. Nikt by się nie domyślił?

Przez dziesięciolecia starano się dojść do prawdy, kto dokonał tego czynu, czynu który wstrząsną posadami ówczesnej cywilizacji.

Gdy już zrozumieli kto jest za to odpowiedzialny... Tłumiki na karabinach, to była nowa forma wojny zbrojnej, cicha, niemal bezszelestna i niewidzialna. A potem bomby które wybuchały niemal bezgłośnie, w ciszy która po ich wybuchu zapadała, było tylko słychać upadające ciała, niemal piękny widok.

- Czytałem o tym, zaraz po niej powstała koalicja zjednoczonych władz świata. Po trzystu latach powstał rząd centralny planety? Straszne czasy?

- A czy w dzisiejszych czasach nie żyjemy w świecie sterowanym centralnie? Imperator jest traktowany jako bóg, ma władzę niemal absolutną. Jedynie nas, Inkwizytorów nie jest w stanie kontrolować . Lecz zwykłych ludzi traktuje jak robaki. Spójrz tylko na Eden 1. Płonie, cały. Bez wyjątku, gdy z nim skończymy potrzeba będzie dwustu lat terra formowania by ponownie nadawał się do zasiedlenia. ? Główny Inkwizytor Imperium, Kornelius Lucifa, spojrzał beznamiętnie przez gigantyczne okno w przedniej ścianie mostka. Patrzył beznamiętnie, bo nawet największy szaleńcy w końcu przywykli by do tak częstego obrazu piekła, które panowało tam na dole.

Bomby termiczne spadające na powierzchnię planety robiły to co do nich należy. Spadały na powierzchnię niczym płatki śniegu na nowej Europie. Teraz trwał tam sezon narciarski. Alpy Coena wyglądały pięknie o tej porze roku.

- Może to nie oni są Heretykami ?? Dodał po chwili.- Nie ci którzy, umierają wśród topniejących skał? Może my popełniamy prawdziwe zbrodnie względem wiary, my i nasz czcigodny? - Pomarańczowy poblask padał na jego posępną choć młodą twarz, jego zbroję, na skrzydła, status wysokiego stanowiska w hierarchii imperialnej. Wielkie czarne niczym u kruka, wyglądające niemal jak prawdziwe, w tym świetle wydawały się nawet delikatnie poruszać...

- Wiesz jak niebezpieczne są to poglądy? Gdyby tylko ktoś zadenuncjował cię do któregoś z bezpośrednich sług Imperatora? Nie chcę nawet myśleć?

- On czeka, szuka powodu by nas zdjąć. Ale mimo, że co chwila nasza organizacja dostarcza mu ich, występując przeciwko jego woli. Zbytnio się nas obawia, wie, że Inkwizycja w przeszłości była w stanie odsunąć od władzy kilku jego poprzedników. Nie martw się więc na zapas przyjacielu. ? Spojrzał na dobrze zbudowanego mężczyznę w wieku trzydziestu, trzydziestu-pięciu lat. Taki młody, a zaszedł tak daleko. Główny szef sztabu wywiadowczego. Na pewno wiele pomógł mu ślub z córką generała Ziljowa. Aż dziw, że ten pieprzony rusek oddał swoją przecudnej urody córkę takiemu podrostkowi, jeszcze z rodziny o korzeniach Kabalistycznych. Tak Tatiana była naprawdę piękną dziewczyną. Bardzo ją kochał, tragiczna miłość. Jej śmierć musiała naprawdę wstrząsnąć Azazeliuszem. Zamach na generała zabrał nie tylko jego, ale również jego żonę oraz Tatianę. Ofiarą stał się też Azazeliusz. Stracił połowę duszy, i zyskał cel w życiu. Mechatronika stała obecnie na bardzo wysokim poziomie. Nie licząc twarzy, wyglądał normalnie. Ta twarz, w przeszłości z pewnością niezwykle urodziwa. Dziś nienaturalna, obca, przypominająca raczej androida. Zwłaszcza szczęka, i zęby. No i to cyfrowe oko. Gdyby nie przyjaźnił się z Ziljowem, nie zainteresował by się pewnie Azazeliuszem. Inkwizycja i tak od dawna miała zamiar sprzymierzyć się z Wywiadem.

- Zastanawiam się Korneliusie, po co mi ten wykład z historii wojny. Wiem, że niechętnie dzielisz się wiedzą do której, poza tobą niewielu ma dostęp?

- Tak, zaprawdę, jest to wiedza niemal zakazana. Wiesz też jak bardzo fascynuje mnie przeszłość. Powiedz mi, jak idą poszukiwania mojego przyjaciela? Czy są jakieś postępy?

- Szperacze, doniosły nam, że znajduje się w układzie KaArala. Wysłałem łowców, powinni dostarczyć go do ciebie niedługo.

- Czy dobrzy są, ci twoi łowcy?

- Obrażasz mnie, przyjacielu. Posłałem dziesięciu łowców z oddziału rosomaka. Nie ma lepszych, będzie to dla nich wakacyjna odmiana.

- Obawiam się, że możesz nie doceniać mojego przyjaciela.

- To jeden człowiek. Nie mogą zawieść?

- Obyś miał rację, nie chciałbym by okazało się inaczej!

Kornelius zamyślił się, spoglądając jeszcze raz na przerażający obraz piekła, rozpętanego na na Edenie1. Bombowce zaczęły już zbliżać się do Okrętu flagowego. Pora wracać do domu, Elenja pewnie już się stęskniła. ? Pomyślał, o obraz poniżej przypomniał mu jej oczy. Była Cellurianką, Elenja, piękne imię, dla kobiety o oczach pięknych, purpurowych, niemal nieludzkich? I stał tak milcząc, nie zauważył nawet kiedy opuścił go Azazeliusz. Milczał, i podziwiał piekło, które rozpętał?

Tymczasem, słońce chyliło się ku zachodowi, po niesamowitych formacjach lodowca góry Kopernika na KaArala ?b? biegł człowiek. Biegł niczym demon, mroźne powietrze musiało piec w płuca. Wyglądał jak mieszkaniec ziemi w czasach pierwotnych. Długie włosy posklejane brudem, na grzbiecie skóry, dwa noże w dłoniach, oraz sportowe buty. Wraz z nożami były najnowocześniejszą rzeczą którą posiadał. Noże. Dwa metalowe ostrza, dość długie, i z pewnością piekielnie ostre.

Wykonywał co chwilę niesamowite akrobacje, skacząc z nawisu na nawis, z skarpy na skarpę, z lodowego mostu na lodowe półki i ścieżki...

Biegł, szybko jak diabeł, bez cienia zmęczenia, a za nim narastała śnieżna kurzawa. W zimie, nie była by niczym dziwnym, jednak panowało lato, był stanowczo za ciepło by pogoda płatała takie figle. Jeszcze jedną rzeczą przemawiającą za nienaturalnością tego stanu rzeczy był ryk który z siebie wydawała. Nie był to ryk wiatru, a ryk silników turbinowych, lekkiego ślizgacza wykorzystywanego przez łowców, który właśnie wyłaniał się z chmury śniegu którą wzbijał na częściowo płaskim lecz popękanym terenie.

- Musimy go złapać zanim dotrze do grzebieni! McColt celuj [beeep] dobrze! Co z ciebie za strzelec!? [beeep]! Cholerni Bryci.

- Może zamkniesz mordę i dasz mi robić swoje pierdolony czarnuchu?! JaHarolli każ się zamknąć tym zawszonym bydlętom? Skupić się [beeep] nie można. A ty Dallas prostuj tą łajbę, bo cel zasłania mi dziób. No kochanieńki, jeszcze trochę. ? Celownik optyczny wspomagany cyfrowo już miał dosięgnąć celu?

- Załadowałeś pocisk ogłuszający?

- Nie bój się, przecież wszyscy jesteśmy profesjonalistami. ? Uśmiechną się szelmowsko. ? Bach, skurwielu!

Pocisk ze świstem poszybował w stronę Mężczyzny w łachmanach. On jednak wiedząc co się dzieje, obrócił się bokiem, unikając trafienia. Pocisk ogłuszający trafił łachmany które miał na sobie, rozszczepił się w kontakcie z ciałem fizycznym i wystrzelił w śnieg ładunek elektryczny wraz z siatką z włókna węglowego. Cała akcja trwała mniej niż sekundę.

Mężczyzna dotarł do lodowych grzebieni, tworzących labirynt w podłożu lodowca. Teraz to on był panem sytuacji. Albo odpuszczą, albo wlezą za nim. Na krawędzi przepaści tworzonej przez ściany rozpadlin, obrócił się w stronę ślizgacza, w którym Bryt z pochodzenia McColt klnąc celował już by sięgnąć go pociskiem ogłuszającym. Ale zamarł. Gest który pokazał mu ich osobliwy przedmiot łowów był ponad czasowy. Dłoń zaciśnięta w pięść, z wyprostowanym środkowym palcem.

- [beeep], zabiję go!!- Kolejny pocisk ze świstem poszybował w stronę dzikusa, nie trafił jednak nic. Wbił się z suchym stukiem w grzbiet lodowego grzebienia, gdzie tamten przed chwilą stał. Tajemniczy mężczyzna wykorzystał noże by z ich pomocą zjechać po ścianie w głąb rozpadliny.

- I co teraz? Musimy lądować. Dallas powiedz mi dasz radę gdzieś tu posadzić maszynę??

- Frost, dla ciebie wszystko złociutki, ale nie jestem cudotwórczynią. Albo nauczycie się latać, albo nadłożycie drogi.

- A jak spierdoli? Dallas, wiesz co nam zrobi szef sztabu, jeśli wrócimy z niczym?! ? Krzyczał McColt.

- McColt, ale z ciebie ciota. Cholerni Bryci. ? Dominik Frost, najstarszy z członków załogi, czarnoskóry facet po czterdziestce. Mocno zbudowany, prawie dwu metrowy olbrzym, o groźnym spojrzeniu. ? Mogę cię zapewnić, nie ucieknie, czeka na nas. Widziałem to w jego postawie? rzuca nam wyzwanie. Dallas słodziutka, ląduj, podejdziemy trochę. A raczej podjedziemy wierzchem. ? Spojrzał wymownie na JaHarolli, Telurianina, zajmującymi się ich wierzchowcami.

- Jak ja nie cierpię tych bydląt. Dobra Frost, niech ci będzie. Ja obudzę chłopaków.

On tym czasem czekał. Wiedział, że jak raz go znajdą, nie dadzą mu już spokoju.

Skroggi ryczały, uwielbiały bieg po takich formach terenu, wielkie jaszczurowate, ale z pióropuszami na głowach i kolcami na ogonie. Niosły swoich jeźdźców, i węszyły. Jak każdy drapieżnik, Skrogg wyposażony był w wyostrzone zmysły. Szybko podjęły trop.

- McColt! Odbiór! Rozdzielamy się, ty weź Jillingsa, Sonnenberga, Crofta i Krause na lewo. Ja z JaHarollim, Kristosem i Kowalskim walimy w prawo. Może złapiemy tego drania w kleszcze. Dallas w tym czasie niech patroluje górę, a Gurillo usiądzie do jednego z karabinów.

- Niech będzie, ale nie podoba mi się ten pomysł. Odbiór!

- Nie mam w tej chwili lepszego! Udanych łowów. Odbiór?

Zmusił swoją jaszczurkę do nurkowania pomiędzy grzebienie z lodu. Jego trzej towarzysze poszli jego śladem.

Idą. ? Pomyślał.- Dobrze, przynajmniej dowiem się, komu zależy na mojej głowie.

I w tym momencie z za lodowej ściany doleciał go cichy pisk. Tak typowy dla ogłuszaczy energetycznych . Jednak niżej niż wisiał. Na wbitych nożach, jakieś 5 metrów nad śnieżną posadzką. Gość który dotarł do niego pierwszy popełnił podstawowy błąd. Wychodząc zza lodowego załomu nie spojrzał w górę.

Łowca na swoim dziwnym jaszczurzym wierzchowcu, był już niemal pod nim. I na to czekał.

Uwagę imperialnego łowcy zwrócił lodowy pył spadający z góry po jego lewej stronie. Skrogg spojrzał w górę i wyszczerzył zęby sycząc głośno. Jillings błyskawicznie poderwał głowę, a za nią karabin ogłuszający, jednak nie była to dość szybka reakcja. Ostrze wbiło mu się w czoło. Skrogg zaskoczony niespodziewanym gościem , zaskrzeczał i wierzgną silnie, wyrzucając dwa ciała w górę. Jedno leciało bezwładnie podrygując nieznacznie w locie, drugie w pełni sprawne. Mężczyzna w skórach obrał sobie drugi cel. Jaszczur instynktownie przyjął postawę obronną, wyprężony grzbiet, ogon uniesiony w stronę potencjalnego napastnika, cofną się kilka kroków. Taktyką obronną Skroggów był atak. Lądując delikatnie na śniegu, stał się natychmiast celem ataku, musiał uciekać. Niczym sprężyna wyskoczył w tył, i w locie obrócił się tyłem do zwierzęcia. W biegu przeskoczył nad ciałem swojego niedoszłego oprawcy.

Jaszczur miał o tyle większą przewagę, że akrobacje i bieg po ścianach były częścią jego natury. Dodatkowo miał ?napęd? na cztery łapy. Jedyną wadą jego budowy były rozmiary ciała, nie pozwalające na dostateczną swobodę ruchów. Gdyby nie to, już dawno dorwał by uciekającego.

Ten z kolei, dostrzegł przed sobą drugiego łowcę, również na Skroggu. Biegł w jego stronę, na czołowe zderzenie. Co gorsza również miał ogłuszacz. Dzieliło ich już dziesięć metrów długości. Sonnenberg wystrzelił, celował w nogi, nie mógł przecież ryzykować, że dawka będzie zbyt wysoka. Pocisk z sykiem pomkną w stronę celu, i wtedy stało się coś, czego nikt o zdrowym rozsądku by się nie spodziewał. Niedoszły cel Wystrzelił w powietrze jak gdyby miał wspomagacze mięśni, pocisk energetyczny który chybił jego stopy, trafił w ziemię wzbijając tuman śniegu.

- Niemożliwe?-Powiedział, wystrzeliwując kolejne pociski w niebo, gdy ten przelatywał nad nim. Usłyszał jednocześnie skrzek, pełen rozpaczy, z tumanu przed nim wyłonił się drugi Skrogg, próbując wyhamować, było jednak już za późno. Lodowe ściany rozwibrowały od głuchego łoskotu zderzenia dwóch ogromnych jaszczurów. Jeździec został wyrzucony na jakieś trzy metry do przodu, upadał w śnieg . Zaczęła się kotłowanina. Skroggi mają bardzo indywidualną naturę, gdy jeden wejdzie drugiemu w drogę, wywiązuje się walka. Sonnenberg nie zdążył się odtoczyć pod ścianę lodowego grzebienia, został przygnieciony przez cielska wierzchowców.

Odziany w skóry nie miał jednak czasu oglądać, jak Peter Sonnenberg stara się walczyć o życie, pod ciałami jaszczurów. Miał pełną świadomość, że nie rozprawił się ze wszystkimi ścigającymi go ludźmi.

- McColt, słyszysz coś? ? Croft próbował uspokoić swojego wierzchowca.

- Ciszej młotku. - Popatrzył groźnie naswojego towarzysza. Skrogg na którym siedział również był niespokojny. Odgłosy niedalekiej walki , dodatkowo zwiększały napięcie. ? A jak nas usły?

W tym momencie ciemny szary cień z dredami z brudnych włosów, rozbił lodową taflę, stanowiącą ścianę, za plecami Crofta. Wskoczył na jego Skrogga, wbijając mu jednocześnie jeden z noży w kręgosłup, drugim zamierzając się na szyję Sebastiana C..

W tej jednej części sekundy McColt, podjął decyzje, uciekać. Spiął swojego Skrogga, aż ten zaskrzeczał z bólu. I popędził wzdłuż rozpadliny. Odziany w skóry, ruszył jego śladem. Zgarną po drodze pochlapany krwią ogłuszacz? Schedę po Crofcie. Widział jeszcze uciekającego McColta. Wbiegł na ścianę po jego lewej stronie, wyskakując w powietrze wstrzymał oddech, wycelował i wystrzelił, pomiędzy pojedynczymi uderzeniami serca. Pocisk poszybował w kierunku niknącego Skrogga. Może były szybkimi zwierzętami, ale nie mogły być szybsze od pocisków energetycznych. Skrogg trafiony w grzbiet , zawył i przewrócił się pyskiem w śnieg. McColt wyleciał z siodła. W momencie lądowania na śniegu pociemniało mu w oczach. Szybko jednak odzyskał panowanie nad sobą, chwycił leżący obok niego karabin pulsacyjny i posłał w kierunku napastnika kilka serii.

Jednak tamten był szybszy, dużo szybszy niż to możliwe. Biegł zakosami, tak, że trudno było go trafić.

A niech stracę, zabiję drania ?Wystrzelił w stronę szarego cienia granat odłamkowy, rozległ się głuchy grzmot. Tuman śniegu wzbił się w powietrze. Delikatny podmuch dosięgną McColta przynosząc z sobą dym i śnieg... Czekał aż ten opadnie, z karabinem przygotowanym do strzału. Gdy śnieg z wolna opadł, nie było zagrożenia. McColt nieco się uspokoił, szybko pojął, że nazbyt pochopnie. Gdzie ciało? Krew? Ponownie podniósł karabin do pozycji strzeleckiej? Wtem, usłyszał gwizd. Ktoś, wygwizdywał jakąś starą, znaną mu melodię? Gdzie było źródło dźwięku... nad nim? Znieruchomiał?

- Muszę przyznać, dobry jesteś, nie miałem jeszcze takiego klienta?

Mówiąc to, z podniesionym karabinem, zaczął powoli obracać się w stronę, z której dochodziła go wesoła melodyjka. Podnosił wzrok?

Nie mógł uwierzyć własny oczom, człowiek, na którego przed chwilą polowali, wisiał sobie głową w dół, z palcami? wbitymi w lód... i jeszcze sobie bezczelnie pogwizdywał.

- Co do? Nie zdążył dokończyć, cień spadł na niego ze ściany, wybijając mu lewą pięścią karabin z dłoni, zupełnie jakby był plastikową zabawką. Druga pięść grzmotnęła go w ucho, świat rozbłysnął feerią barw a potem zawirował. McColt próbował złapać oddech, jednak twardy jak żelazo uścisk, chwycił go za gardło. Dwoma palcami.

- Kto?

- Wal się! ? Wymusił z siebie Henry McColt.

- Jak sobie?

- Puść go! Jedne ruch i zostaną z ciebie ochłapy! ? Grzegorz Zubrzycki, zwany popularnie ?Kowalskim?, gdyż wymowa nazwiska pochodzącego jeszcze z czasów ziemskich, z kraju na zapomnianym kontynencie Europejskim, sprawiała im wiele problemów. ? Wątpię byś był tak dziarskim zawodnikiem by wytrzymać strzał z rozpryskiwacza. Prawda Frost?

- Spokojnie Kowalski, też go mam! ? Frost celował w Prymitywa z grzbietu Skrogga, na szczycie ściany, trzymał w ręku standardowy karabin szturmowy M55A3H Colt Industries. ? Zapewniam cię, ta pukawka ślepakami nie pluje. A nasza koleżanka Dallas wraz z jeszcze jednym specem, spowolnią cię w razie próby ucieczki. ? Z góry doleciał łoskot silnika ślizgacza, wlatującego nad szczelinę.

- Mam więc propozycję, puść naszego Brytyjskiego kolegę, i daj skuć się naszemu przyjacielowi Kristosowi. ? W tym momencie po lewej stronie zaczął podchodzić facet o śródziemnomorskiej fizjonomii, trzymał w ręku kwadratowe kajdanki z tytanu, standardowe wyposażenie służb państwowych już od tysiąca dwustu lat. ? To jak? Umowa stoi? ? Dzikus zmrużył oczy i puścił McColta, ten kaszląc padł na kolana?

- Jak tam Henry?

- W porządku Kowalski, dzięki? Kriss skuj drania?

- Spokojnie kolego, uhh, ale śmierdzisz ? - były to ostatnie słowa wypowiedziane przez Kristosa Kajdanki powinien założyć najpierw na prawą rękę? Pięść szybka niczym wąż uderzyła w krtań Latynosa, słyszalny chrzęst oznajmił złamanie kości gnykowej. W kolejnej części sekundy, kopnięcie z obrotu, przewróciło Kowalskiego, który podszedł zbyt blisko. Doskakujący McColt dostał w ucho, stracił równowagę i runa w śnieg, kopnięcie w kręgosłup chwilowo go sparaliżowało. Kristos , klęcząc charczał i pluł krwią, kopnięcie w tył głowy, spowodowało, że w akompaniamencie głośnego chrupnięcia pękających kości, z kącików oczu strzyknęła krew? jej krople zwolniły lot, zastygając niemalże w powietrzu, które przybrało kolor bladego szmaragdu. Wszystkiemu akompaniował dźwięk przypominający nagranie grzmotu, które zostało poddane postępującemu spowolnieniu.

Całą scenę dopełniła biała błyskawica pocisku energetycznego z ogłuszacza?

Odziany w skóry przestał czuć, widzieć, słyszeć? Zapadł się w głuchą, miękką ciemność.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...